środa, 10 marca 2021

Prof. Jacek Łukasiewicz (1934-2021)

Właściwie nie mam kompetencji, żeby pisać o zmarłym przed kilkoma dniami poecie, eseiście i literaturoznawcy wrocławskim. Usprawiedliwia mnie jednak to, że miałem zaszczyt Go znać. 
Pierwszy raz zobaczyłem go jako uczeń VIII klasy liceum w Złotoryi. Jako początkujący poeta, mający wydany pierwszy tomik wierszy (Moje i twoje, Iskry, 1959), został wysłany do nas (a może sam wybrał ten cel?) na spotkanie autorskie. Bardziej znani, ze znaczącym dorobku, byli bowiem zapraszani do bibliotek lub domów kultury wiekszych miast. Nie pamiętam, czy było to piuerwsze w moim życiu spotkanie autorskie, czy drugie, bo z kolei do naszej biblioteki gromadzkiej w Zagrodnie pisarz batalista Waldemar Kotowicz, autor powieści Godzina przed świtem, o loosach oddziału partyzanckiego Batalionów Chłopskich, którego autor był oficerem, którą za radą pani bibliotekarki przeczytałem i miałem i pomyśleć nad pytaniem do autora (spytałem o późniejsze losy bohaterów). W przypadku poety powiedziano nam, że do liceum przyjeżdża poeta z Wrocławia i że obecność w auli będzie obowiązkowa.
A poeta opowiedział nam o tym, jak się pisze wiersze, skąd czerpie motywy, przeczytał parę wierszy (odkryciem było dla nas to, że czytał je tak normalnie, a nie jak uczono nas czytać na kółku recytatorskim, na przydechu i na pograniczu półszeptu), a na koniec zachęcił nas do próbowania pisania. Zapewniał, że nie musimy rymować, wystarczy uważniej patrzeć  na to, co spotykamy, zastanowić się nad barwami, kształtem, co (jakie) było przedtem i co będzie potem. Albo wsłuchąć sie w głosy przyrody i spróbować je opisać io nadać jakąś formę, rytm, dobrać starannie slowa itd. Nie pamiętam, czy były jakieś pytania do poety. Były brwa i kwiaty wręczone przez jedną z koleżanek.

A potem, po paru latach, okazało się, że to wykładowca na polonistyce, autor wierszy i artykułów drukowanych w pismach literackich, zapraszany do różnych dyskusji, także w lokalnej telewizji i radiu.
Bliżej poznaliśmy się jako uczestnicy tego samego turnusu wczasów zakładowych w Rewalu. Rozmawialiśmy o wszystkim, także o literaturze. On znawca i ja, dyletant, ale oczytany, słuchany przez pana Jacka z uwagą, a może tylko z wyrozumiałością. Wtedy dał się poznać jako człowiek z poczuyciem humoru, potrafiący z każdym znaleźć wspólny język. Także z naszymi chłopcami, którzy bardzo go polubili i z nim chodzili na plażę i popływać.
Przez kilkadziesiąt lat spotykaliśmy się przygodnie jako mieszkańcy tego sammego osiedla: w sklepie, przychodni lub po prostu na osiedlowych ścieżkach, a żona także w drodze do kościoła lub wkościele. Najpierw przychodził z żoną, a potem już jako wdowiec w pojedynkę.  Czasem zamienialiśmy kilka zdań. Komentując aktualne zdarzenia lub informując się nawzajem o sprawach zawodowych. Czasem i prywatnych.
Ostatni raz widziałem go jesienią. Wysoki, postawny, trzymający się prosto mężczyzna nagle okazał się niski, chudy i przygarbiony, ale jak zwykle z książką lub plikiem książek pod pachą.
Był człowiekiem pogodnym, dobrodusznym, chodzącym  z głową w chmurach, takim, jakich wyobrażamy sobie poetów. I roztragnionym. Z tego powodu był  bohaterem niezliczonych anegdot, których część spisał w "Odrze" jego dobry znajomy (jeden kończył szkoły w Lesznie, drugi we Wschowie) Sergiusz Sterna-Wachowiak.
Wedle jednej obaj brali udział w sesji naukowej poświęconej pochodzącemu z Leszna poecie i dramaturgowi Stanisławowi Grochowiakowi. Nie c zekając na koniec Łukasiewicz poszedł na stację, żeby zdążyć na pociąg. Już zająwszy miejsce uzmysłowił sobie, że w  szkole, w której odbywała się konferencja zostawił czapkę. Wysiadł i poszedł po nią, zostawiając w pociągu teczkę i kurtkę. Konferencje kończyła jakaś inscenizacja pisarstwa Grochowiaka. Przysiaidł więc i obejrzał do końca. Kiedy wrócił na stację, pociąg jeszcze stał, bo nastąpiło jakieś opóźnienie, a kurtka i teczka czekały w przedziale.
Odszedł człowiek -  (przynajmniej wrocławska) legenda






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz