niedziela, 11 sierpnia 2013

III Rzesza na prowincji

Trzecia Rzesza zwykle ukazywana jest z perspektywy  wyżyn partyjnych NSDAP i państwowych, pól walki, obozów zagłady lub żydowskich gett. Rzadziej spotyka się opisy realiów tego państwa oraz wojny na prowincji, oczami prowincjuszy, którzy bardziej byli z sobą zżyci, więcej o sobie nawzajem wiedzieli, bardziej zajęci byli swoimi sprawami związanymi z codziennym bytowaniem, a echa światowej i stołecznej polityki docierały z mniejszą intensywnością nić w ośrodkach metropolitalnych. Oczywiście, nie da się zapomnieć wysiłków regionalistów, spisujących dzieje swoich małych ojczyzn.Ale ich płody rzadko zyskują szerszy odzew czytelniczy.
Tym bardziej docenić należy książkę znanego także z przekładów na język polski brytyjskiego pisarza Gilesa Miltona. Ożeniony z córką niemieckiego malarza i rzeźbiarza Wolframa Aichele, osiadłego w Paryżu, poznał jego dramatyczne koleje życia, a wiedzę uzupełnił kilkudziesięciogodzinnym wywiadem, kronikami i korespondencją rodzinną oraz wnikliwą kwerendą archiwalną. Powstała z tego intrygująca opowieść zatytułowana "Wolfram. Chłopiec, który poszedł na wojnę" (Warszawa : Noir sur Blanc, 2013).


Czytelnik poznaje bohatera jako kilkulatka, mieszkającego w rodzinnej willi rodziny Aichele we wsi Eutingen, odległej o 5 km od miasta Pforzheim w Badenii-Wirtembergii. Jego ojciec Erwin był malarzem, malującym głównie lokalne pejzaże i zwierzęta, których niemała menażerię utrzymywał. Pracował też jako nauczyciel sztuk w pobliskim mieście. Matka zaś prowadziła dom. Oboje rodzice troszczyli się o syna, który był bardzo wrażliwym na sztukę dzieckiem. Zwłaszcza matka robiła z nim wycieczki do okolicznych kościołów, zwiedzali razem zabytki architektury, a potem także galerie i muzea w nieco odleglejszych większych miastach. Po ukończeniu szkoły podstawowej rodzice posłali go do szkoły kształcącej rzeźbiarstwa, raczej użytkowego niż artystycznego w Oberammergau w Bawarii. Ale osiągnąwszy tam pełnoletniość chcąc nie chcąc musiał w 1942 roku przerwać naukę i zgłosić się do służby wojskowej. Po dość krótkim okresie szkolenia skierowany został na front wschodni i zginąłby w bitwie o Stalingrad lub dostał się do niewoli, co właściwie na jedno wychodziło, gdyby tymczasem w drodze na front, przerywanej zatrudnieniem żołnierzy przy różnych pracach fizycznych (kopanie umocnień, naprawa torów kolejowych itd.) się nie rozchorował. Kuracja w szpitalach na terenie Ukrainy, Niemiec i w sanatorium w dzisiejszych Mariańskich Łaźniach trwała kilka miesięcy. Gdy wydobrzał, skierowany został na front zachodni, gdzie przyszło mu wziąć udział w walkach po desancie wojsk alianckich w Normandii. Armia niemiecka uległa rozsypce, ocalali żołnierze zostali pozostawieni sami sobie. Wraz z kilku towarzyszami niedoli trafił na żołnierzy amerykańskich i z ulgą się poddał. Wraz z tysiącami innych żołnierzy przetransportowany został do Anglii, a stamtąd do stanu Oklahoma w USA. Tam doczekał końca wojny, nie troszcząc się wreszcie o wyżywienie, ubranie i o własne bezpieczeństwo.
Opisy losów wojennych Wolframa, a także syna jego bliskich znajomych ze wsi Petera Rodiego, zwłaszcza jego ucieczki z niewoli francuskiej, przeplatane są opisami realiów codziennego życia mieszkańców Pforzheim i Eutingen: narastającego zagrożenia ze strony nazistowskiego reżimu, zmniejszających się i coraz bardziej niepewnych przydziałów żywności i opalu na kartki, coraz liczniejsze zakazy (udziału w organizacjach dziś zwanych pozarządowymi, w organizacjach kościelnych, posiadania książek i dzieł sztuki nieprawomyślnych pisarzy i artystów) oraz nakazy (zapisywania dzieci  i nastolatków do organizacji "patriotycznych", udziału w "patriotycznych" marszach i manifestacjach, informowania władz o aktach nielojalności sąsiadów wobec państwa i Hitlera), funkcjonowania tzw. blokowych, którzy mieli pod nadzorem po ok. 50 rodzin, stopniowe ograniczanie praw ludności żydowskiej, od bojkotowania żydowskich sklepów i zwalniania z pracy, aż do ich  całkowitego zniknięcia, w wyniku wywózki, głównie do obozów zagłady. itd. Rodzinom Aichele'ów i Rodich udawało się nie przystąpić do organizacji nazistowskich, nie brały udziału w manifestacjach, nawet z okazji przyjazdu Hitlera, natomiast po wezwaniu na Gestapo i pouczeniu, spuentowanym groźbą zesłania do obozu w Dachau, zaprzestały udziału w zebraniach organizacji kościelnych oraz masońskich.
Wstrząsające wrażenie na czytelniku robi opis nalotu dywanowego lotnictwa RAF na miasto Pforzheim. Zniszczono je w jeszcze wyższym stopniu niż bardziej znane z podobnych ataków Drezno i Hamburg.  Spłonęło całe centrum miasta wraz z większością jego mieszkańców, spalonych, przygniecionych walącymi się domami lub uduszonych z braku powietrza w schronach. Ogień pochłaniał bowiem zyciodajny tlen.  Autor skorzystał tu z zapisek tych, którym udało się przeżyć oraz jednego z brytyjskich lotników, który zrzucał bomby na miasto.
Ostatnie partie książki zawierają opisy realiów powojennych. Pforzheim i okolice były początkowo okupowane przez wojska francuskie. Ich rządy zapamiętane zostały jako okres grabieży, korupcji, a czasem także gwałtów, których dopuszczali się zwłaszcza Algierczycy i Tunezyjczycy. Wybawieniem okazali się Amerykanie, którzy przejęli ten teren. Nie dopuścili do wywiezienia zagrabionych mebli, maszyn i dzieł sztuki,zaczęli zaś odbudowę zniszczonych budynków, z gruzu zbudowali w mieście pomnik, mający jednocześnie upamiętniać grozę nazizmu oraz bombardowania, a przede wszystkim uruchomili akcję karania zbrodniarzy. Cała ludność niemiecka podzielona została na pięć kategorii - od organizatorów działań przestępczych po oczyszczonych z zarzutów. Ci ostatni, z konieczności, bo brakowało wykwalifikowanych prawników, a skala przestępczości znaczna,  często włączani byli do składów sędziowskich. Tego typu sędzią został też mianowany ojciec Wolframa. Uświadamiali też mieszkańcom tych okolic ogrom zbrodni popełnianych przez nazistów. Wielu nie chciało wierzyć, że były jakieś obozy zagłady, że masowo uśmiercano ludzi gazem. Pokazywane im filmy (obecność na pokazach filmów ilustrujących oswobadzanie obozów była obowiązkowa) brali za przejaw propagandy. 
Można rzec, i pewnie wielu powie, że książka Miltona wpisuje się w nurt wybielania Niemców, bo ich zdaniem każdy z nich jeśli nie był zbrodniarzem, to ich popierał lub był beneficjentem polityki III Rzeszy. Niektórzy kwestionują nawet czystość intencji organizatora zamachu na Hitlera von Stauffenberga lub kwestionują bohaterstwo Bractwa Białej Róży. Bo dla nich Niemiec to Niemiec.
Dlatego takie książki jak ta uważam za potrzebne. Bo powinniśmy znać historię, ale powinniśmy znać ją w jej złożoności, żebyśmy łatwo nie wypowiadali pochopnych sądów

okładka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz