niedziela, 22 października 2017

Stowarzyszenie Bibliotekarzy ma 100 lat

Zostałem zaproszony na uroczystość z okazji 100-lecia Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, założonego w Warszawie zarządzanej wtedy akurat przez władze pruskie w wyniku przekształcenia powstałej dwa lata wcześniej Komisji Historii Książnic i Wiedzy Bibliotecznej.
Już w okresie II Rzeczypospolitej organizacja, złożona w głównej mierze z luminarzy ówczesnego bibliotekarstwa, zyskała duży autorytet w środowisku zawodowym i wśród ludzi nauki oraz kultury.
W czasach PRL-u, początkowo jako Związek Bibliotekarzy i Archiwistów Polskich, a od 1953 r. już jako Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich stało się organizacją masową, otwartą dla wszystkich pracujących w bibliotekach, nawet niekoniecznie na stanowiskach bibliotekarskich. A że funkcjonowało w warunkach państwa znajdującego się w granicach wpływu Związku Radzieckiego ze swoiście pojmowanym ustrojem zwanym socjalistycznym, więc znajdowało się pod kontrolą polityczną rządzącej partii i nadzorowanych przez nią instytucji państwa. Nawet w krótkim okresie odwilży w 1956 r., kiedy w charakterze dyrektora biura udało się zatrudnić po latach odsiadki Władysława Bartoszewskiego, a ćwierć wieku później w czasie tzw. karnawału "Solidarności" trzeba było ubiegać się o przydziały papieru na druk publikacji i przedkładać materiały do wglądu cenzury, a na wyjazdy zagraniczne członków władz ubiegać się o wydanie paszportów służbowych (było coś takiego!) i przydziału dewiz w Ministerstwie Kultury. Z rozmaitym zresztą skutkiem.
Od 1990 r. Stowarzyszenie ma już status samorządnej organizacji pozarządowej, otrzymującej od administracji rządowej dotacje celowe.

Masowość organizacji nie oznacza jednak, że zrzesza ona większość bibliotekarzy. Od kiedy sam przystąpiłem do niej w początkowym okresie mojej kariery zawodowej, czyli prawie pół wieku temu, należał do niej w najlepszym razie co czwarty bibliotekarz, a obecnie chyba co piąty. Uważam, że dzieje się tak, gdyż bibliotekarze nie odczuwają żadnej korzyści z członkostwa. Jak się bowiem wyraził wiele lat temu jeden z jego działaczy z członkostwa płynie tylko przywilej płacenia składek, udziału w zebraniach oraz pracy na rzecz bibliotekarstwa i czytelnictwa.
Zostawszy prezesem Stowarzyszenia w 1981 r. mogłem poznać realia podobnych stowarzyszeń zagranicznych i stwierdziłem, że na Zachodzie z członkostwa wynikały takie przywileje jak otrzymywanie czasopism i biuletynów, prawo do rabatu na zakup książek wydanych przez stowarzyszenie lub w opłacie za udział w konferencjach i kongresach. A w Wielkiej Brytanii przynależność do stowarzyszenia była obwarowana potwierdzeniem kwalifikacji zawodowych i  dawała prawo do zatrudnienia.
Próbowałem zaszczepić te pomysły w kraju i zwykle słyszałem od kolegów i w urzędach, że my mamy swoja specyfikę, która uniemożliwia takie rozwiązania. Ale po 1989 r. niektóre z nich jednak się przyjęły. Ale o zniżkach na prenumeratę i zakup książek wciąż nie można liczyć.
Uroczystość jubileuszowa SBP odbyła się 20 października w Bibliotece Narodowej, wylęgarni i miejscu pracy, najczęściej na wysokich lub najwyższych stanowiskach służbowych, przeważającej większości prezesów. Tacy jak Stanisław Badoń w latach sześćdziesiątych i ja w osiemdziesiątych należą do nader nielicznych wyjątków.  Były przemowy, odczytywane listy, prezentacje i nawet film dokumentalny. W trakcie imprezy napisałem sms-a do mego warszawskiego serdecznego kolegi. Napisałem "Stężenie komunałów padających z mównicy i ekranu trudne do zniesienia. Słowny smog". Zawarte były w liście od prezydenta państwa, innych ważnych polityków, w przemowie przybyłego ze spóźnieniem i w obstawie ministra kultury, który postanowił improwizować i kazał tym sposobem zastanowić się, jak profesor uniwersytecki tak niezdarnie posługując się językiem ojczystym prowadził wykłady dla studentów. Wyświechtane frazesy padały też z ekranu, gdyż zaprezentowana została najpierw prezentacja, a potem film o historii Stowarzyszenia, zrealizowany przez wybitnego ponoć reżysera, którego nazwiska nie zapamiętałem.
Ale i prezentacja, i film uświadomiły mi, jak bardzo ważna jest wizualna dokumentacja działalności Stowarzyszenia i jak bardzo była zaniedbywana, także podczas mojej prezesury. Choć gdyby mnie o jakieś zdjęcia poproszono, to znalazłbym je w moich prywatnych zasobach. Np. z ostatniego w historii SBP Zjazdu Bibliotekarzy Polskich w 1987 r. W tej sytuacji najwięcej czasu i miejsca zajęły ostatnie lata 100-letniej historii.
Były oczywiście odznaczenia i wyróżnienia. Państwo okazało się skąpe i przyznało tylko po jednym - srebrnym i złotym - Krzyżu Zasługi oraz kilka odznaczeń resortowych. Wręczał je minister Gliński, z którym wyróżnieni fotografowali się jak z misiem w Zakopanem. Za którego minister z ochotą służył, boi przynajmniej w tym otoczeniu nie groziło mu wygwizdanie. Mnie jednak najbardziej ucieszyło, że medalem SBP udekorowany został przybyły specjalnie z Getyngi zasłużony dla polskiego bibliotekarstwa akademickiego przedstawiciel firmy H+H Software pan Zbigniew Szarejko, o wyróżnienie którego wystąpiło Koło Bibliotek Uczelni Niepublicznych Wrocławia.
Byłem na sali jednym z trzech byłych prezesów. Miałem nadzieję, że przynajmniej zostaniemy indywidualnie przywitani. Nic z tego. Liczyli się tylko oficjele.
Uroczystość jubileuszowa była dla mnie okazją do spotkania nie widzianych od lat kolegów i koleżanek z całej Polski. Część z nich  już po "osiemdziesiątce" lub "siedemdziesiątce" porusza się wolniutko, czasem o laseczce, ale i ja, wśród uwag, że się nie zmieniłem poza tym, że osiwiałem, usłyszałem od jednego z kolegów "Postarzałeś się".  Nie da się ukryć, nawet gdybym użył pomadki do włosów.
Po podanym na koniec akademii torcie i winie musującym skorzystałem z propozycji kolegi z Wrocławia, który został przywieziony samochodem i zabrałem się z nim do domu. A po drodze zatrzymaliśmy się w zajeździe, gdzie zjedliśmy pyszne, chrupiące placki ziemniaczane z bigosem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz