sobota, 7 września 2013

Szkoła polska lat 50tych i 60tych

Wiejska szkoła, żeby była jasność. Choć program kształcenia był wszędzie taki sam. Były tylko inne warunki i inni nauczyciele.
Od nauczycieli zacznę. Sądząc po moich doświadczeniach dla większości z nich, zwłaszcza młodych, był to często krótki epizod. Byli to najczęściej absolwenci liceum ogólnokształcącego lub pedagogicznego. Z dzisiejszej perspektywy można przypuszczać, że część nie odnalazła się w tym zawodzie, części zaś nie odpowiadały wiejskie warunki. Żeby bowiem dostać pokój ze wspólną kuchnią w budynku szkoły, trzeba było wcześniej kwaterować u któregoś z mieszkańców. Na tzw. Ziemiach Odzyskanych warunki były wprawdzie lepsze od tych opisanych przez Redlińskiego w "Konopielce", ale wielu brakowało cierpliwości i szukali sobie innego miejsca lub innej pracy. Zostawały na lata te nauczycielki, którymi zainteresowali się miejscowi kawalerowie i wyszły za nich za mąż. I z perspektywy czasu oceniam te nauczycielki jako dobre lub bardzo dobre, umiejące skutecznie uczyć i zapewnić sobie posłuch u uczniów. Stabilizacja pociągała często za sobą podnoszenie kwalifikacji na dwuletnich studiach nauczycielskich.


Zdarzali się też nauczyciele płci męskiej, bywało, że nawet w wieku średnim. Żaden jednak nie zagrzał na dłużej miejsca. Pamiętam, że jeden lubował się w zadawaniu kar fizycznych, do czego służył mu niezły arsenał różnej grubości kijów i w gruncie rzeczy bardziej mu zależało, żeby móc z nich zrobić użytek, niż żeby czegoś nas nauczyć. Części rodziców nawet się to podobało, bo sami też "wychowywali swe pociechy przy pomocy kija lub paska. Ale w końcu miarka się przebrała i z ulgą powitaliśmy kolejny rok szkolny, gdy na uroczystości jego rozpoczęcia brakło tego pana. Rok później przyszedł inny, który miał upodobania w chłopcach ze starszych klas oraz w braniu pożyczek od rodziców. Był też jeden, który po prostu sobie w żaden sposób z niczym nie radził, ani z zapanowaniem nad klasą, ani z uczeniem. Przypuszczam, że byli to tacy wędrowcy, którzy nie potrafili sobie znaleźć innego zajęcia i wyrzucani z jednej szkoły szukali szczęścia w drugiej.
Nauka odbywała się w dwóch budynkach, w których wcześniej była szkoła niemiecka i w której mieszkali też niemieccy nauczyciele. Wyposażenie też było najpewniej poniemieckie. jak i sposób zapewniania higieny, czyli m.in. impregnowanie podłóg jakąś substancją o gryzącym zapachu. W osobnym parterowym budynku znajdowały się ubikacje, między budynkami zaś warzywne ogrody nauczycieli. Ten od kijów czasem zamiast lekcji zapewniał nam ich uprawianie, a więc zależnie od pory roku skopywanie ziemi lub wyrywanie chwastów. Przed budynkami było boisko. część wysypana szutrem, część zaś trawiasta. Trawa była dość przerzedzona, bo grywaliśmy tam w piłkę nożną lub szczypiorniaka. Na piłki szkoła zarabiała rękami uczniów. Braliśmy bowiem udział w wykopkach ziemniaków lub zrywaniu szyszek chmielu w miejscowym PGR-ze. Z radością, bo odbywało się to kosztem lekcji. Była też równoważnia i drążek do zajęć z WF-u.
Podręczniki wtedy nie zmieniały się często i nie mieliśmy do czynienia z nich rozmaitością. I były tanie, dzięki czemu co roku miałem kupowane nowe, a że je szanowałem, okładałem w szary papier, więc potem były odkupywane przez rodziców moich młodszych kolegów i koleżanek. Na poziomie szkoły podstawowej raczej nie służyły one  indoktrynacji, ani nauczyciele ich do tych celów nie spożytkowywali. A w każdym razie jako dzieciak tego nie odczuwałem.
Jedyne elementy jakiejś polityki w szkole dostrzec można było w przemówieniach na początek roku szkolnego, gdy pani kierownik (wspaniała pani Misztalowa!) uświadamiała nam wartość bezpłatnej powszechnej nauki szkolnej, a w 1959 roku nawiązała do okrągłej rocznicy wybuchu II wojny światowej i wrażała radość, że żyjemy już 14 lat bez wojny. Nie pomnę, czy wspomniała o roli Związku Radzieckiego jako gwaranta pokoju, choć gdyby tak było, nie byłoby to dla mnie dziwne.
A sama nauka? Z mojej perspektywy była czymś przyjemnym. Może dlatego, że nie miałem z nią problemow. Stresowały mnie tylko lekcje matematyki i prac ręcznych przez te dwa lata, gdy uczył tych przedmiotów "pan od kijów". Jak się nie mógł przyczepić do odrobionych lekcji domowych lub odpowiedzi, to przynajmniej dal po łapach za niedoczyszczone buty lub niestaranne pismo. Nie przepadałem za lekcjami śpiewu, bo albo trzeba było uczyć się nut albo śpiewać gamy, a natura jakoś ani głosem ani słuchem nadmiernie mnie nie obdarzyła. Lepiej już było, gdy uczyliśmy się śpiewać zbiorowo. Wyuczone wtedy piosenki pamiętam, a czasem śpiewam do dziś. Pamiętam, że popularną w tamtych czasach piosenkę "Indonezja", którą śpiewał niezapomniany Janusz Gniatkowski, śpiewała młodzież całej wsi. Tyle, że po... rosyjsku. Bo uczyła nas tego pani od rosyjskiego, niedawno repatriowana do Polski. Panie, które uczyły nas biologii i geografii często organizowały nam wycieczki do różnych okolic wsi, żeby np. umieć określić różne typy nurtów rzeki lub jej brzegów, odróżniać drzewa i krzewy, zmiany w przyrodzie w różnych porach roku itd. Jako uczniowie VII klasy bardzośmy polubili naszą wychowawczynię, która była naprawdę bardzo dobrym pedagogiem, a do tego była urodziwa. Pamiętam jak przerośnięty o dwa lata nasz kolega na początek lekcji prosił ja, żeby zabrała nas na wycieczkę i obiecywał, że przeniesie ją przez rzekę.
Drugoroczność była wtedy dość powszechna. Zaczynałem naukę wraz z chyba ośmioma kolegami i tylko trzech oprócz mnie ukończyła szkołę w terminie. Tymczasem doszło chyba sześciu starszych kolegów, z których jeden "kiblował" dwa lata. Dotykało to głównie dzieci z biednych rodzin, najczęściej pegeerowskich, i głównie chłopców.
Tym słabszym pomagałem. najpierw na swój sposób: przychodziłem szybciej do szkoły i dawałem odpisywać zadania. A potem, gdy zostało to odkryte pani kierownik zaproponowała, żebym pomagał w inny sposób. Żebym razem z nimi odrabiał zadania w domu i tłumaczył dlaczego trzeba napisać tak, a nie inaczej. I bywało, że szczególnie zima, gdy było mniej prac w gospodarstwie, w naszej kuchni zbierało się prawie pół klasy, czyli blisko dziesięciu moich kolegów i koleżanek. Ich rodzice potem przez długie lata okazywali mi wdzięczność za tę pomoc.
Mieliśmy też dalsze wycieczki. Byliśmy całą szkołą (no powiedzmy jej połową, czyli grupą ponad 50-osobową) na dwu lub trzy-dniowych wycieczkach we Wrocławiu, Warszawie, Trójmieście i Krakowie. I to były cudowne lekcje wychowania obywatelskiego czy patriotycznego. Poznawaliśmy nasz kraj, jego historię (w dostępnej naówczas wersji) i wysiłek w odbudowie po wojennych zniszczeniach. W 1959 roku Warszawa nosiła jeszcze widoczne blizny. Ale widok odbudowanego już Starego Miasta z 30 piętra Pałacu Kultury pozostawił niezatarte wrażenie. Jazda windami na to piętro zresztą też.
Organizowano nam też wyjazdy do pobliskiej Złotoryi na seanse przyjeżdżającego tam Teatru Lalek z Wrocławia, do kina, a potem na spektakle muzyczne, organizowane przez przedsiębiorstwo "Estrada Dolnośląska", którego celem było umuzykalnianie młodzieży szkolnej. Artyści prezentowali popularne utwory muzyki klasycznej i ludowej, czasem też rozrywkowej, ale wykonywanej przez artystów operowych lub filharmonicznych.
Wydaje się, że to była dobra szkoła. Co roku kilkoro z nas dostawało się do dobrych szkól średnich w Złotoryi lub Legnicy i nie musiało tam nadrabiać dystansu do miejskich rówieśników. Dość, że gdy dwa lata temu ogłoszono zjazd najstarszych roczników (z zaczynających naukę w latach 1945-1955), zjechali się ludzie z całego świata i głośno fetowało tych nauczycieli, którzy żyją i przyjechali i serdecznie wspominali tych, którzy już odeszli

zdjęcie klasowe
Moja klasa I, rok szkolny 1955/56.  Ja stoję drugi od lewej. W tle po prawej stronie budynek szkoły, a w głębi po lewej stronie budynki sąsiadującego ze szkoła gospodarstwa, a po prawej - wychodek
zdjęcie szkolne
A tu chłopcy z klasy VII, ja pierwszy z lewej

6 komentarzy:

  1. Jak miło było to przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo też miło swoją szkołę pamiętam. Było biednie, siedzieliśmy w poniemieckich ławkach, które najpierw były dla nas za duże, a potem już za małe, ale czuliśmy, że nauczyciele chcą nas "wyprowadzić na ludzi"

    OdpowiedzUsuń
  3. Co to za twór "50tych i 60tych"? Powinno być napisane: Szkoła polska lat 50. i 60.

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.ipla.tv/Powrot-lat-50tych-i-60tych/vod-5129513 Wziąłem pierwszy-lepszy przykład. Pisze się też "lat 50-tych i 60-tych". Nie upieram się przy tym, że jest to pisownia fundamentalistycznie poprawna, ale skoro w czasopismach popularnych można...

    OdpowiedzUsuń