O zagładzie Żydów w czasie ostatniej wojny* napisano już wielką bibliotekę książek. Zdawałoby się, że ukazano ją we wszystkich możliwych aspektach.
Ale przebierając w pośpiechu w książkach historycznych wartych zabrania do szpitala natknąłem się na wznowioną w 2012 r. publikację Henryka Grynberga Dzieci Syjonu (Wielka Litera). Po bliższym wejrzeniu w nią w domu uznałem, że jest zbyt przerażająca lektura na pobyt szpitalny, nawet wziąwszy pod uwagę, że czekały mnie tylko badania. Sięgnąłem jednak po nią po powrocie do domu i czytałem po kawałku. O ile bowiem dziecięcy opis ostatnich dni pokoju był nieomal idylliczny, a pierwsze dni wojny podobnie relacjonują relacje świadków dorosłych i są na ogół znane, to już opowieści dzieci, świadków okrucieństwa Niemców w stosunku do Żydów, ich rodzeństwa, ojców, matek czy dziadków, strzelania jak do łownej zwierzyny, bicia bez powodu, wyrywania bród razem ze skórą, rabunku sklepów i dobytku rodzinnego, budziły grozę. Dzieci opowiadały o licznych przypadkach wskazywania domów i sklepów żydowskich przez Polaków, czasem ich dobrych znajomych. Po przejściu Niemców, którzy rabowali cenniejsze i łatwiejsze do transportu trofea, pod domy, jeśli nie zostały natychmiast spalone, podjeżdżały furmanki Polaków, którzy przywłaszczali sobie to wszystko, czym wzgardzili Niemcy.
Pewnym wybawieniem na terenach wschodnich okazali się żołnierze sowieccy, którzy weszli tam po 17 września 1939 r. Ze zrozumiałych względów witani przez ludność żydowską entuzjastycznie. Nie traktowali Żydów jak podludzi a w sklepach płacili za towar. Niestety, w połowie czerwca wycofali się pod naporem Niemców, którzy wypowiedzieli wojnę Sowietom. Eksterminacja nabrała tempa i bardziej zorganizowanych form zagłady. Kto zdążył, uciekał na wschód, do Lwowa, Kowla, Łucka, trafiając spod deszczu pod rynnę. Kiedy tylko jako tako udało się ułożyć życie, zaczęły się wywózki.
Dajmy głos dzieciom:
W piątek wieczorem uzbrojeni NKWD-ziści weszli do naszego mieszkania i kazali nam zapakować rzeczy, mówiąc, że jedziemy do Warszawy.
Pewnej nocy zjawili się NKWD-ziści, powiedzieli, że czeka auto i że nas odsyłają do domu.
Pewnej nocy weszło kilku wojskowych, kazali nam się ubrać i zapakować rzeczy, po czym zawieźli nas autami na dworzec.
I dziesiątki innych podobnych relacji. Rzeczywistość okazała się okrutna. Oto kolejne zeznania:
Zamknięto nas w wagonach towarowych i nie dawano wody ani chleba.
Staliśmy na stacji cały dzień i całą noc bez chleba i wody.
Pociąg stał od piątku do niedzieli i nie dawano nam jeść ani pić.
A potem:
Staliśmy na stacji cały dzień i całą noc bez chleba i wody.
Pociąg stał od piątku do niedzieli i nie dawano nam jeść ani pić.
A potem:
Załadowano nas w wagonach towarowych po 40 osób razem z bagażem. Ciasno było strasznie.
Załadowano nas do wagonów, po 50 osób w każdym.
Wpakowano nas do wagonów towarowych po 80 osób w każdym i zaplombowano drzwi.
Załadowano nas do wagonów, po 50 osób w każdym.
Wpakowano nas do wagonów towarowych po 80 osób w każdym i zaplombowano drzwi.
Dostawaliśmy kawałek czarnego chleba, który był tak twardy, że nawet woda go nie zmiękczała.
Dostawaliśmy chleb i wodnistą zupę, której ojciec nie chciał tknąć.
Dostawaliśmy tylko tyle chleba, żeby nie umrzeć z głodu.
Jechaliśmy jak bydło.
Ścisk w wagonie był straszliwy i nie było wody, żeby cucić zemdlonych.
Dostawaliśmy chleb i wodnistą zupę, której ojciec nie chciał tknąć.
Dostawaliśmy tylko tyle chleba, żeby nie umrzeć z głodu.
Jechaliśmy jak bydło.
Ścisk w wagonie był straszliwy i nie było wody, żeby cucić zemdlonych.
Zaś po dotarciu do celu:
Nasz posiołek znajdował się w okręgu krasnodarskim.
Nasz posiołek Szałaszyńsk składał się z kilku małych chatek w lesie.
Umieszczono nas w barakach, po 30 osób w każdym.
Nasz barak stał w środku lasu, o siedem kilometrów od posiołka. Po chleb trzeba było chodzić do posiołka przez rzekę.
Realia łagrów znane są z opowieści Sybiraków. Nie wspomina się jednak o tym, że za kilkaset gramów czarnego chleba i miskę zupy albo tylko gorącej wody pracować musiały także kilkuletnie dzieci. Bo "kto nie pracuje ten nie je", a dzieci otrzymywały połowę tego, co dorośli.
Kto przeżył do zawarcia umowy Stalina z rządem polskim na uchodźstwie, mógł próbować dotrzeć do formującej się armii polskiej na południu kraju. Realia podróży nie odbiegały jednak od tych w drodze na Sybir. I śmierć nadal zbierała żniwo. Nie lepiej było w Turkmenii, gdzie panował głód, a ratunkiem była zgoda na niewolniczą pracę w kołchozach przy zbieraniu bawełny.
Do armii niechętnie przyjmowano Polaków pochodzenia żydowskiego. Ale przyjmowano osierocone dzieci, nie przebierając żydowskie czy nieżydowskie, w celu wysłania ich poza Związek Sowiecki. Udało się jednak wybłagać przyjęcie pewnej liczby dzieci przez rodziców, a niektóre dzieci po prostu skłamały, że są sierotami. Persowie przyjęli uchodźców niezwykle serdecznie i umożliwiły ich leczenie. Trzeba było stworzyć osobny ośrodek dla dzieci żydowskich, które były dręczone przez dzieci polskie. A ostatecznie w 1943 r. dzieci te wyprawiono do Palestyny. Z kilkunastu tysięcy (szacunki badaczy określają liczbę od 12 do 20 tysięcy), a może setek tysięcy dzieci dotarło ich tam raptem około ośmiuset, z których część z chorób i niedożywienia zmarło, mimo zapewnienia pomocy medycznej.
Relacje ponad dwustu dzieci, głównie w języku jidisz, nazwane protokołami palestyńskimi wysłano m.in.. do rządu polskiego na wychodźstwie na ręce ministra Stanisława Kota oraz do Stanów Zjednoczonych. Henryk Grynberg, mający olbrzymie zasługi w utrwalaniu pamięci o Zagładzie, dokonał wyboru i przekładu z 73 protokołów.
Dziś, gdy antysemityzm w Polsce ma się coraz lepiej i nieomal cieszy się przynajmniej tolerancją ze strony władz, pisanie o Zagładzie wydaje się niestosowne. Ale tym bardziej niezbędne.
______________
* Można dyskutować, czy jest to ostatnia wojna. Coraz częściej padają głosy, że trwa III wojna światowa, której miejscem jest Bliski Wschód, gdzie zaangażowane są armie światowych mocarstw
Nasz posiołek Szałaszyńsk składał się z kilku małych chatek w lesie.
Umieszczono nas w barakach, po 30 osób w każdym.
Nasz barak stał w środku lasu, o siedem kilometrów od posiołka. Po chleb trzeba było chodzić do posiołka przez rzekę.
Realia łagrów znane są z opowieści Sybiraków. Nie wspomina się jednak o tym, że za kilkaset gramów czarnego chleba i miskę zupy albo tylko gorącej wody pracować musiały także kilkuletnie dzieci. Bo "kto nie pracuje ten nie je", a dzieci otrzymywały połowę tego, co dorośli.
Kto przeżył do zawarcia umowy Stalina z rządem polskim na uchodźstwie, mógł próbować dotrzeć do formującej się armii polskiej na południu kraju. Realia podróży nie odbiegały jednak od tych w drodze na Sybir. I śmierć nadal zbierała żniwo. Nie lepiej było w Turkmenii, gdzie panował głód, a ratunkiem była zgoda na niewolniczą pracę w kołchozach przy zbieraniu bawełny.
Do armii niechętnie przyjmowano Polaków pochodzenia żydowskiego. Ale przyjmowano osierocone dzieci, nie przebierając żydowskie czy nieżydowskie, w celu wysłania ich poza Związek Sowiecki. Udało się jednak wybłagać przyjęcie pewnej liczby dzieci przez rodziców, a niektóre dzieci po prostu skłamały, że są sierotami. Persowie przyjęli uchodźców niezwykle serdecznie i umożliwiły ich leczenie. Trzeba było stworzyć osobny ośrodek dla dzieci żydowskich, które były dręczone przez dzieci polskie. A ostatecznie w 1943 r. dzieci te wyprawiono do Palestyny. Z kilkunastu tysięcy (szacunki badaczy określają liczbę od 12 do 20 tysięcy), a może setek tysięcy dzieci dotarło ich tam raptem około ośmiuset, z których część z chorób i niedożywienia zmarło, mimo zapewnienia pomocy medycznej.
Relacje ponad dwustu dzieci, głównie w języku jidisz, nazwane protokołami palestyńskimi wysłano m.in.. do rządu polskiego na wychodźstwie na ręce ministra Stanisława Kota oraz do Stanów Zjednoczonych. Henryk Grynberg, mający olbrzymie zasługi w utrwalaniu pamięci o Zagładzie, dokonał wyboru i przekładu z 73 protokołów.
Dziś, gdy antysemityzm w Polsce ma się coraz lepiej i nieomal cieszy się przynajmniej tolerancją ze strony władz, pisanie o Zagładzie wydaje się niestosowne. Ale tym bardziej niezbędne.
______________
* Można dyskutować, czy jest to ostatnia wojna. Coraz częściej padają głosy, że trwa III wojna światowa, której miejscem jest Bliski Wschód, gdzie zaangażowane są armie światowych mocarstw
Tragedia dzieci i całego narodu żydowskiego w latach II wojny światowej to tak okrutna rzecz, że nigdy nie zdobyłam się na czytanie o tym, choć jak słusznie zauważyłeś ilość książek o tym jest ogromna.
OdpowiedzUsuńBrakuje natomiast wystarczającej ilości książek o niedoli polskich dzieci mordowanych przez Niemców, przez Ukraińców podczas rzezi wołyńskiej, sierot po wywózce rodziców w głąb ZSRR, sierot po rozwałce rodziców przez NKWD i UB.
Miałam kolegę do którego przyjechał przyrodni brat z ... Izraela. Kolega był pamiątką rodzinną po ukrywanym Żydzie.
Nigdy o tym nie mówił przez długie lata, a zwrócił się do mnie o pomoc w wypożyczeniu samouczka jidysz.
Poznałam kiedyś u znajomych dystyngowaną panią, która opowiadała jak oczami dziecka widziała egzekucję jej Rodziców w ich własnym mieszkaniu. Sołdaci wpadli, krzyczeli "pad stienku". To pad stienku i trach - tarach strasznie dla mnie brzmiało opowiadane drżącym głosem po 50 latach. Sąsiadka uratowała ją od sowieckiego domu dziecka.
Miałam kolegę który kiedyś do mnie zadzwonił w nocy i wykrzyczał że go odnalazła siostra. Po wywózce rodziców w głąb ZSRR, z której już nigdy nie wrócili, tułał się po sowieckich domach dziecka. W pierwszym z nich opiekunka wbiła mu do głowy że jest Polakiem, jak się nazywa i że ma jeszcze starszą siostrę. Szukał jej przez Polski Czerwony Krzyż przez kilkadziesiąt lat. W końcu odnalazł go siostra. Ten człowiek się nigdy nie uśmiechał.
Moi Rodzice i ich Krewni jak na spotkaniach rodzinnych padało przy rozpatrywaniu wspomnień słowo NKWD zielenieli ze strachu.
Kiedy byłam małą dziewczynką pamiętam, jak Matka co chwila podchodziła do drzwi i nasłuchiwała czy usłyszy ciężkie kroki Ojca wracającego z pracy.
Dlaczego o takich rzeczach nie pisze się w polskich książkach o polskich dzieciach.
Z literaturą na temat gehenny dzieci polskich nie jest źle. Z ostatnich lat przede wszystkim wspomnieć należy o książce Ireny i Jana T. Grossów "W czterdziestym nas matko na Sibir zesłali" (Znak, 2008), prace zbiorową "Polskie dzieci na tułaczych szlach 1939-1950" (IPN, 2008) czy choćby wydana w zeszłym roku książkę M. Grzebałkowskiej "1945 - wojna i pokój". Do tego należy dodać dziesiątki, jeśli nie setki relacji osobistych ze zsyłki na Sybir czy do Kazachstanu, wydawanych w l. dziewięćdziesiątych m.in. przez Polskie Towarzystwo Ludoznawcze. Mój krewniak zaś jako dziecko przeżył zagładę wsi Berezowica Wielka spalonej i wymordowanej przez UPA i spisał swoje wspomnienia, które miały chyba ze trzy wydania
OdpowiedzUsuń