wtorek, 13 marca 2018

Konwicki: od konwencjonalności do wielkości

Pracując w bibliotece i zajmując się gromadzeniem zbiorów tworzę od lat listę książek, które powinienem przeczytać. Niezależną od spisu tych książek, które powinienem przeczytać z racji ich klasyczności i jakby niezbędności do kompletu lektur inteligenta.
Ale stały dostęp do nowości oraz książek pochodzących od hojnych darczyńców stale zmienia mi priorytety. Trafiają mi na biurko książki, które mnie zaciekawiają bądź to z powodu rozmaitych zainteresowań, bądź z powodu ich aktualności z powodu dziejących się w kraju lub w świecie wydarzeń. No i jeszcze znajomi, rodzina lub współpracownicy podsuwają mi książki, które ich zdaniem muszę przeczytać.
I tak przez przypadek wziąłem jakiś tydzień temu do ręki tom drobnych utworów Tadeusza Konwickiego, do którego prozy bardzo wolno dojrzewałem. Bo już po studiach skłonił mnie  do jej czytania dzisiejszy ceniony polonista  prof. Aleksander Fiut. Ale próby podejścia do Rojst czy Zwierzoczłekoupiora skończyły się na przeczytaniu kilkudziesięciu stronic. Do dziś ich zresztą nie przeczytałem. Ale Kronikę wypadków miłosnych, Czytadło czy Bohinia, nie mówiąc o Kalendarzu i klepsydrze czy Małą apokalipsę chłonąłem błyskawicznie. Oczywiście, czytywałem jego felietony, wywiady i inne drobiazgi.

Tom Wiatr i pył (Czytelnik, 2008) stanowi wybór tekstów publikowanych przez Konwickiego w prasie literackiej i teatralnej, nie publikowanych do tego czasu w formie książkowej. I pokazuje jego drogę literacką.
Przeszłość AK-owska nie przeszkodziła pisarzowi w robieniu kariery literackiej. Zaangażował się jako redaktor ukazującego się w Krakowie "Dziennika Polskiego", a potem tygodnika "Odrodzenie", z którym kilka lat później przeniósł się do Krakowa. Według Wikipedii debiutował literacko reportażem z powojennego Wybrzeża. Co tu dużo mówić, dość sztampowego. Autor twierdzi jednak, że debiutem było opowiadanie Kapral Koziołek i ja, osadzonego wyraźnie w realiach partyzantki, która mocno zaważyła na biografii literackiej Konwickiego i zaowocowała kilkoma wybitnymi powieściami i filmami, które sam nakręcił.
Opowiadaniem tym pisarz zgłosił niewątpliwy talent literacki, którego wyznacznikiem było wyraziste rysowanie postaci i prawda psychologiczna zdarzeń. Toteż napisane niewiele później reportaże,  opowiadania osadzone w realiach budów socjalizmu,a już zwłaszcza recenzje filmów i książek rażą na tym tle sztampowością. Kiedy czytałem relację z posiedzeń rad scenariuszowych, recenzję włoskiego filmu Słońce wschodzi czy powieści zupełnie mi nieznanego Zygmunta Jurkowskiego Wielki egzamin, pomyślałem, że wstydziłbym się tak prostacko pisać na moim blogu. To bardziej donosy niż recenzje. Przypuszczam, że w tym stylu musiała być pisana Władza, klasyczny lub wręcz wzorcowy przykład powieści produkcyjnej.
Ale już felietony drukowane w "Po prostu" i innych tygodnikach w połowie i pod koniec lat pięćdziesiątych pokazują, jak autor wyzwala się ze sztywnej formy. I choć  daleko mu do błyskotliwości Passenta, Urbana, Toeplitza czy Głowackiego, to jednak zawierają oryginalne spostrzeżenia ujęte w zgrabną formę.

Wyraźnie wybija się w tym kontekście opowieść filmowa Trochę apogeum. Wyraziste postaci, precyzyjnie budowane napięcie i odzwierciedlające życie ulicy oraz mediów dialogi, a przy tym pewna dezynwoltura w mnożeniu wątków, pozwalają wyrazić żal, że nie powstał z tego film. Wystarczyłoby materiały może nawet na całą godzinę. Ale w jakimś stopniu, poprzez pewne wątki, była to zapowiedź powieści Mała apokalipsa.
Ciekawe są obserwacje z kilkumiesięcznego pobytu pisarza na igrzyskach olimpijskich w Monachium, kilku miesięcy w Ameryce, skąd głównie tęsknił za Warszawą, ale dla mnie najciekawsze zdały się dywagacje nad litewsko-białoruskim rodowodem i poszukiwania choćby wątłych pokrewieństw - rodzinnych i literackich -  z uwielbianym przezeń Mickiewiczem. Z kolei kiedy czytałem o tym, jak pisarz robił filmy (Ostatni dzień lata, Salto, Kronika wypadków miłosnych i Lawa) żałowałem, że pewnych rozważań nie zawarłem w moim opracowaniu maturalnym i na egzaminie wstępnym na studia, kiedy - dziwnym trafem - przyszło mi pisać o różnicach i podobieństwach między tekstem literackim, a jego ekranizacją i słuchowiskiem radiowym. No, ale Konwicki pisał o tym kilkanaście lub ponad dwadzieścia lat później i dzielił się własnymi doświadczeniami.
Kto ceni sobie twórczość autora Rojst, lubi podejrzeć warsztat pisarza, jego rozwój przez lata, poznać krąg ludzi, z którymi mniej lub bardziej regularnie był w relacjach osobistych, powinien sięgnąć po tę książkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz