piątek, 1 stycznia 2021

Żywot polskiego inteligenta w XX wieku

Kiedy tak zatytułuje się wpis, nie da się uniknąć wyjaśnienia, kim jest inteligent. Jedni przenoszą na grunt polskiego języka francuskie (intellectuel) lub angielskie pojęcie intelligents. Czyli  odpowiednik polskiego intelektualisty, co oznacza kogoś zajmującego się pracą twórczą jako badacz lub artysta, ale wypowiadający się też w sprawach społecznych czy obywatelskich. Bo nie nazywano tak nawet noblistów, np. Sienkiewicza czy Skłodowskiej-Curie, ale za intelektualistę uznawany bywa Stefan Żeromski, nie mający nawet matury. Tak każe nazywać inteligentem zmarły niedawno prof. Andrzej Walicki
Jeden ze słowników języka polskiego każe przez to rozumieć kogoś wykształconego, zajmującego się pracą umysłową. Inny słownik podnosi poprzeczkę, informując, że to ktoś, kto uzyskał dostęp do języka wyższego rzędu i nauczył się poruszania w świecie nowych reguł, co można uzyskać przez wykształcenie i wrażliwość.
W zapisie pewnej dyskusji radiowej znalazłem stwierdzenie, że inteligent to ktoś zaangażowany w sprawy publiczne, posiadający i ogłaszający swoje poglądy w druku albo poprzez publiczne wypowiedzi, ale nie angażujący się w politykę. Przystępując do partii politycznej przestaje się być inteligentem. Jeszcze inny dyskutant dodał do tego patriotyzm, wyrażający się w działaniu.
Sumując, to ktoś wykształcony, zajmujący się pracą umysłową, dobrze jeśli w sposób twórczy, i zaangażowany w sprawy publiczne.
A potrzebne mi to było, żeby napisać o moich wrażeniach z lektury Pamiętnika inteligenta : historii wesołych, a ogromnie przez to smutnych Jerzego Rakowieckiego, przysposobionych do druku przez syna, znanego dziennikarza i publicysty, aktywnego też Facebookowicza. Dzięki Facebookowi dowiedziałem się i otrzymałem tę książkę.
Jej autorem jest nieżyjący już aktor i reżyser teatralny Jerzy Rakowiecki (1920-2003). Starsi teatromani i miłośnicy teatru wyobraźni (tak nazwany bywa teatr radiowy) mogą pamiętać go jako aktora teatrów warszawskich (grywał w kierowanym przez siebie Teatrze Ludowym, Polskim i Narodowym) i tamże realizujący przedstawienia. Jako reżyser wystawiał też sztuki w teatrach innych miast polskich, głównie Lublina. Pomijam role  aktorskie w pierwszych latach powojennych na deskach teatrów Torunia, Poznania czy Krakowa, bo tego nawet najstarsi górale mają prawo nie pamiętać. Można było jednak zobaczyć jeden z pierwszych powojennych filmów z jego udziałem Miasto nieujarzmione, w którym zagrał jedną z głównych, jedyną zarazem rolę filmową. To były czasy, kiedy każdy film oglądało Biuro Polityczne rządzącej partii. W wyniku licznych ingerencji niemal nic w nim nie zostało z dzienników ocalałego z wojny Żyda Władysława Szpilmana. Mogło to zniechęcić do kolejnych stawaniach na planie filmowym. Dopiero ponad pół wieku tę historię opowiedział zgodnie z wolą autora Roman Polański (Pianista, 2002).

Biografia i postawa życiowa Jerzego Rakowieckiego pasuje do opisanego wyżej wzorca inteligenta jak ulał. Urodził się  i spełnił dzieciństwo w niewielkim majątku Skorki na Mazowszu w rodzinie z tradycjami artystycznymi. Także jego ojciec, Adam, był barytonem Opery Warszawskiej, zmuszonym jednak przerwać karierę, żeby przejąć majątek, po zmarłym dziadku autora. Opisy beztroskiego dzieciństwa autora, obyczajów rodzinnych, postaci pracowników majątku, z którymi miał do czynienia, a więc stangretów czy opiekujących się zwierzyną, ogrodem są barwne i wciągające. Nawet opisy koligacji rodzinnych, pradziadków, dziadków, ich kuzynów i kuzynek są jaśniejsze niż te w wydaniu zawodowych pisarzy, jakie zdarzyło mi się czytać.
Drugą znaczącą część pamiętnika są wspomnienia z Powstania Warszawskiego, w którym autor brał czynny udział jako dowódca plutonu. Zawarte są one w formie szeregu scen, jakie zapewne najmocniej utkwiły autorowi w pamięci. Przeżył niemal wszystko, co się czynnemu powstańcowi zdarzyć mogło: śmierć bojowników w akcjach i w rozwałkach, obrażenia, przejście kanałami, strach, głód, zmęczenie i narastającą świadomość beznadziei i niechybnego upadku powstania, a w końcu leczenie z ran w szpitaliku w Milanówku.
Zanim jednak wybuchło powstanie autor uczył się aktorstwa w tajnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Uzyskany dyplom nie uchronił go przed egzaminem powojennej komisji państwowej. Przedwojenny rektor PIST, znakomity aktor i reżyser Aleksander Zelwerowicz, chyba zazdrosny o to, że nie był wykładowcą w czasie wojny, zarządził dość trudne egzaminy, z którymi autor pamiętnika radził sobie z trudem i powoli. Ale już jako wykwalifikowany aktor miał okazję pracować ze wszystkimi bez mała znakomitościami powojennego teatru, jak m. in. Wilam Horzyca, Bohdan Korzeniewski, Bronisław Dąbrowski czy Edmund Wierciński. Niektórzy są dziś patronami teatrów, w których autor zdobywał ostrogi jako aktor i reżyser.
Dużo miejsca znajdują w tej części charakterystyki gwiazd polskiej sceny teatralnej. Jednym autor dodaje splendoru, innych odbrązawia. Dostaje się takim divom jak Irena Eichlerówna czy Elżbieta Barszczewska, którym uchodziła manieryczność i zmiany w tekstach sztuk, zarówno ze strony dyrektorów teatrów i reżyserów, ale i krytyków. Z drugiej nie kryje podziwu dla ówczesnych młodszych aktorek: Aleksandry Śląskiej, Zofii Mrozowskiej czy Haliny Mikołajskiej. 
Podziwu zaś nie kryje dla jednego ze swych mistrzów Aleksandra Bardiniego. Wśród rozlicznych zabawnych i takich sobie anegdot o artystach sceny ta z Bardinim wydała mi się najbłyskotliwsza. Młodym adeptkom sztuki aktorskiej zdających do stołecznej szkoły teatralnej Bardini zadał pytanie, żeby zorientować się o ich wiedzy ogólnej. Na pytanie co mogą powiedzieć o Stalinie jedna mówi "No, niewiele". Na to Bardini: "To ja paniom zazdroszczę"
Zanim zabrałem się do spisania powyższych wrażeń zapoznałem się z encyklopedycznym biogramem autora. Nie był ulubieńcem władzy. Jego pracę pod buty brali regularnie dwaj recenzenci pisujący do Trybuny Ludu" Roman Szydłowski i Jan Andrzej Szczepański (Jaszcz). Mają oni swój wkład w dymisję autora ze stanowiska dyrektora teatru. Zaś mistrz sceny sam zaprzestał jakiejkolwiek aktywności twórczej wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. O swoim stosunku do tego ostatniego zrywu władzy ludowej daje znać na stronach swego pamiętnika.
To dopełnia sens inteligenckości autora.
Książka została wydana bardzo starannie, z dopowiedzeniami i objaśnieniami ze strony syna autora, było nie było, doświadczonego redaktora. Tekst ilustrują zdjęcia,  w tym wiele rodzinnych oraz podobizny dokumentów z czasów okupacji pierwszych lat po wyzwoleniu.
Mam wrażenie, że ani zwiedzenie Muzeum Powstania Warszawskiego, ani filmy wojenne, z "Kanałem" włącznie nie odmalowały tragizmu Powstania Warszawskiego, jak te kilkadziesiąt stron osobistej relacji w tej książce. O wzbogaceniu wiedzy o teatrze już nie wspomnę.





4 komentarze:

  1. "Nie bym ulubieńcem władzy."

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przystępując do partii politycznej przestaje się być inteligentem. Jeszcze inny dyskutant dodał do tego patriotyzm, wyrażający się w działaniu." mocno dyskusyjne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, jest to kwestia dyskusyjna, lub zgoła nieprawdziwa, ale taka w rozmowie padła.

      Usuń