wtorek, 21 listopada 2017

Mobilna biblioteka - mobilny bibliotekarz

Od jakiegoś czasu zastanawiam się bardziej intensywnie niż przez całe lata nad brakiem głosu bibliotekarzy w opinii publicznej. Nie w kwestiach politycznych, wewnętrznych czy międzynarodowych, ale w kwestiach polityki naukowej czy w sferze kultury już tak. Tymczasem ich głos jeśli już się przebija do mediów, to właściwie tylko raz do roku, gdy pojawia się nowy raport Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa, gdy o komentarz proszony jest kierownik zespołu przeprowadzający badania oraz rzeczywiście elokwentny dyrektor Biblioteki Narodowej, która firmuje te badania.
Kilka miesięcy temu Wrocław był gospodarzem wielkiego wydarzenia na skalę światową, jaka zwykle jest doroczny Kongres Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń i Instytucji Bibliotekarskich (IFLA). Informowały o tym chyba tylko media lokalne, głównie za sprawą inicjatora organizacji tego kongresu w Polsce i właśnie  we Wrocławiu, Andrzeja Ociepy.  Sam już od lat nie biorę udziału w tych kongresach, gdyż udział w nich jest dość kosztowny. Ale do dziś przechowuję przysłane mi przez gospodarzy takich kongresów Monachium (1983), Chicago (1985) Brighton (1987) czy Sztokholmu (1990) serwisy prasowe, czasem nawet z moimi wypowiedziami i zdjęciami z gazet bawarskich, brytyjskich, amerykańskich i szwedzkich.  

Dyrektor wrocławskiej Biblioteki Miejskiej jest w miarę obecny w prasie lokalnej, a to dlatego, że wciąż modernizuje sieć bibliotek publicznych, co w dużej mierze polega na otwieraniu nowo zbudowanych lub zaadoptowanych i zmodernizowanych lokalach, m.in. w tak niekonwencjonalnych miejscach jak dworzec kolejowy czy przejście podziemne w samym centrum miasta. Zdarza się, że media informują  też o przypadkach sprzeciwu mieszkańców wobec likwidacji filii bibliotecznej w jednym miejscu w związku z otwieraniem nowej w innym, co sprawia, że od jednych biblioteka się oddali, ale do innych zbliży.

Z pewnością podobne wydarzenia obecne są w mediach lokalnych w innych ośrodkach w Polsce. Bo od kilkunastu lat trwa dość intensywna modernizacja bibliotek i budowa nowych.
Oczywiście nie można pominąć trwającej już kilka lat obecności obecnego dyrektora Biblioteki Uczelni Łazarskiego Henryka Hollendra na łamach miesięcznika "Forum Akademickiego"poświęconego ogółowi spraw nauki, w którym podejmuje on jednak sprawy bibliotek i piśmiennictwa naukowego.
Nieobecność polskich bibliotekarzy w debacie publicznej i niestosowność tej sytuacji uświadomiłem sobie po raz pierwszy w podczas pobytu w charakterze gościa brytyjskiego Stowarzyszenia Bibliotek. Tamtejsze stowarzyszenie, luminarze nauk o bibliotece, dyrektorzy bibliotek nie stronią od publicznego zabierania głosu w  sprawie szeroko rozumianej kultury, zwłaszcza literatury, sytuacji pisarzy, ale też kina, teatru czy muzeów.
Niestety, po powrocie do kraju, a trwał jeszcze stan wojenny, gdy relacjonowałem moje wrażenia na forum Stowarzyszenia Bibliotekarzy, usłyszałem, że zwłaszcza w tamtej sytuacji należy skupić się na sprawach ściśle bibliotekarskich. Słuszność takiej strategii w owym czasie potwierdziła znana afera z akcesem SBP do PRON, która obciąża moją hipotekę, choć robiłem co mogłem, żeby do niego nie doszło. Sam jednak, nie bez sugestii koleżanki z Biblioteki Narodowej, odważyłem się na Forum IFLA w 1983 r. w Monachium podnieść rękę za przyjęciem rezolucji w obronie bibliotekarzy prześladowanych za przekonania, m.in. także w Polsce. Wyłamując się tym sposobem ze wspólnego stanowiska bibliotekarzy "bloku wschodniego", przyjętego kilka miesięcy wcześniej w Moskwie. Na naradzie, na którą jako prezes Stowarzyszenia nie zostałem jednak zaproszony.
Nawiasem, podczas tej konferencji poproszony przez gospodarzy o zabawianie rozmową dyrektora Biblioteki im. Lenina, skorzystałem z okazji i spytałem go, dlaczego w Związku Radzieckim nie ma stowarzyszenia bibliotekarskiego. Odpowiedział szczerze "A na szto, sztob izbrali priezydientom, kawo takowo kak ty?"
Mamy jednak od ponad ćwierćwiecza wolną Polskę, wolność wypowiedzi, ale głosu bibliotekarzy i jego kilku organizacji, gdyż Stowarzyszenie Bibliotekarzy straciło monopol, nie słychać. Nie słychać głosu w sprawie zachodzących w ostatnich latach i miesiącach  aktów niszczenia czołowych teatrów,  Instytutu Adama Mickiewicza, ograniczania swobody zapraszania pisarzy na spotkania autorskie, dyskryminacji pisarzy "niesłusznych", polegającej na wykreśleniu ich z list ewentualnych gości instytutów polskich za granicą czy braku dofinansowania ważnych czasopism poświęconych kulturze i literaturze. Przyznać należy, że przynajmniej Zarząd Główny Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich dość aktywnie zabiera głos w sprawach ściśle związanych z bibliotekami czy prawem autorskim. Choć ostatnie stanowisko liczy sobie już dwa i pół roku. Pewnie odpowiednie uchwały poza ogłoszeniem na stronie internetowej i w prasie bibliotekarskiej trafiły do adresatów, ale tam w najlepszym razie przepadły w głębokich  szufladach. Gdyby jednak to gremium zajęło stanowisko np. wobec uniemożliwienia Oldze Tokarczyk wystąpienia w Ośrodku Kultury Polskiej w Wiedniu lub dofinansowania przekładu jej powieści na szwedzki, mogłoby to odbić się szerszym echem w mediach.
Chciałoby się, żeby bibliotekarze zaistnieli w opinii publicznej nie tylko jako specjaliści w swojej profesji, ale także jako ludzie zatroskani o sfery, w jakiej funkcjonują i jako sojusznicy ludzi nauki, oświaty i kultury. Przy okazji niedawnego Kongresu IFLA dyrektor Ociepa udzielił wywiadu, któremu gazeta nadała tytuł Bibliotekarze są opiniotwórczy. Ale prywatnie wyznał, że takie wrażenia odniósł po podróżach do bibliotek zagranicznych.  Czas, żeby można było z dumą stwierdzić, że także

           B i b l i o t e k a r z e  p o l s c y  s ą  o p i n i o t w ó r c z y.

PS.
Czas wyjaśnić tytuł dzisiejszego wpisu. Otóż otrzymaliśmy zaproszenie do udziału w dorocznej Konferencji Bałtyckiej w Gdańsku,organizowanej przez mogą całkiem niedawną studentką, a dziś już prof. Maję Wojciechowską. Hasło konferencji brzmi (w skrócie) Mobilna biblioteka, ale jedna z sesji ma być poświęcona mobilności bibliotekarzy. Pomyślałem, że to doskonała okazja, żeby przygotować naukowy referat o potrzebie społecznej mobilności bibliotekarzy.

2 komentarze:

  1. Na miano Mobilnej Biblioteki w szczególnym tego słowa znaczeniu zasługuje Biblioteka Główna Uniwersytetu Wrocławskiego. Gdy dwa razy dziennie przejeżdżam obok jej budynku przy ulicy Szajnochy i widzę światła w pomieszczeniach Magazynu i Wypożyczalni to myślę sobie, że łatwiej było wybudować Nową Bibliotekę niż się do niej skutecznie przenieść.
    Jak widać ślamazarność po Bojarskim odziedziczył Jezierski.
    Tylko koszty tej ślamazarności ponosi Państwo Polskie.

    OdpowiedzUsuń
  2. O ile wiem, biblioteka jest już przeniesiona w całości. Choć trwało to karygodnie długo. Być może w budynku przy Szajnochy prowadzi się prace porządkowe.

    OdpowiedzUsuń