Dzięki książce "Hitman" Juliusza Machulskiego można poznać, dość zresztą pobieżnie, gdyż autor pisze o nich bez zbytniej fascynacji i drobiazgowości, miejsca, których zwykły zjadacz chleba nie pozna. Osiągnąwszy szybko dość silną pozycję w środowisku filmowców zaczął być zapraszany na festiwale i inne imprezy filmowe na całym świecie i mieszkać w hotelach i bywać w miejscach, na które płacąc sam nie mógłby sobie pozwolić. Zwłaszcza w pierwszych latach swej błyskotliwej kariery. O której pisze jak o czymś zwyczajnym, co mu się zdarzyło bez jakiegoś szczególnego wysiłku. Ot, po prostu miał trochę talentu, trochę szczęścia, a czasem też trochę znajomości, w których zawarciu niekiedy potrzebna była pomoc taty, wybitnego aktora i reżysera. Więc i czytelnik poprzez lekturę kolejnych rozdziałów, z których każde jest osobnym zgrabnym opowiadaniem, poznaje świat ludzi filmu, wybitnych jego przedstawicieli, instytucje, samego autora oraz jego rodzinę. Zamknąwszy książkę (dziś przed południem, w wannie) pomyślałem sobie, że gdybym spotkał jej autora, zdałby mi się starym znajomym, którego - po przedstawieniu się jako czytelnik jego książki - mógłbym spytać o dzieci, czy przybyło mu wnuków, gdzie spędził ostatnie wakacje i czy wciąż mieszka przy dawnej Piusa 17. A on zwyczajnie, bez okazywania kim to nie jest, mógłby mi opowiedzieć.
Książka obfituje w liczne anegdoty, zabawne dialogi, a każdy rozdział jest mistrzowsko spuentowany. Cóż się dziwić, jeśli napisało się tyle scenariuszy filmowych, parę sztuk teatralnych (autor jako młodzieniec pod nazwiskiem zmyślonego amerykańskiego autora napisał kilka zrealizowanych przez ojca spektakli legendarnego telewizyjnego teatru sensacji "Kobra"), to napisanie zgrabnej książki nie jest żadną szczególną sztuką.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz