niedziela, 18 września 2016

Znów leżę. Tym razem z przypadłością laryngologiczną

Po niespełna dwóch tygodniach po opuszczeniu Dolnośląskiego Centrum Chorób Płuc znów wylądowałem w szpitalu.
A przecież czułem się świetnie! Gdyby nie konieczność brania leków mógłbym rzec, że nie mam astmy. Korzystając z pięknej, letniej jeszcze pogody codziennie chodziłem do pracy pieszo, uzbrojony w kijki, które bardzo polubiłem. I czułem wręcz euforyczną radość, że chodzę bez obaw o zadyszkę. Nawet nie zabierałem ze sobą inhalatora na wypadek, gdyby jednak się zdarzyła. Nie miała prawa!
I oto nagle którejś nocy poczułem ból w ustach przy połykaniu śliny. Tabletka przeciwbólowa zadziałała natychmiast, więc rano poszedłem do pracy. Jednak koło południa poczułem znów ból, a do tego gorączkę. Jedna z koleżanek zasugerowała poradę u laryngologa. Syn mnie zawiózł do przychodni, skąd po pół godzinie po dość wnikliwych badaniach (firma "Medicus" jest świetnie wyposażona w nowoczesną aparaturę) wyszedłem ze skierowaniem do szpitala w trybie nagłym. Sympatyczna pani doktor zasugerowała Wojskowy Szpital Kliniczny, który ma nie tylko znakomitą renomę, ale krócej trwa procedura przyjmowania na tzw. SOR-ze, czyli Szpitalnym Oddziale Ratunkowym.


Okazało się, że trwała ona w moim przypadku "tylko" niecałe pięć godzin. Mimo, że po dwóch godzinach zmierzono mi temperaturę i miałem 39,4 st. gorączki.
Na Oddziale Laryngologicznym, na który mnie skierowano ok. 22.00 zostałem szczegółowo przebadany przez młodą i bardzo miła panią doktor, która ostatecznie zdecydowała, że będę hospitalizowany. Nawet nie pamiętam, czy podano mi jakieś leki. Chyba tak, bo rano obudziłem się z wenflonem na ręce. I z dużą, dość twardą opuchlizną po prawej stronie twarzy. Wyglądało to, jakbym brodę miał po lewej stronie, a nie pośrodku. Po kroplówkach z jakichś antybiotyków, sterydów i środków przeciwbólowych czułem się jednak nieźle. Podobnie jak następnego dnia. Chodziłem do sklepiku po prasę i ciasteczka do kawy, spacerowałem sobie wzdłuż korytarza. Aż tu drugiego dnia ni stąd ni zowąd skierowano mnie najpierw na USG twarzy, zaraz potem na tomografię, a niemal natychmiast potem na zabieg operacyjny. Dowiedziałem się potem, że ropy nie znaleziono, ale będę intensywnie leczony antybiotykami "z najwyższej półki". Dopiero trzy dni potem podczas wieczornego obchodu inna równie sympatyczna pani doktor powiedziała, że wita mnie wśród żywych i że zostałem zawrócony z dalekiej drogi. Z wypisu zorientowałem się, że groziło mi zapalenie szyi, które mogło spowodować duszenie się.
Nie znaczy to, że przez te trzy dni nie byłem leczony, ani badany. Codziennie rano po obchodzie zabierany byłem do gabinetu zabiegowego, gdzie ordynator (dr Szczepan Kardaś, nie tylko wybitny lekarz, ale też wspaniały człowiek, o dużej kulturze osobistej i empatii) w asyście innych lekarzy codziennie szczegółowo mnie badał i albo nakłuwając okolice ślinianek sprawdzał, czy jest ropa lub dokonywał nacinań (nie wiedzieć czemu nazywanych poszerzaniem), żeby spowodować jej wyciek.
Po kilku dniach opuchlizna zaczęła maleć i po dwóch tygodniach zostałem wypisany z niewielką jeszcze opuchlizną, receptą na antybiotyki i miesięcznym zwolnieniem lekarskim.
Od tego czasu odwiedzam szpital co dwa - trzy dni na konsultacje, a jutro, 7 października, będę miał robione badanie USG. Być może następnie znów dostanę antybiotyki, albo trzeba będzie jedną śliniankę operacyjnie usunąć.
Nie mogę nie dodać, że w szpitalu czuło się, że chorzy są najważniejsi - nie tylko dla lekarzy, ale całego zespołu pracowników oddziału. Nawet niezależnie od porannego czy wieczornego obchodu, lekarz przechodząc i napotykając pacjenta okazywał zainteresowanie napotkanego na korytarzu chorego.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że to był pierwszy z państwowych szpitali, gdzie dobrze karmiono. Nie było to nic wyszukanego, bo stawki żywieniowe w szpitalach są niższe niż w więzieniach, ale wszystko smaczne i ładnie podane na talerzu i ładnie, bo z uśmiechem ze strony pań roznoszących posiłki.
Mimo to schudłem o dalsze ok. półtora kilograma. Bo trzy razy dziennie mierzono mi poziom cukru, więc musiałem oszczędnie dawkować sobie dodatkowe posiłki przynoszone z domu oraz słodycze. 
Teraz trzeba tylko starać się, żeby tego efektu nie zmarnować
ImageNie udało się skopiować zdjęcia zadbanego szpitalnego parku, dokąd wychodziłem sobie, żeby pospacerować lub usiąść w jednej z altanek i poczytać prasę lub książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz