piątek, 31 maja 2019

Nowy rozdział w pracy bibliotecznej. I lektury

Mija właśnie pierwszy miesiąc mojej pracy na nowych warunkach. Odpowiada mi to, że mam dodatkowe dwa dni wolne w tygodniu. Tym bardziej, że koleżanki przynajmniej na razie nie oczekują ode mnie popołudniowych dyżurów, ani pracy w weekendy. Inna sprawa, że muszę nabrać biegłości w obsłudze systemu wypożyczeń, żeby nie powodować przestojów w oczekiwaniu na wypożyczenia książek. Na razie więc wyrywkowo wykonuję te czynności w dni i godziny niewielkiego ruchu.
Wyzywam się więc nadal w zamawianiu i opracowywaniu nowości z zakupów i darów oraz w ubytkowaniu. Tu pojawiły się rozbieżności zdań, gdyż część z nas jest za odważnym selekcjonowaniem, a część woli powściągliwość. Należę do tych pierwszych. Tym bardziej, że w opracowanym 20 lat temu planie rozwoju biblioteki powołałem się na obowiązującą w bibliotekarstwie zasadę, że literatura z zakresu nauk społecznych "starzeje się" w 15-20 lat i planowałem, że po 15 latach będzie można przystąpić do systematycznego selekcjonowania zbiorów połączonego z analizą historii udostępniania poszczególnych tytułów. W końcu starsze tytuły, rzadziej wykorzystywane w naszej bibliotece, dostępne są w pobliskim Ossolineum i w Bibliotece Uniwersyteckiej, w których koszty przechowywania zbiorów pokrywa budżet państwa. Do dziś pamiętam odbytą ponad trzydzieści lat temu rozmowę z dyrektorem goszczącej mnie biblioteki Hatfield Politechnic w Hertford, który stwierdził, że dba o jakość księgozbioru i odważnie selekcjonuje zbioru, gdyż materiały przestarzałe znaleźć można w British Library, utrzymywanej przez rząd Jej Królewskiej Mości.  

A od kiedy zacząłem pomagać rozkładać na regały zwrócone książki i dostrzegać ciasnotę na nich, wszak nowo zbudowana dwanaście lat temu biblioteka była obliczona na maksimum 60 000 jednostek zbiorów, a dziś jest ich już blisko 100 000, zauważam tytuły, które w dawnych dobrych czasach kupiono w dziesiątkach lub kilku egzemplarzach z ostatnim stemplem oznaczającym wypożyczenie sprzed dziesięciu lat. I wyciągam je do zubytkowania. Jednak w wyniku dość emocjonalnej dyskusji  (nie bez mojej winy) stanęło na tym, że będą one odkładane na wyznaczonych półkach do wglądu. I jeśli nie będzie zastrzeżeń, to co miesiąc będę je ubytkował, a jeśli będą - decyzja zostanie poprzedzona dyskusją i/lub głosowaniem.

*
Z ostatnich lektur najciekawszą zdał się tom korespondencji dwóch niemieckich noblistów: Hermana Hessego i Tomasza Manna.  Wziąłem w pośpiechu tę książkę do kolejki u lekarza (okazało się jednak, że nie trzeba było czekać) i wciągnęła mnie. Pierwszy z tych wielkich wyemigrował do Szwajcarii pod koniec I wojny, gdy spotkał się z krytyką swojej pacyfistycznej postawy, a drugi osiadł tam po wyborczym zwycięstwie NSDAP. Dwa różne temperamenty i poniekąd  dwie różne postawy życiowe. Hesse wiódł żywot osiadły, wyruszając tylko z domu na kuracje w okolicznych sanatoriach, rzadko zabierał głos w sprawach publicznych, skupił niemal całe siły na twórczość pisarską. Po nastaniu rządów nazistów, wobec których  był zdecydowanie krytyczny, unikał politycznych deklaracji mając na względzie zamieszkałą w ojczyźnie rodzinę żony, którą i tak dotknął tragiczny los w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Mann zaś wziął na siebie rolę sumienia narodu. Występował z politycznymi deklaracjami, spotkaniami autorskimi i jako uczestnik rozmaitych kongresów w całej bez mała Europie zachodniej oraz w Stanach Zjednoczonych, w których u schyłku lat trzydziestych osiadł.
Ich korespondencja, początkowo sporadyczna, nabrała intensywności w połowie lat dwudziestych i trwała do śmierci autora "Buddenbrocków". 
Kiedy Mann osiadł w Szwajcarii pisarze zaczęli odwiedzać się w swoich domach lub spotykać podczas leczenia w kurortach, zaprzyjaźniły się też ich żony, a korespondencja zaczęła tchnąć serdecznością. Oraz niechęcią do Niemców, którzy poszli na lep propagandy nazistowskiej i państwa niemieckiego. Hesse pojawił się po wojnie chyba tylko raz, jako laureat nagrody z okazji targów książki we Frankfurcie, Mann może kilka razy, w tym także w rodzinnej Lubece.
Książkę otwiera wstęp ze wspaniałą anegdotą. Oto Mann odwiedził szwajcarskiego krytyka literackiego Ottona Baslera, który przywitał go cytatem z Fryderyka Schillera "oto gość dostojny i drogi, lepszy odeń progu tego nie przestąpił". Mann cofnął nogę i spytał, czy gospodarza nie odwiedził kilka dni wcześniej pan Hesse. Na to usłyszał "Owszem, ale wszedł do domu z drugiej strony".
Nie znam dobrze twórczości obu pisarzy. Pierwszego przeczytałem tylko "Petera Camenzinda" i to była  znakomita literatura, a drugiego "Czarodziejską Górę", a "Buddenbrocków" znam tylko z serialu. Nie liczę  tekstów radiowych tego drugiego. Uznałem jednak, że powinienem przeczytać przynajmniej "Wilka stepowego" i  być może "Doktora Faustusa".
Choć tyle jest wartej uwagi literatury bieżącej. Tym bardziej, że do tegorocznej "Nike" pretendują naprawdę ciekawe książki. Właśnie kupiłem "Pusty las" Moniki Sznajderman, poświęconą Beskidowi Niskiemu i zamieszkującym go Łemkom. Zabieram ją na zaczynający się w niedzielę 2 czerwca tygodniowy rejs wycieczkowcem po Bałtyku, połączony ze zwiedzaniem stolic nadbałtyckich.
Korespondencja: Hermann Hesse, Thomas Mann - Hesse Hermann, Mann Thomas

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz