niedziela, 24 września 2017

Dziennik trzydziestotrzylatka

Jacek Dehnel (ur. 1980) wciąż jest młodym pisarzem, rzec można, że jak na pisarza bardzo młodym. Bo na przykład Andrzej Kuśniewicz zadebiutował powieścią dopiero w wieku 48 lat i tłumaczył ten swój późny debiut potrzebą zebrania doświadczeń i wiedzy.
Tymczasem Dehnel zanim osiągnął wiek chrystusowy miał już w dorobku po kilka powieści, zbiorów opowiadań, wierszy oraz przekładów. A rok potem opublikował bogato udokumentowaną powieść Matka Makryna, która przyniosła mu duże uznanie krytyki i publiczności czytelniczej.
Mimo to uznał za konieczne usprawiedliwić swoją chęć napisania dziennika, gdyż w tradycji literackiej, przynajmniej polskiej, mogą to robić tylko pisarze w słusznym wieku. Oraz Jerzy Pilch, którego ni to dziennik ni to felietony drukują tygodniki już chyba od ponad ćwierćwiecza. I poza uwagami wyrażonymi we wstępie usprawiedliwia to w pewien szczególny sposób, wspominając o innych postaciach z historii, którym w ich wieku chrystusowym zdarzyło się coś ważnego oraz tych, którzy zapisali się w historii sztuki i literatury nie dożywszy tego wieku.

Dehnela usprawiedliwia jednak to, że zamierzył zapisanie tylko jednego roku oraz imponująca w tym wieku erudycja. Najwyraźniej nie pozyskana na potrzeby dziennika, lecz wynikająca z niepohamowanej wręcz ciekawości świata i ludzi oraz rozległych lektur. Nie tylko książkowych, lecz także studiowania dawnej prasy - tej głównego nurtu, jak i brukowej.
Kiedy czyta się dziennik, opisy licznych podróży po całym kraju i całej bez mała Europie, głównie na spotkania autorskie, warsztaty pisania oryginalnego i przekładu, kongresy i sympozja, towarzyszące im odwiedziny w muzeach i galeriach, spotkania z kolegami po fachu, dyskusje w redakcjach pism, wywiady, nachodzi czytelnika pytanie, kiedy ten człowiek ma jeszcze czas na pisanie czegoś więcej niż felietony do prasy. On zresztą sam daje wyraz zaniepokojenia, że brakuje mu czasu. Ale zdaje się nie tracić ni chwili. W podróżach bardzo ważne jest dla niego gniazdko do włączenia laptopa i niechętni do rozmów współpasażerowie, żeby móc skupić się na pisaniu.
Z dziennika przebija też pasja bibliofilska pisarza. Jest świetnie obeznany z dawną literaturą popularną i zdaje się nie żałować pieniędzy na zakup kolejnej książki czy broszury. A kto choć trochę zna jego twórczość - powieściopisarską, felietonistyczną i internetową, wie, że wetuje sobie te wydatki pisaniem o sensacjach z dawnych lat. W końcu i Makryna Mieczysławska (bohaterka Matki Matryny) była bohaterką tego typu literatury, choć i pisały o niej tuzy polskiej literatury okresu romantyzmu.
Na kartach dziennika pojawia się często partner życiowy pisarza, o którym pisze on z czułością, ale tak zwyczajnie, jakby miłość homoseksualna była czymś oczywistym i o której należy pisać tak jak np. w pierwszym tomie swoich dzienników pisze o swojej wtedy jeszcze przyszłej żonie Jan Józef Szczepański.
Zadziwia też łatwość słowotwórcza, zwłaszcza w tworzeniu czasownikowych form rzeczowników, czasem dość zabawna, co świadczy o błyskotliwości umysłu pisarza.
Książki jeszcze nie doczytałem do końca. Co mnie cieszy. Bo niezależnie od warstwy faktograficznej to po prostu dobra literatura i wystarczy mi jej na jeszcze kilka wieczorów.
Oczywiście, lektura dziennika roku chrystusowego pisarza skłania czytającego do odniesień do własnej biografii. No i chyba nie mam się czego wstydzić. Miałem już w dorobku doktorat, dwie książki i kilkanaście artykułów naukowych, byłem prezesem Okręgu Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, a w nieco ponad tydzień po urodzinach wybrany zostałem na prezesa Zarządu Głównego. Mniej wprawdzie - i to znacznie - podróżowałem, ale też żyłem w czasach, kiedy nawet podróże krajowe wiązały się z uciążliwościami (tłok i brud na kolei), a o wyjazd zagraniczny było trudno i wymagało to licznych uciążliwych zachodów. Nawet gdy część tych zachodów spadała na instytucje delegujące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz