niedziela, 30 września 2018

Prof. Robert Kwaśnica nie żyje

Przed godziną dowiedziałem się, że po długiej chorobie odszedł mój serdeczny kolega, a przez ostatnie dwadzieścia jeden lat wspaniały szef - twórca, przez dziewiętnaście lat rektor, a następnie prezydent Dolnośląskiej Szkoły Wyższej prof. dr hab. Robert Kwaśnica. 
Był cenionym badaczem zajmującym się głównie filozofią edukacji oraz pedeutologią, czyli dziedziną pedagogiki mającą za przedmiot nauczycieli. Publikował może niewiele, ale każda Jego książka lub artykuł wywoływały żywy rezonans w środowisku naukowym. Wnosiły bowiem ożywczą myśl do dyscypliny i stanowiły wzór jasności wywodu. W tym  stylu zresztą też przemawiał. Mówił niezbyt głośno i niespiesznie, czym zmuszał do skupienia uwagi na każdym Jego słowie. Bo każde miało swoją wagę.
Jako rektor uczelni na początku wyznaczył jasno strategię rozwoju uczelni i styl  jej realizacji. Obserwowałem to poprzez udział w posiedzeniach senatu oraz moich z Nim rozmów, które odbywałem jako kierownik, a potem dyrektor biblioteki. Nie było tych spotkań więcej niż jedno rocznie i miały głównie charakter informacyjny. Wychodziłem najdalej po kwadransie, uspokojony, że obrany u zarania uczelni kurs będzie kontynuowany.


Znamy się od 1966 roku, kiedy jako studenci pierwszego roku zamieszkaliśmy w tym samym akademiku "Pancernik". On, student pedagogiki z kolegami z jego wydziału, ja z kolegami z bibliotekoznawstwa i germanistyki. Należeliśmy też do tej samej kompanii jako słuchacze w Studium Wojskowym. Zżyliśmy się jednak dopiero kilka lat później, gdy zostaliśmy dokwaterowani do czegoś, co nazywało się dom asystencki, a faktycznie było to duże, czteropokojowe mieszkanie w pobliżu Pl. Grunwaldzkiego, w którym po jednym pokoju zajmowały małżeństwa nauczycieli akademickich Uniwersytetu Wrocławskiego. Wspólnie świętowaliśmy narodzenia naszych dzieci i kolejne ich urodziny, przez kilka lat razem z naszymi żonami prowadziliśmy całoroczną ligę gry w kierki, a we dwóch chadzaliśmy na mecze "Śląska" Wrocław. Na fali pierwszych sukcesów Wojciecha Fibaka ulegliśmy fascynacji tenisem. w 1975 r., gdy we Wrocławiu odbywały się mistrzostwa Europy w tenisie, spędziliśmy na Stadionie Olimpijskim dwa tygodnie z przerwami na zajęcia dydaktyczne. Kupiłem wtedy dwie rakiety i zaczęliśmy sami próbować gry. Kortów było wtedy niewiele, ale udawało się wykupić godziny, jak nie w pobliżu zamieszkania, to na Stadionie Olimpijskim. Robert szybko zaczął czynić postępy i zaczął dawać radę innym amatorom, a mnie oni wybili tenisa  z głowy. Robert chadzał na kort niemal do ostatnich dni, zanim złożyła go śmiertelna, jak się okazało choroba. Torba  ze sprzętem zawsze była w Jego samochodzie.
Kiedy pojawiła się szansa na uzyskanie mieszkania, gdyż Uniwersytet dostał na raz prawie 200 mieszkań, zwietrzyliśmy szansę i dla nas. W trzy rodziny wystosowaliśmy pismo do rektora Uniwersytetu, który sam dysponował pulą stu mieszkań. I gdy otrzymaliśmy termin rozmowy Robert uznał, że jako najbardziej stabilny emocjonalnie weźmie na siebie ciężar negocjacji, a ja i kolega z Wydziału Prawa będziemy tylko odpowiadali na pytania. I to się powiodło. Rok później już się wprowadzaliśmy do mieszkań na powstającym osiedlu Popowice.
Choć mieszkaliśmy w innych blokach kontynuowaliśmy rodzinne spotkania. Jednak po jakimś czasie Robert i ten drugi, już nieżyjący kolega, przestali przychodzić. Jak mi potem Robert wyjaśnił, przez to że dawałem swoim zachowaniem zły przykład. Nie zwykłem bowiem wypijać więcej niż trzy - cztery kieliszki wódki. I kiedy przy następnej kolejce stawiałem kieliszek do góry dnem, ich żony mówiły"Widzisz, Stefan wie, kiedy przestać pić".
Spotkania stały się  więc już tylko przypadkowe. Zwykle w ramach Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, którego obaj byliśmy aktywistami. Ale oto latem 1997 roku Robert zaprosił mnie na rozmowę do Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie pracował jako profesor. Poinformował mnie wtedy, że jest zgoda Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (wtedy chyba połączonego z Ministerstwem Oświaty) na utworzenie  szkoły wyższej, której on ma być rektorem i że chciałby, żebym ja stworzył bibliotekę uczelnianą. Zastrzegłem się, że dałem już słowo, że przyjmę stanowisko adiunkta na Uniwersytecie Śląskim. Uznał, że dla niego najważniejsze jest, żebym stworzył dobrą bibliotekę. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do budynku mającego stanowić siedzibę uczelni i wskazał dwa amfiladowo połączone pomieszczenia przeznaczone na bibliotekę. Uznałem, że w jednym będą książki na regałach, a w drugim czytelnia i pracownia. Zdziwił się, że nie przewidziałem miejsca na katalog. Nie bez pewnej buty odpowiedziałem, że uznajmy, że On zna się na pedagogice, a ja na bibliotekarstwie i że katalog będzie. Ale nie tradycyjny, tylko komputerowy. Trochę się zdziwił, ale przystał na to.
Trzeba było przygotować pierwszy preliminarz wydatków, Biorąc pod uwagę, że na początek można liczyć na przyjęcie  kilkuset słuchaczy, mimo zachęty do odważnego planowania uznałem, że dam radę otrzymując 60 000 zł. Okazało się, że to nie był akt odwagi, podobnie jak potem kwota 70 i 80 tys. złotych. Stanęło dopiero na stu tysiącach. Dzięki temu można było od razu kupić meble do biblioteki, system komputerowy oraz około tysiąca tomów książek i czasopism. Sam przekazał w depozyt ponad tysiąc książek i ze sto roczników czasopism pedagogicznych i filozoficznych.
Pamiętam pierwsze posiedzenie senatu szkoły. Zapowiedział, że czeka nas długi marsz do sukcesu, inwestowanie w tworzenie bazy materialnej oraz kadry naukowej. A kto liczy, że po roku czy dwóch kupi sobie za zarobione tu pieniądze dom w szeregowcu, może już opuścić posiedzenie. Nikit nie wyszedł.
W ciągu pierwszego roku opracowałem strategię rozwoju biblioteki, w której zapisałem, że najlepszym sposobem uczczenia 10-lecia uczelni będzie zbudowanie nowego przestronnego gmachu biblioteki. I tak się stało.  W ogóle przez cały okres pracy czułem, że rozwój biblioteki jest dla władz uczelni co najmniej tak samo ważny jak rozwój kadr i badań naukowych.
Niepodobna nie wspomnieć o wyjątkowym poczuciu humoru Roberta. Lubił słuchać dowcipów, sam lubił je opowiadać, ale potrafił dowcipnie komentować sytuacje, których był uczestnikiem lub świadkiem. Kilka razy ograłem go w szachy, ale gdy kiedyś znów zaproponowałem Mu partyjkę, odpowiedział "Nie gram z tobą. Ty grasz znaczonymi figurami". W 1999 r. zaproponował mi utworzenie wydawnictwa uczelnianego. Spytał mnie wtedy, jaki wyobrażam sobie dodatek do pensji. Odpowiedziałem skromnie, że może 400 zł. Odpowiedział, że planował drugie tyle, ale w tej sytuacji niech będzie 600. Wychodząc z gabinetu powiedział do sekretarek. "Twardy negocjator z dyrektora biblioteki. Wyszarpał ode mnie kupę pieniędzy za nowego obowiązki". Umiejętnie też wykorzystywał w pewnych sytuacjach cytaty z filmów i słuchowisk kabaretowych. Będąc częstowany papierosem (do czasu choroby palił niestety, i to dużo) mawiał "Przepraszam, że biorę ręką, ale nie mam czym" (z filmu "Ballada o ścinaniu drzewa"), a gdy któraś z pań lub żona perswadowały mu ryzykowne przedsięwzięcia, mawiał "Dziunia, ty się zupełnie nie znasz na polityce" (z seryjnego  słuchowiska "Okno na świat".).
Parę lat temu pojawiły się pierwsze sygnały o chorobie Roberta. Bywało, że widywałem go nienaturalnie bladego, czasem widać było, że nie bez pewnego trudu wchodzi po schodkach na scenę auli uczelnianej, ale bywały też okresy, kiedy nic nie znamionowało choroby. Był pełen energii i pogody ducha. Od kilku miesięcy jednak coraz rzadziej  bywał w uczelni, a ostatnio przekazał swoje obowiązki innym osobom.
W miniony piątek podczas zebrania pracowników Szkoły z nowym założycielem uczelni odczytany został dość długi list od Roberta do społeczności akademickiej. Stanowił on podsumowanie 21 lat istnienia uczelni i w moich uszach pobrzmiewał jak Jego pożegnanie ze światem żywych. Nie minęły dwa dni i nadeszła ta fatalna wiadomość ze wszystkich ważniejszych mediów: "Zmarł profesor Robert Kwaśnica".
Żegnaj, Przyjacielu. Będziesz żył w naszych myślach i pamięci, póki naszego życia. I będzie trwało Twoje dzieło: Dolnośląska Szkoła Wyższa



.Zmarł prof. Robert Kwaśnica, założyciel DSW

1 komentarz: