niedziela, 26 maja 2013

Andersa posąg odbrązowiony


Nawet wziąwszy pod uwagę podniesiony wiek emerytalny musimy zgodzić się z tym, że przechodzimy na emeryturę w coraz młodszym wieku. Bo żyjemy jako społeczeństwo bardziej zdrowo, dbamy o odżywianie i kondycję fizyczną, w rezultacie czego żyjemy dłużej.
Kto czuje się na siłach i ma taką możliwość, pobiera emeryturę i pracuje nadal (ja tak zacznę za tydzień), jak nie w pełnym wymiarze czasu pracy, to w jakiejś jego części, inni zaczynają więcej czasu poświęcać rodzinie, czasem nawet z konieczności opiekując się wnukami, inni jeszcze więcej czasu przeznaczają na realizację pozazawodowych pasji. A więc zwiedzają kraj lub jego okolice, więcej czasu przeznaczają na lekturę książek, lub sami je piszą.
Ten ostatni sposób wybrał Jan Burakowski, znany swego czasu jako dyrektor bibliotek, działacz Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich szczebla lokalnego i centralnego a także autor licznych publikacji fachowych, wśród których wyróżnić należy poradnik „Samorządowa biblioteka publiczna”(1992), który do dziś, mimo upływu dwudziestu lat, nie stracił aktualności.


Od kiedy przeszedł na emeryturę, prawie co roku publikuje nową książkę! W jego pisarstwie widać trzy nurty: literacki, regionalistyczny oraz publicystyczno-historyczny. Do tego pierwszego należą wspomnienia oraz nasycone licznymi wątkami autobiograficznymi opowiadania i wreszcie powieść „Świt i zmierzch” (2010). W tym drugim nurcie, zapoczątkowanym jeszcze w czasie aktywności zawodowej autora, mieszczą się publikacje poświęcone Ziemi Sierpeckiej, z którą związał się obejmując funkcje dyrektora biblioteki w stolicy regionu. Tuza największe osiągnięcie uznać można „Kronikę Sierpca i Ziemi Sierpeckiej” (2001).
Najciekawszy wydaje się nurt trzeci. Zainteresowania historią najnowszą Jana Burakowskiego zaowocowały książkami o Wojciechu Jaruzelskim, o Adamie Michniku, Jacku Kuroniu i o Mieczysławie F. Rakowskim o związkach Polski i Rosji, a niedawno otrzymałem książkę o Władysławie Andersie, wydaną w Sierpcu tego roku. Jak zwykle z dedykacją.
W pierwszej części autor przedstawia drogę życiową generała, eksponując zwłaszcza wojenne dzieje stworzonej przezeń formacji wojskowej, nazwanej II Korpusem Polskim oraz aktywność polityczną jego dowódcy, także po zakończeniu wojny. Choć w tej części nie brak rozbudowanych wątków o charakterze publicystycznym, zasadnicza rozprawa z wyborami militarnymi oraz politycznymi następuje w części drugiej, poświęconej recepcji czynu Władysława Andersa na emigracji i w kraju.
Autor, doceniając zasługi bohatera swej książki, a więc wyprowadzenie ze Związku Radzieckiego ponad stu tysięcy żołnierzy oraz ich rodzin, zbudowanie silnej formacji, mającej walny udział w zwycięstwie wojsk alianckich nad faszyzmem, ocenia jednak jego działania zdecydowanie krytycznie. O ile usprawiedliwia jeszcze odmowę pójścia Armii Polskiej (tak początkowo nazywała się ta formacja) u boku Armii Czerwonej na zachód, to już unikanie przez blisko trzy lata udziału w walkach, zbytnia brawura, kosztująca życie kilku tysięcy żołnierzy w bitwie o Monte Cassino, a już zwłaszcza aktywność polityczna, dyktowana bardziej własnymi ambicjami niż polityka rządu na wychodźstwie, poddaje bardzo surowej ocenie. Uważa, że nie kierował się racjonalnymi względami, lecz fobią antyradziecką, czym nie pomógł przywódcom mocarstw zachodnich w negacjach ze Stalinem w sprawie powojennego ładu międzynarodowego.
Na tle dotychczasowego piśmiennictwa o działaniach polskich sił zbrojnych na zachodzie Europy, gloryfikującego poczynania Andersa, ta książka odróżnia się krytycyzmem, zdaniem niżej podpisanego zbyt daleko idącym. Wprawdzie autor przytacza dość obficie pisma i wypowiedzi generała mające świadczyć o jego dążeniach do wejścia ze swoimi żołnierzami do wolnej, także od bolszewizmu, Polski i o niechętnych reakcjach aliantów, ale fakty, zwłaszcza te po sfałszowanym referendum w 1947 roku, przemawiają w wielu kwestiach za racjami generała. Ci z oficerów armii Andersa, którzy zdecydowali się po wojnie na powrót do Polski, przekonali się o tym na własnej skórze.
Jakby nie było, mamy do czynienia z publicystyką historyczną wysokiej próby. Znać tu już dużą wprawę w pisaniu, godną podziwu erudycję oraz perswazyjność, której autor sam chyba nie docenia, bo – moim zdaniem zbytecznie – wspiera ją pogrubieniami oraz podkreśleniami. Zamiast nich zdałaby się staranniejsza redakcja tekstu, która pomogłaby wyeliminować zbędne powtórzenia i skrócić dość pokaźną erratę.

PS.
Jakiś frustrat pisze pod moimi wrażeniami o książce Jana Burakowskiego o wszystkim, nie bacząc na to, o czym ja piszę. Do tego czyni to w sposób nie do przyjęcia. Niech więc nie liczy na to, że jego wpisy będą publikowane



4 komentarze:

  1. Jeżeli pomyśleć, że jeszcze 100 lat temu emerytura była traktowana głównie jako zapomoga dla zniedołężniałych starców, trzeba przyznać, że w dzisiejszych czasach radzimy sobie o wiele lepiej w jesieni życia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż to! Od czerwca będę emerytem. Ale pracującym! Nie wyobrażam sobie, że mógłbym - będąc w pełni sił (no, prawie) siedzieć w domu. Zajęcie by się znalazło. Ale ja chce swymi siłami i kompetencjami jeszcze służyć innym. No i jednak mieć więcej pieniędzy, niż samą emeryturę. Pomijając to, że aktywność zawodowa wpływa pozytywnie na moje zdrowie i nastawienie do życia

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze Stefanie że chcesz nadal pracować. Przerywając definitywnie karierę zawodową, nie tylko odcinamy sie od zycia społecznego, ale urywaja sie kontakty, coraz częściej wybieran=my fotel, popoludniową drzemkę, coraz mniej mamy ochotę na wyjscie na jakies spotkanie, stajemy sie odludkiem. W ten sposob czlowiek szybciej się starzeje :)))))) Kiedy ma się kontakt z ludzmi, mniej się myśli o problemach, bolączkach itp. No i przedewszystkim czlowiek czuje się wartościowszy dając coś z siebie innym.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie tak jest, jak piszesz, Elizo! Poza tym ja mam młodą załogę, dzięki której sam czuję się młodszy.

    OdpowiedzUsuń