niedziela, 14 października 2012

Dokończone lektury: Andrzej Stasiuk, Juliusz Machulski

Dokończyłem obie książki zaczęte przed tygodniem. "Grochów" Andrzeja Stasiuka to w sumie cztery opowiadania. Pierwsze trzy osadzone w realiach wiejskich  wydały mi się bliskie z perspektywy pamięci własnych przeżyć i własnego ówczesnego postrzegania nie bardzo rozumianego świata zwierzęcego i świata dorosłych. Trzeba było samemu to i owo przeżyć, żeby sobie dane zdarzenia poukładać w całość i na swój sposób zracjonalizować.Taki wydał mi się sens tych obrazów dzieciństwa. Tytułowe opowiadanie autor dedykuje swemu zmarłemu przedwcześnie zmarłemu przyjacielowi. Ciekawe wydały mi się przytoczone obrazy z "chłopackiego" wieku spędzanego w  mało atrakcyjnej, ale mającej swój czar okolicy Warszawy. Pomyślałem sobie w czasie lektury, że jeśli miało się te młodość szczęśliwą, lub po prostu beztroską, to każde miejsce, w którym się wzrastało miało swój czar i z perspektywy czasu budzi sentyment i nostalgię.  Też mam takie swoje miejsca, do których lubię wracać, jak nie "w realu", to przynajmniej we wspomnieniach. Te obrazy u autora mieszają się ze wspomnieniami wspólnych z kolegami podróży samochodem po Europie i po kraju. Pisane z dbałością o detale w opisie dróg i widoków,  podobnie jak w innych paru książkach, mnie jakoś nie pociągały. Czytałem uważnie, w nadziei, że może jest w nich coś szczególnego, skoro autor poświęca im tyle uwagi, ale nie znalazłem. Może z wyjątkiem niektórych bieszczadzkich dróg, które kilka lat temu przejechałem.Więc może gdybym przejechał trasy wschodniej i południowej Europy, to i one zdałyby mi się ciekawsze? Ale przecież powinno być inaczej - zaciekawiać powinny drogi i miejsca nieznane z autopsji, ale w poznaniu których powinny pomóc och opisy.

Dzięki książce "Hitman"  Juliusza Machulskiego można poznać, dość zresztą pobieżnie, gdyż autor pisze o nich bez zbytniej fascynacji i drobiazgowości, miejsca, których zwykły zjadacz chleba nie pozna. Osiągnąwszy szybko dość silną pozycję w środowisku filmowców zaczął być zapraszany na festiwale i inne imprezy filmowe na całym świecie i mieszkać w hotelach i bywać w miejscach, na które płacąc sam nie mógłby sobie pozwolić. Zwłaszcza w pierwszych latach swej błyskotliwej kariery. O której pisze jak o czymś zwyczajnym, co mu się zdarzyło bez jakiegoś szczególnego wysiłku. Ot, po prostu miał trochę talentu, trochę szczęścia, a czasem też trochę znajomości, w których zawarciu niekiedy potrzebna była pomoc taty, wybitnego aktora i reżysera. Więc i czytelnik poprzez lekturę kolejnych rozdziałów, z których każde jest osobnym zgrabnym opowiadaniem, poznaje świat ludzi filmu, wybitnych jego przedstawicieli, instytucje, samego autora oraz jego rodzinę. Zamknąwszy książkę (dziś przed południem, w wannie) pomyślałem sobie, że gdybym spotkał jej autora, zdałby mi się starym znajomym, którego  - po przedstawieniu się jako czytelnik jego książki - mógłbym spytać o dzieci, czy przybyło mu wnuków, gdzie spędził ostatnie wakacje i czy wciąż mieszka przy dawnej Piusa 17. A on zwyczajnie, bez okazywania kim to nie jest, mógłby mi opowiedzieć.
Książka obfituje w liczne anegdoty, zabawne dialogi, a każdy rozdział jest mistrzowsko spuentowany. Cóż się dziwić, jeśli napisało się tyle scenariuszy filmowych, parę sztuk teatralnych (autor jako młodzieniec pod nazwiskiem zmyślonego amerykańskiego autora napisał kilka zrealizowanych przez ojca spektakli legendarnego telewizyjnego teatru sensacji "Kobra"), to napisanie zgrabnej książki nie jest żadną szczególną sztuką.
okładkaokładka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz