piątek, 22 listopada 2013

Umarł Janek Burakowski

Chciałem pisać dziś o Narodowym Programie Rozwoju Czytelnictwa. Na stronie Ministerstwa Kultury nie znalazłem pełnego tekstu programu, więc zajrzałem na portal Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. A tam dziś na pierwszym miejscu informacja, że w wieku 79 lat zmarł ten od ponad 30 lat mój bliski kolega.Pisywałem na moich blogach (bo po drodze były dwa) o książkach Janka Burakowskiego, które mi przysyłał. Ostatnio w maju - o Jego książce poświęconej Władysławowi Andersowi. 
Już jako adept zawodu bibliotekarskiego napotykałem Jego artykuły w prasie bibliotekarskiej, a osobiście poznałem go i co kilka miesięcy spotykałem na seminarium doktoranckim u prof. Karola Głombiowskiego na Uniwersytecie Gdańskim. Przygotowywał pracę poświęconą bibliotekom publicznym na Warmii. Ale szło mu to wolno i w końcu dał sobie z nią spokój.
Los nas znowu zetknął w 1981 r., kiedy w wyniku wyborów do władz Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich zostałem przewodniczącym Zarządu Głównego i zaproponowałem mu zostanie jednym z dwóch moich zastępców. Cieszył się bowiem w środowisku bibliotekarzy bibliotek publicznych dużym autorytetem, będącym wynikiem jego pracowitości, aktywności publicystycznej oraz pryncypialności i konsekwencji w sposobie bycia. Zjednywał sobie tym sposobem uznanie w szeregach bibliotekarzy, ale i nastręczał problemów w relacjach z władzami. I choć był bardzo zaangażowany politycznie, musiał pożegnać się z posadą wicedyrektora Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Olsztynie. W rezultacie osiadł w Sierpcu, gdzie do emerytury kierował tamtejszą Biblioteką Miejską. Wrósł w to środowisko tak mocno, że stał się najbardziej chyba aktywnym – w działaniu i pisaniu – działaczem towarzystwa regionalnego.


Miałem w nim oparcie jako wiceprzewodniczącym, bo był doświadczonym fachowcem i prawym człowiekiem. Radząc się go byłem pewien, że stawiał dobro Stowarzyszenia na stopniu najwyższym. Fakt, że czasem inaczej je rozumieliśmy. Z całą jaskrawością wyszło to w związku z kampanią wokół przyłączenia Stowarzyszenia do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (PRON). Nie parł do niego, ale był za, gdyż uważał, że tak będzie bardziej „politycznie”. Raz, jesienią 1982 r. udało mi się zarządzić głosowanie przez Zarząd Główny i większość zebranych  okazała się przeciwna akcesowi. Miałem nadzieję, że będzie z tym spokój. Ale kilku „jastrzębi” w szeregach Zarządu Głównego mających wsparcie  w lokalnym i  centralnym aparacie PZPR udało się kilka miesięcy później doprowadzić do reasumpcji głosowania. I ponad pół roku później w ponownym głosowaniu, z udziałem przewodniczących okręgów, którymi w większości byli dyrektorzy bibliotek wojewódzkich (a było tych województw i okręgów blisko 50) uchwała zapadła większością głosów „za”. Nawiasem, ja, jako przewodniczący, stojąc frontem do zgromadzonych, najpierw odczytałem listy nieobecnych na zebraniu Członków Honorowych Jana Baumgarta i JózefaKorpały, którzy próbowali nam perswadować akces, uznałem, że powinienem był wstrzymałać się od głosu.
Co było robić? Koledzy zadbali o wydrukowanie uchwały i w kilka osób poszliśmy z nią, ci co głosowali ‘za” i ci byli przeciw, wręczyć ją  władzom tego dziwnego tworu. Przyjęli nas Jan Dobraczyński, przewodniczący i Maria Szypowska, chyba sekretarz zarządu. Potraktowali nas herbatą i ciasteczkami, po czym Dobraczyński powiedział bez ogródek, że cieszą się razem z panią Marią, że bibliotekarze popierają PRON, bo może dzięki nim ich książki będą kupowane do bibliotek i częściej wznawiane. Wizyta trwała krótko. Nie przytoczę tu, co powiedziałem już na ulicy tym, którzy byli za akcesem do tego tworu stanu wojennego, gdyż używam tego słownictwa tylko w stanie skrajnego zdenerwowania. Łatwo się domyślić, że nie było mowy o głowie. Zresztą, nawet gdyby większość Zarządu Głównego była przeciw uchwale, to i tak byłby on przegłosowany przez prezesów okręgów.
W drugiej mojej kadencji Janek już nie wszedł do prezydium Zarządu Głównego, spotykaliśmy się więc 2 – 3 razy w roku, kiedyś odwiedziłem go i jego zmarła rok temu żonę w Olsztynie, ale zawsze wsłuchiwałem się w jego zdanie w istotnych sprawach. A potem była już tylko korespondencja i spotkania na odbywanych co cztery lata zjazdach delegatów SBP, na których on bywał jako członek honorowy, a ja jako przewodniczący Sekcji Bibliotek Niepaństwowych Szkół Wyższych lub także jako delegat okręgu dolnośląskiego. Mniej więcej raz w roku otrzymywałem od Janka książki. Początkowo były to zbiory opowiadań obyczajowych, a potem większe formy, aż do powieści. Wszystkie zdawały się mieć wyraźny rys autobiograficzny. Potem były to już opracowania historyczne i, rzekłbym, historiozoficzne. Niektóre doczekały się wnikliwych  recenzji w czasopismach historycznych, a ja kwitowałem je na moim blogu, a czasem w "Poradniku Bibliotekarza". Gdzie też w felietonowej formie podzieliłem się z czytelnikami moimi spostrzeżeniami i wyraziłem podziw, że Janek w pisaniu znalazł sposób na życie na emeryturze. No, ale do tego potrzebna jest konsekwencja, upór i talent pisarski. On to miał.
 Na ostatnim zjeździe, w czerwcu tego roku Janka nie było. Ale jego krajan Marian Filipkowski, wielkiej rzetelności i uroku osobistego człowiek, informował, że Janka bardzo ucieszyły moje uwagi o jego książce i zapewniał, że trzyma się on dobrze, tylko ma problemy ze wzrokiem. O czym zresztą do mnie pisał. Jak zwykle odręcznie i z każdym listem coraz mniej czytelnie.
No i więcej listów, ani kolejnych książek nie będzie…

Żegnaj, Janku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz