Niedawno pisałem, że podjąwszy swoją pierwszą pracę w bibliotece (Studium Nauczycielskiego Nr 1 we Wrocławiu) dość szybko zorientowałem się, że jest to pole działań, które może dać poczucie samorealizacji.
Dziś zastanawiając się nad tym, co przywiodło mnie wtedy do takiej konstatacji, stwierdzam, że w gruncie rzeczy nic wielkiego. Z pewnością było to poczucie, że nabieram biegłości w wykonywaniu codziennych czynności, którymi było najpierw opracowanie formalne nabytków, a potem także ich klasyfikowanie w systemie Uniwersalnej Klasyfikacji Dziesiętnej. Poza tym dość szybko "nauczyłem się" zawartości i układu księgozbioru, dzięki czemu mogłem nie tylko sprawnie realizować zamówienia czytelników, ale też podsuwać inne lektury na interesujące ich tematy. Było to tym bardziej dobrze widziane, że czytelnicy (studenci i wykładowcy) niechętnie korzystali z katalogu rzeczowego, układ UKD był bowiem dla nich istną abrą-kadabrą. A że jako katalogującemu wszystkie niemal nabytki przechodziły przez moje ręce, mogłem informować o nowościach. Poza tym regularnie czytywałem prasę , w tym także i fachową pedagogiczną, więc czasem informowałem też o interesujących dla użytkowników artykułach.
Mając na uwadze najczęściej wyrażane życzenia dotyczące poszczególnych zagadnień, zacząłem robić zestawienia bibliograficzne książek i artykułów na wybrane tematy. Bo zająłem się też aktualizacją tzw. kartoteki zagadnieniowej. Moja szefowa w pewnym momencie poinformowała mnie, że jedno z tych zestawień, które poprzedziłem wstępem o zasadach doboru publikacji i uporządkowania spisu, wysłała do Biblioteki Pedagogicznej i że jestem proszony o nadsyłanie następnych takich zestawień.To już było coś! Moja praca służyła także użytkownikom innej biblioteki! Wysłaliśmy więc następne zestawienia, które już były gotowe i zyskałem motywację do opracowywania kolejnych.
Kiedyś w gronie pracowników wypowiedziałem nieodkrywczą przecież propozycję, żeby nowych studentów i pracowników instruować o zasadach korzystania z biblioteki i jej katalogów. Oni będą pewniej poruszali się w bibliotece, a nam będzie łatwiej ich obsługiwać. I wtedy nasz mistrz, który już był na emeryturze, ale pracował na pół etatu (napisałem o nim tu kiedyś jako o jednym z moich mistrzów), zasugerował mi, żebym napisał o tym artykuł. Takiej sugestii nie trzeba mi było powtarzać dwa razy! Po kilku dniach wręczyłem profesorowi (tak go tytułowaliśmy) jakieś trzy strony maszynopisu. Trochę mi ten mój tekst "podrasował" i wysłałem te moje pierwociny do redakcji "Bibliotekarza". Szybko otrzymałem pismo podpisane przez ówczesna dr Jadwigę Kołodziejską o przyjęciu tekstu do druku i zachęcające do dalszej współpracy. Pozwoliło mi ono uwierzyć, że mogę się realizować także pisząc o sprawach zawodowych.Wcześniej nie przeszło mi to nawet przez myśl.
Po niespełna roku pracy przypadło mi kolejne zajęcie. Zostałem włączony do zespołu przygotowującego monografię sumującą 15 lat istnienia Studium. Byłem odpowiedzialny za poprawność przypisów i bibliografii załącznikowych oraz za bibliografię publikacji pracowników.. W tym i moich dwóch, bo tymczasem ukazała się moja recenzja książki o ówczesnym Państwowym Zakładzie Wydawnictw Szkolnych (obecnym WSiP-ie) w "Życiu Szkoły".
Niektóre z tych działań wdrożyłem też w drugim moim miejscu pracy, w bibliotece Instytutu Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie ponadto nabyłem innych umiejętności. Pisałem o nich wspominając moją mistrzynię, panią Walę Kłębicką. Czując, że szybko się rozwijam i jest to dostrzegane przez szefową oraz pracowników naukowych rozpocząłem starania o dopuszczenie do egzaminu na bibliotekarza dyplomowanego, bo jako nauczyciel akademicki zyskałbym prawo do pokoju w hotelu asystenckim, znacznie tańszym niż pokój sublokatorski. Niestety, jako pracujący druki rok w zawodzie i pierwszy w bibliotece naukowej nie miałem szans mimo bardzo dobrych opinii dyrektora instytutu i Biblioteki Uniwersyteckiej.
Po dwóch latach pracy w bibliotece zaproponowano mi pracę w charakterze nauczyciela akademickiego i otworzyły się przede mną całkiem inne wyzwania i bardziej rozległe możliwości rozwoju. Ale marzyły mi się wciąż sukcesy ściśle bibliotekarskie. Śledząc prasę fachową zazdrościłem tym, na ogół o wiele starszym ode mnie kolegom po fachu, którzy relacjonowali swoje wizyty w bibliotekach zagranicznych, udział w międzynarodowych kongresach bibliotekarskich, otrzymywali rozmaite wyróżnienia i po cichu marzyłem, że może i ja coś z tego w życiu osiągnę. Stało się to, można rzec wszystko, szybciej niż mogłem sądzić. Nie ze wszystkich szans zresztą skorzystałem, czasem z rozmysłem, czasem z powodu rozmaitych ograniczeń.
Dlaczego zdecydowałem się o tym pisać? Otóż wczoraj przyszła do mnie ta część załogi, która już wróciła z letnich urlopów, z wnioskiem, żebym przesunął o kilka dni zapowiedziane spotkanie w sprawie planu pracy na bieżący rok akademicki (w naszej uczelni zaczyna się on we wrześniu, ale rozkręca z chwila rozpoczęcia zajęć dydaktycznych). Rozmowa jednak zeszła na kwestie związane z rozwojem zawodowym i umacnianiem poczucia samorealizacji. Nietrudno było rozszyfrować ukryty powód postawienia tej kwestii, ale nie będę go tu wyłuszczał, gdyż dotyczy to jednej konkretnej osoby, która spotkanie zainicjowała.
Kazało mi to jednak zastanowić się nad tym, co w codziennej pracy bibliotekarza może dawać poczucie satysfakcji z rozwoju zawodowego. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wszyscy pracownicy mają zaplanowane ścieżki rozwoju w drodze okresowych rozmów oceniających. I wychodzi mi na to, że jest nim zdobywanie kolejnych umiejętności i nabieranie w nich biegłości, potwierdzane z jednej strony przez zwierzchnika,, który o tym informuje i powierza nowe, wymagające kwalifikacji zadania, np. prowadzenie szkoleń, lub dokumentowanie własnych działań w formie publikacji w prasie fachowej, z drugiej zaś przez współpracowników, a potem już stawanie się kimś w środowisku uczelni (w przypadku biblioteki akademickiej, następnie także lokalnym lub w szerszej skali. Co można już uznać za jakąś formę mistrzostwa zawodowego. Czyli to, co dawało mi to poczucie u progu mojej kariery zawodowej. Poczucie satysfakcji z pracy daje też postrzeganie biblioteki i jej zespołu jako instytucji dobrze wypełniającej swe funkcje, w której pracują profesjonaliści i w ogóle ludzie o niepospolitych osobowościach.Oczywiście, poczucie rozwoju dają kolejne awanse finansowe. Jednak w sytuacji niżu demograficznego, który dotarł do uczelni wyższych, perspektywy w tym względzie są niejasne. Można pomyśleć o wprowadzeniu awansu nominalnego, a więc awansować pracowników od młodszego bibliotekarza do kustosza.Wolałbym jednak, żeby pracownicy dążyli do zdobywania uprawnień bibliotekarzy dyplomowanych, gdzie taki awans ma miejsce. Być może w sytuacji zniesienia egzaminu na bibliotekarzy dyplomowanych i braku innych form potwierdzenia wtajemniczenia zawodowego jakiś ruch okaże się potrzebny.
Jest wreszcie możliwość zmiany struktury organizacyjnej biblioteki w ten sposób, żeby stworzyć więcej niż jedno stanowisko kierownicze. Rozważałem taką możliwość, dyskutowałem o niej wstępnie z kilkorgiem z członków załogi. Poza ewentualnymi pretendentami do tych stanowisk nie sygnalizowano jednak takiej potrzeby lub zgoła ją kwestionowano.
Inne drogi osiągania poczucia samorealizacji leżą już poza codzienną pracą, czyli w czasie wolnym. Zwłaszcza w bibliotece, w której ponad połowa ogólnego czasu pracy wszystkich zatrudnionych przeznaczana jest na obsługę użytkowników. Każdy z członków załogi musi być świadom, że wyłączając się z codziennej pracy wspomagającej działalność usługową lub uczestnictwo w obsłudze czytelników, żeby realizować własne pasje, np. naukowe lub w uzyskiwaniu kompetencji mających pośredni wpływ na pracę zawodową, nie wykona jakiejś pracy na rzecz biblioteki lub nałoży te obowiązki na innych. Cenić powinien więc sobie to, że w naszej bibliotece stworzone zostały instytucjonalne możliwości przeznaczania czasu na rozwój zawodowy w rozmiarach takich, w jakich to jest możliwe.
W rezultacie spotkania postanowiłem przeprowadzić okresowe rozmowy oceniające. Tym bardziej, że od poprzednich minęły blisko cztery lata. Każdy z pracowników otrzymał kwestionariusz, w którym powinien odpowiedzieć sobie na pytania na temat własnego wkładu w rozwój zawodowy i osobisty, relacji ze współpracownikami oraz wypowiedzieć opinie o sposobie kierowania przeze mnie biblioteką. Każdy dostał też wydruk protokołu poprzedniej rozmowy, który zawiera m.in. zalecenia działań krótko- oraz długo-okresowych, który realizacja wymagała wkładu pracy, żeby uzyskać nowe umiejętności i kompetencje. A tym samym dać poczucie, że działa się zgodnie z moimi oczekiwaniami.
Ja sobie też odpowiem na te same pytania w stosunku do każdego rozmówcy, a rozmowa będzie formą negocjacji w celu uzgodnienia wspólnych zdań. No i każdy wyjdzie z wydrukiem protokołu rozmowy z zaleceniami na następny okres. Mocno postanowiłem, że nie potrwa on dłużej niż dwa lata.
Zgłaszam się do pracy bo chcę mieć takiego szefa, który dba o rozwój swoich pracowników!! Ryjówka :)
OdpowiedzUsuńIguniu, jedną z form społecznej odpowiedzialności organizacji, nie tylko biznesowych, jest powinność jeśli nie zgoła obowiązek dbałości o rozwój zawodowy i osobisty pracowników. A nie przywilej, ani fanaberia.
OdpowiedzUsuńMoże jednak ABRAKADABRĄ? Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMoże i tak... :)
OdpowiedzUsuń