Czytelnicy PRL-owskich tygodników pamiętają zapewne znakomite reportaże o pracy ludzi w PGR-ach, śmieciarzy lub przewoźników zwierząt rzeźnych, pisane po wcieleniu się autora w rolę jednego z uczestników grupy.Nieco młodsi pamiętają takie cieszące się w czasach "krwawego Maćka" olbrzymim zainteresowaniem programy telewizyjne jak " Godzina szczerości" lub "XYZ", których był pomysłodawcą i w których występował, jeszcze młodsi pamiętają być może pierwszą polską telenowelę "W labiryncie". Stał za nimi jako autor, redaktor lub pomysłodawca Janusz Rolicki. Znaczną popularność przyniosła mu książka "Przerwana dekada", stanowiąca zapis jego rozmów z Edwardem Gierkiem. Trafił z nią we właściwy czas, dzięki czemu była ona wielokrotnie wznawiana i osiągnęła milionowy nakład. Dziś można go oglądać w roli komentatora politycznego w telewizji lub czytać artykuły w gazetach i tygodnikach o profilach od lewa do prawa i z powrotem. Bo ten 75-latek jest wciąż niezwykle żywotny i twórczy.
W marcu tego roku ukazał się wywiad-rzeka, który przeprowadził z nim były współpracownik w "Trybunie", której Janusz Rolicki był przez kilka lat redaktorem naczelnym. Pod jego kierunkiem gazeta notowała regularny wzrost nakładu. Ale że nie była bezkrytyczna w stosunku do patronującego jej Sojuszu Lewicy Demokratycznej i jej lidera Leszka Millera, więc redaktor stracił pracę, a gazeta pod kierunkiem bardziej uległych redaktorów wkrótce zniknęła z kiosków.
Dziennikarz zajmująco opowiada o swoich dramatycznych przeżyciach z dzieciństwa. Urodzony w 1938 r. w Wilnie właściwie, że nie znał ojca, gdyż ten po wybuchu wojny szybko wdał się w konspirację, został oficerem AK. Ale pobity przez Litwinów i zdradzony stanął. przed wyborem Sybir lub armia Berlinga wybrał to drugie. Matka zaś nie czując się pewnie w Wilnie wraz z synem przeniosła się do stolicy, którą znała z czasów studiów na uniwersytecie. Zginęła jednak w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. W powstaniu tym zginął też jeden z jego wujów, a dwaj inni zostali zamordowani w Katyniu. Przeżyła tylko ciotka, która jako lekarka dostała pracę w Zakopanem i stała się jego opiekunką oraz jedyny wuj, który zamieszkał w Warszawie.
Dziennikarz opisuje całą swoją drogę życiową, skupiając się głównie na sprawach zawodowych. Zawód dziennikarza, który wykonywał w czołowych gazetach i tygodnikach, praca reporterska, pozwoliły mu dobrze poznać realia zarówno społeczne, jak i polityczne oraz dylematy zawodowe trawiące ludzi z jego środowiska. Opowiada o nich z właściwym sobie talentem, ukazując m.in. fakty, które inaczej lub bardziej powierzchownie przedstawił w swoich dziennikach Mieczysław Rakowski. Ciekawa jest zarysowana tu ewolucja ideowa człowieka urodzonego i wzrastającego w rodzinie otwarcie deklarującej się jako antykomunistyczna, starającego się być neutralnym politycznie i dość długo unikającego podejmowania tematów politycznych, a potem krok po kroku idącego na kolejne kompromisy, by w końcu zyskać zaufanie władz do tego stopnia, że powierzano mu funkcje kierownicze w bardzo upolitycznionej telewizji.I drogę jakby w drugą stronę, której naturalnym aktem było wystąpienie z partii po wprowadzeniu stanu wojennego.
Teksty prasowe Rolickiego towarzyszyły mi od młodzieńczych lat, czytałem je i podziwiałem do tego stopnia, sam zapragnąłem zostać dziennikarzem. Droga do tego zawodu biegła jednak przez studia podyplomowe na Uniwersytecie warszawskim. I to był jeden z motywów wyboru bibliotekoznawstwa jako kierunku studiów, gdyż trwały one tylko cztery lata. Nie wpadłem bowiem na to, że można pójść na skróty, przez próby pisania do lokalnych gazet, jak zrobiła to moja koleżanka z roku. I ona to kilkanaście lat później przeprowadziła ze mną wywiad na całą kolumnę w "Sztandarze Młodych". Ja sam zaś jako student poznałem moją obecną żonę i zamiast studiów w warszawie wybrałem rychły ożenek i pracę we Wrocławiu. I zasmakowałem w niej, osiągając całkiem liczące się sukcesy, dające poczucie satysfakcji i spełnienia. Zainteresowanie mediami i ich ludźmi jednak mi zostało.
Chciałbym nawiązać do Pańskiego artykułu "Listy hańby" z piątkowego wydania "GW". Jest Pan wyjątkowym optymistą uważając, że oni perspektywą hańby się przejmą! Jakiś czas temu uczestniczyłem w spotkaniu ze Zbyszkiem Bujakiem, podczas którego Zbyszek zakończył wystąpienie stwierdzeniem: - ... spisane będą ich czyny ... Po spotkaniu poprosiłem go, żeby pomógł mi rozpropagować pomysł posadzenia księgowego (księgowych), który by spisywał ile za każdą z decyzję poszczególnego działacza PiS społeczeństwo (każde z nas) musi zapłacić. Tę inicjatywę należałoby natychmiast rozgłosić ze zobowiązaniem, że po upadku rządu PiS każdy z delikwentów otrzyma do zapłacenia z własnej kieszeni rachunek. Pana prosiłbym o to samo i uruchomienie poszukiwania metody, żeby takie obciążenie można było zrealizować. I to z prywatnej, a nie partyjnej kasy. Z poważaniem,
OdpowiedzUsuńAndrzej K. Magnuszewski
Oczywiście, że specjalnie się nie przejmą. Jedni z nich wiedzą, że jak nie zwieją za granicę, to Trybunał Stanu jednych, a sąd powszechny pozostałych nie minie.
UsuńAle w moje siły sprawcze specjalnie nie wierzę. W innym miejscu wyraziłem gotowość napisania paru pozycji do tej listy, z wyliczeniem popełnionych deliktów