niedziela, 10 grudnia 2017

Zima wiejskiego dziecka w latach pięćdziesiątych

Na Pogórzu Kaczawskim zima przychodziła już w grudniu. Nie pamiętam świąt Bożego Narodzenia bez śniegu. Po choinkę do lasu jeździliśmy a tatą sańmi. Zrobionymi przez tatę. Pewnie nauczył się tego przed wojną, kiedy był gajowym. Widziałem jak wyrabiał płozy. Ostrugane jakieś ponad trzymetrowe kloce o średnicy ok. 15 cm były okładany gnojowicą, dzięki czemu stawały się plastyczne. Po kilku dniach, a może tygodniach, tata wbijał na końcu gruby hak, drugi gdzieś w połowie. Na obu hakach wiązał łańcuch i metalowym drągiem napinał łańcuch tak, że drewno zaczynało się giąć. Potem znów było kładzione do gnojowicy i po następnej takiej "kąpieli" udawało się już z prostego drąga zrobić płozę, która jeszcze raz wędrowała do kąpieli. Potem nabijało się wyrobione przez kowala płozy metalowe z otworami do przybicia do drągów, następowała łączenie obu płoz również drewnianymi łącznikami, na nie kładło się deski, z desek robiono też burty, ale to już była łatwizna.
Do szkoły wracaliśmy dopiero po święcie Trzech Króli, które było dniem wolnym gdzieś do końca lat pięćdziesiątych. Zamarznięte kałuże na ścieżce (wtedy na tyle szerokiej, że mogły ich obok siebie trzy osoby) szybko stawały się ślizgawkami. Więc odkładaliśmy tornistry na bok i po kilka razy sobie przejechaliśmy na butach. Tuż przy boisku szkolnym młynówka mocno zwalniała bieg, bo kilkadziesiąt metrów dalej znajdował się napędzany wodą młyn. Woda tu zamarzała i albo ślizgaliśmy się, albo robiliśmy małe przeręble, żeby na pętelkę z miedzianego drutu łowić kiełbie lub ryby nazywane przez nas kozerami, które były dość powolne i latem łowiliśmy je brodząc w wodzie i przybijając do dna widelcami. A potem piekliśmy w ogniskach i jedli posypane solą, odrzucając tylko główki.

Do dziś pamiętam dzień, kiedy, chyba jako drugoklasiści, tak łowiliśmy te rybki zlekceważywszy dzwonek na lekcje. Leżeliśmy z kolegą nad malutką przeręblą z tymi drutami zaburzonymi w wodzie i w pewnym momencie kolega krzyknął "Kurwa, była, spierdoliła!". I usłyszeliśmy "Kubów i Rajczakowski, stawajcie!". Byliśmy tak zaaferowani, że nie zauważyliśmy nadejścia kierowniczki szkoły. Nie byliśmy zresztą jedyni. Zostaliśmy doprowadzeni na lekcję, a po niej mieliśmy ustawić się w korytarzu w kolejce po karę, czyli kilka uderzeń linijka po otwartej dłoni. Schowałem się jednak pod wiszącymi przy ścianie płaszczami i kara mnie ominęła.
Popołudniami zjeżdżaliśmy z nieodległej od naszego gospodarstwa górki, na którą schodziło się kilkanaścioro lub ponad dwadzieścioro dzieci. Kto miał po Niemcach sanki, zjeżdżał na sankach. Mnie bratu rodzice sanki kupili. A kto nie miał, zjeżdżał na wyślizganym na poboczu śniegu na butach.  Ci, którzy mieli po Niemcach narty chodzili na inną górkę, gdzie nawet zbudowali sobie ze śniegu hopkę. Czasem któryś z kolegów pozwalał mi na swoich nartach zjechać lub skoczyć. Chyba ani razu nie udało mi się ustać po skoku, a na koniec i tak się przewracałem, bo nie udawało mi się skręcać i mogłem wjechać do strumyka.
Starsi od nas zbierali się na zamarzniętym niewielkim stawie, gdzie grali w hokeja. Kto miał łyżwy (oczywiście po Niemcach), ten na łyżwach, kto nie miał, biegał po lodowisku w butach. Krążkiem był klocek drewna lub płaski kamień, a kijami dwa zbite gwoździami paliki lub wycięta gałąź z odrostem. Długo męczyłem rodziców, żeby mi też kupili łyżwy. W końcu kupili, jedyne, jakie były w sklepie: za małe, a do tego straszliwie tandetne. Uchwyty do montowania na butach wyginały się, podobnie jak wygiął się kluczyk. 44 złote (pamiętam, bo byłem przy kupowaniu) mama wyrzuciła w błoto. Ale miała ze mną spokój. A ja dalej ślizgałem się na butach.
W owych czasach nie było jeszcze na wsi telewizorów. Więc słuchało się najpierw tzw. kołchoźnika, który emitował pierwszy program Polskiego Radia, a w oznaczonych godzinach także programu Radia Wrocław, a w soboty i niedziele nadawano koncerty życzeń także ze stacji Złotoryja. Potem, gdzieś pod koniec lat pięćdziesiątych, wujek, po którym rodzice przejęli gospodarstwo, a który do 1949 r. był tu wójtem gminy, przywiózł nam radio z magicznym okiem. Chodziłem też do mego starszego kolegi, którego rodzice z myślą o zapewnienie atrakcyjności dorosłej wtedy córki, a jego starszej siostry, kupili radio z adapterem. Udawało się więc i nam posłuchać płyt: "Mazowsza", "Śląska", z piosenkami Mieczysława Fogga czy Marty Mirskiej.
Dużo  czytałem. Poza gazetami, które prenumerował tata ("Gromada. Rolnik Polski" i "Przyjaciółka") książki z biblioteki szkolnej lub prywatnej biblioteki mieszkającej po sąsiedzku kierowniczki szkoły.

Kiedy zaczynały się roztopy, pojawiała się nowa atrakcja: pływanie rzeką na krach. Widły lub zwykłe kilkumetrowe tyki służyły do odbijania się od dna, unikania wystających głazów lub pni. Oczywiście zdarzały się ześliźnięcia z kry lub jej pęknięcie, a co za tym idzie, kąpiele w lodowatej wodzie. Ale ja byłem zbyt strachliwy, żeby w tym uczestniczyć. Słuchałem tylko relacji co odważniejszych kolegów.
Były i obowiązki: Nie tylko odrabianie lekcji (i pomoc mniej radzącym sobie z nauką kolegom, przysyłanym przez ich rodziców) karmienie drobiu, odśnieżanie ścieżki wiodącej do domu i podwórka, pilnowanie nakarmienia psa, który przez okrągły rok "mieszkał" w budzie, ale na zimę była ona ogacana i wyściełana co jakiś czas słomą. Kiedy we wsi był "kołchoz", czyli tzw. spółdzielnia produkcyjna, lubiłem towarzyszyć tacie przy obrządku koni. Pomagałem zadawać im karmę oraz czyścić zgrzebłem. Lubiłem też jeździć z tatą beczkowozem do źródła po wodę. Źródło nie zamarzało. Tata nabierał i nalewał wodę wiadrem, a ja (czasem także mój młodszy brat) nabieraliśmy wodę garnuszkami i nalewali do drugiego wiadra. Ale gdy woda w beczce zamarzała byłem posyłany do studni u sąsiadki. Noszenie wody wiadrem na dystansie ok. 300 metrów nie było taką mitręgą jak słuchanie zgryźliwych uwag właścicielki studni. Rodzice twierdzili, że była nam nieżyczliwa, gdyż rodzice zniechęcili do ożenku z nią mieszkającego kilka lat z nami stryja. Ale w ogóle stroniła od kontaktów z ludźmi we wsi.
Znalezione obrazy dla zapytania zima na wsi zdjęcia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz