niedziela, 5 sierpnia 2012

Państwo i kościół. Co może oznaczać ich rozdzielenie

Jeden z odwiedzających mój blog napisał, że opowiada się za rozdzieleniem Kościoła i państwa. Należy więc z tego wnosić, że on tej rozdzielności nie dostrzega. Przypuszczam zresztą, że nie on jeden.
Tymczasem Konstytucja RP z 1997 roku w pkt. 3 art. 25 zawiera zapis o autonomii oraz wzajemnej niezależności obu podmiotów. Podobny zapis znajduje się w art. 1 konkordatu między Polską a Watykanem.
Czemu więc znaczna część obywateli naszego kraju nie odczuwa tego rozdziału w praktyce?




Myślę, że z dwóch powodów: Nie jest dla nich jasne, co to pojęcie ma oznaczać oraz dlatego, że ten rozdział nie jest przestrzegany. Przez żadną ze stron. Kościół, czyli episkopat i duchowni wchodzą w sferę instytucji państwa, stając się jego funkcjonariuszami i pracobiorcami (np. kapelani, katecheci), a państwo, tzn. jego funkcjonariusze,  nie tylko się na to godzi, lecz niekiedy przejmuje inicjatywę. Czasem w drodze decyzji poszczególnych organów, a czasem na dziko, np. wieszając krzyż w sali sejmowej, a następnie akceptując skutek tego czynu niejako przez "zasiedzenie". Dodać do tego należy, że Polacy nie znają swojej konstytucji. Nie uczy się o niej w szkole ani nie popularyzuje wśród dorosłych. Zastanawiam się, czy przynajmniej w połowie domów znajduje się jej egzemplarz, spośród tych, które w 1997 roku zostały rozesłane pod wszystkie możliwe adresy. Przypuszczam, że podchodzi się do niej, jak wcześniej do konstytucji z 1952 roku. Która zawierała niekiedy całkiem liberalne zapisy, ale bezceremonialnie były one gwałcone. Mówiło się w niej wprost, że państwo i kościoły "są rozdzielone". Ale jednocześnie nie mogło być mowy o mianowaniu biskupa lub objęciu przezeń diecezji bez zgody przez władze administracyjne, sterowane przez komitety PZPR. Kto wie zresztą, czy biskup mógł wyznaczać proboszczów bez zgody władz politycznych i administracyjnych. O tym, że biskup nie mógł wyruszyć do Watykanu bez zgody władz, w których posiadaniu były paszporty, nie wspomnę.
Próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, co konkretnie znaczy ów rozdział Kościoła (a właściwie różnych kościołów i związków wyznaniowych) od państwa. Okazuje się, że w kierowanej przeze mnie bibliotece brak publikacji na ten temat. Jest natomiast wiele ich o praktyce w Polsce i na świecie w tym dziele. Być może jakiś wywód teoretyczny można znaleźć w rozdziałach wstępnych, tych o charakterze teoretycznym. Zajrzę, może coś znajdę. Szukałem też odpowiedzi w internecie. Właściwie nie znalazłem nic. W Wikipedii, która nie jest traktowana jako źródło wiarygodne (choć znawcy przytaczają badania, z których wynika, że nie jest ona mniej wiarygodna od encyklopedii autoryzowanych przez renomowanych wydawców) znalazłem najwięcej informacji. Pisze się, że w Unii Europejskiej występują trzy rodzaje koegzystencji między państwem i kościołami: ostra separacja (jak we Francji, gdzie kościoły i związki wyznaniowe mają status stowarzyszeń), przyjazny rozdział (np. Niemcy, Austria, Włochy i francuska Alzacja, konstytucje zawierają Invocatio Dei, wszystkie maja równy status, w drodze umów rozwiązuje się kwestie majątkowe, naukę religii, funkcjonowanie szkół i uczelni kościelnych) oraz zespolenie (np. w Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii), czyli, że albo kościół ma tam status kościoła państwowego, albo państwo - państwa wyznaniowego. Ostatnio - po blisko 200 latach - status kościoła państwowego stracił luteranizm w Norwegii. oznacza to, że wszystkie kościoły będą traktowane na równi. Ale kapłani będą nadal utrzymywani przez władze samorządowe.
Wygląda więc na to, że w Polsce funkcjonuje również przyjazny rozdział. Tym niemniej nie jest on do końca określony. Trudno orzec, czy określenie to powinno mieć postać ustaw, czy werdyktów Trybunału Konstytucyjnego (który jednak rozstrzyga tylko sprawy, w których wpływają doń skargi) czy po prostu obyczajem właściwym ustrojowi republikańskiemu. Mam jednak wrażenie, że przy ekspansywności kościoła katolickiego dobre obyczaje nie bronią państwa, co obserwujemy obecnie.
Uregulowania wymagaja zaś - moim zdaniem - takie sprawy jak:
   - finansowanie instytucji kościelnych, w szczególności szkół i uczelni,
   - obecność symboli religijnych w instytucjach publicznych,
   - zasady obecności oficjeli kościelnych w uroczystościach i innych wydarzeniach państwowych i samorządowych,
   - forma oddziaływania na stanowienie prawa,
   - kwestia obrazy uczuć religijnych,
   - nauczanie religii i jego finansowanie.
W pierwszej z tych kwestii wzorem jest dla mnie deklaracja prezydenta Johna F. Kennedy'ego, który jako kandydat na ten urząd w 1960 r. zapewniał, że ani jeden cent ze środków publicznych nie zostanie przeznaczony na jakąkolwiek instytucję publiczną. Zwracam uwagę, że na instytucję, a nie cel. Bo jeśli jakaś instytucja kościelna stanie do konkursu np. na projekt badawczy kul kulturowy, to powinna mieć prawo stanięcia na równych prawach z konkurentami. W Polsce tymczasem szkoły i uczelnie wyznaniowe są utrzymywane lub dofinansowywane ze środków publicznych. Spośród blisko 300 uczelni niepublicznych finansowane na takich zasadach jak uczelnie publiczne są tylko uczelnie katolickie. Niestety, tak o tym stanowi konkordat z 1993 r. (art. 14, pkt 1 i 4), który zobowiązuje państwo  i organy samorządu terytorialnego do dotowania szkół i uczelni katolickich..W ogóle gdy czyta się ten dokument artykuł po artykule, ma się nieodparte wrażenie, że ma on postać dyktatu Watykanu w stosunku do państwa polskiego.
Jakby nie patrzeć instytucje publiczne powinny być wolne od symboli jednej religii, gdyż łamie to konstytucyjna zasadę równego traktowania wszystkich religii (Art. 25 pkt 1, który mówi, że "wszystkie kościoły i związki wyznaniowe są równouprawnione"). A że w gruncie rzeczy nie jest możliwe umieszczenie w nich na widocznych miejscach symboli wszystkich religii zarejestrowanych w kraju, nie powinno być dla nich miejsca dla krzyża jako symbolu religii katolickiej.
Ruch Palikota i jego lider uważa, że oficjele kościelni jeśli już są zapraszani na uroczystości państwowe i lokalne, to powinni występować "w cywilu". Moim zdaniem to nie jest ważne. Ważniejsza jest kwestia obecności polityków, konkretnie dostojników państwowych i samorządowych, w uroczystościach kościelnych. Otóż wydaje mi się, że, z pewnymi wyjątkami (jak np.uroczystości żałobne) nie powinni oni brać w nich udziału, ani tym bardziej zasiadać w pierwszych rzędach (dla VIP-ów), gdyż jest to ostentacyjne demonstrowanie własnej religijności. Tym bardziej, że niekiedy powodują oni publiczne zgorszenie, np. w sytuacji tzw. przekazywania sobie znaku pokoju, gdy pod różnymi pretekstami nie chcą sobie owego znaku przekazać.
Jeśli chodzi o wpływ Kościoła na stanowienie prawa,  to grzeszą tu obie strony. Biskupi posuwają się do nacisków psychicznych na posłów i senatorów oraz gróźb ekskomuniką, organizowania akcji pisania listów do posłów, czyli de facto nękania ich, a także stwarzania nacisków na sądy. Z kolei politycy zamiast kierowania się w swoich pracach i głosowaniach wiedzą (swoją i specjalistów) oraz sumieniem, zbyt często kierują się wskazaniami biskupów, otwarcie o tym oświadczając.Moim zdaniem oświadczenia takie powinny dyskwalifikować ich autorów jako posłów i senatorów czy członków Trybunału Konstytucyjnego.Tymczasem powierzane są im urzędy konstytucyjne.
Z artykułem 196 Kodeksu Karnego (o obrazie uczuć religijnych) rozprawia się w  numerze 31 "Polityki" prof. Jan Hartman, twierdząc, że owa obraza uczuć to de facto bluźnierstwo. Gdyby użyć wprost tego terminu Polska stałaby się drugim oprócz Izraela państwem, w którym występuje tego typu przestępstwo.Zbija je wieloma argumentami. Do mnie przemawia najbardziej to, że prawo to nie karze za obrazę uczuć niereligijnych, więc łamie zasadę równości wszystkich obywateli wobec prawa.
Wreszcie kwestia nauczania religii. Wpuszczenie jej do szkół i przedszkoli sprawiło znów sytuację nierówności, gdyż naucza się w zasadzie jednej religii, pozostawiając na marginesie dzieci z rodzin innowierczych i ateistycznych.Poza tym spowodowało to znaczny koszt, gdyż za prace w instytucjach państwowych czy samorządowych, jakimi są szkoły i przedszkola należy płacić. A do tego trwa kampania na rzecz umieszczenia stopni z religii na świadectwach. W tej kwestii nie mam wątpliwości - nauczanie religii powinno wrócić do sal katechetycznych. Wtedy wróci równość dzieci (i ich rodziców) w tej kwestii, a przy okazji państwo zaoszczędzi znacznych kosztów. Do rozważenia jest możliwość wynajmu sal szkolnych czy przedszkolnych na katechezę,
Nie są to z pewnością wszystkie wyznaczniki rozdziału państwa i kościoła na zasadzie  przyjazności obu instytucji, ale chciałby się, żeby chociaż one były dochowane.
Oczywiście nie należy ustawać w dążeniu do takiego rozdziału jak we Francji. Nie wymaga to zmiany konstytucji, ale niezbędne jest wypowiedzenie konkordatu. Jeśli nie w całości, to przynajmniej w tych punktach, których realizacja godzi w równość obywateli naszego państwa.

PS.
Od wpisu minęło ponad dwa lata, podczas których Kościół - nie bez walnego udziału partii rządzących oraz najsilniejszej partii opozycyjnej, znajdujących się na scenie politycznej dzięki poparciu lub za przyzwoleniem biskupów - umocnił i rozszerzył swoje wpływy. Dziś już nie tylko głośno i krytycznie komentuje decyzje władz, ale wpływa na stanowienie prawa (lub raczej nie dopuszcza do zmian, które uważa dla siebie niekorzystne) nie gardząc groźbą ekskomuniki, a także nawołuje do czynnego przeciwstawianiu się porządkowi publicznemu, nierzadko powodując kapitulację władz i instytucji publicznych, które wprowadzają cenzurę, nie dopuszczając do wystawiania sztuk, eksponatów w muzeach czy dzieł sztuki w galeriach.
Z drugiej strony jednak rodzi się opór społeczny, którego wyrazem jest przyspieszenie tendencji sekularystycznych i malejąca liczba wiernych regularnie uczęszczających na nabożeństwa, samoorganizowanie się ludzi krytycznych wobec Kościoła lub jego przewin (np. ukrywanie pedofilii lub ucieczka przed ponoszeniem konsekwencji pedofilii księży oraz mnożenie się stron i portali internetowych ateistów, agnostyków i w ogóle ludzi krytycznych wobec Kościoła.
Niestety, ludzie ci nie znajdują wsparcia ze strony partii politycznych, które albo chowają głowę w piasek, albo  nieprzemyślanymi działaniami i wypowiedziami de facto doprowadziły do kompromitacji dążeń do uczynienia naszego państwa prawdziwie świeckim.


19 komentarzy:

  1. w.i.e.s.i.e.k @op.pl7 sierpnia 2012 08:42

    A kto się odważy? No kto jeśli kościół traktuje ambony jako tuby w akcji wyborczej a proboszcz wręcz wskazuje na kogo.
    Kto się odważy jeśli Urząd Skarbowy usłużnie zwraca kwoty zajęte na poczet przyszłych kar /Stella Maris/
    Komornik - boi się wejść na posesje biskupa lub Rydzyka.
    Prokuratorzy nic złego nie widza w nieudzieleniu pomocy rodzącej.
    Sady "dają" w zawieszeniu lub "symbolicznie"
    Policjanta zwalnia sie z roboty bo do biskupa powiedział pan
    Przekreciarz Rydzyk "zbierał na stocznie" i prowadził nielegalne zbiorki przy użyciu Poczty Polskiej a "państwo" nic.
    A kto blokował w Trybunale "sprawę Komisji Majątkowej by ten "po rozwiązaniu"tejże mógł uznać"nie ma sprawy"
    Kto ale to kto przesyła Episkopatowi projekty ustaw "do łaskawego wniesieni poprawek"
    Mozna tak długo i wiele.
    Jak jest, my wiemy widzimy,jak powinno tez tylko sprzedajna klasa polityczna, wciąż sama, z własnej woli, wchodzi w odbytnice klerowi.
    Bo wybory i stołki na horyzoncie

    OdpowiedzUsuń
  2. Obecnie rządzący z pewnością się nie odważą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje 2 miejsca w PROMOCJACH DNIA na liiil.pl komentarz zostawie pozniej

    OdpowiedzUsuń
  4. Stefan, z coraz wiekszym przerażeniem obserwuję, że dzisiaj opowiedzenie się za rozdziałem Kościoła od Państwa, zaczyna wymagać odwagi cywilnej, a przynajmniej nazwania powyższego pomysłu radykalnym. W przeciwnym razie jest się narażonym na ostracyzm społeczny. Kościół twierdzi że dziś obowiązująca konstytucja nie mówi na szczęście o oddzieleniu tych dwoch instytucji. Kiedys bodajże bpKowalczyk powiedział "niby dlaczego Kościół, który tworzą ludzie, miałby być oddzielony od państwa, które tworzą ci sami ludzie?". Oni nie rozumieją jednego, albo raczej udaja ze nie rozumieją, otóż dlatego, że niekoniecznie ci sami, bo Polak nie zawsze równa się katolik.

    Pozdrówka

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję, Elizo, nie wiedziałem, jak to się sprawdza, ale zaobserwowałem nagły wzrost wejść. W związku z tym otrzymałem sympatyczne wpisy, choć widać, w.i.e.s.i.e.k pisał swój w takim stopniu wzburzenia, jak kiedyś pan Mareczek w kabarecie Olgi Lipińskiej pisał wniosek o wyrzucenie dyrektora kabaretu KaBa3. Powiedzmy w wersji złagodzonej przez pana Piotrusia. Ale dostałem też pogróżki ze strony "obrońców kościoła". Nie opublikowałem ich, ale zachowałem sobie na wypadek, gdyby okazały się potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozwód? Gdzież taka niemoralna propozycja. I nieracjonalna.
    Któż, jak nie wyposzczeni celibariusze, pomoże kłaść podwaliny pod wyż demograficzny?
    Któż, poza menedżerami niebios, pomoże zainwestować nadwyżki budżetowe w miejscówki w raju?
    Któż tak tajemnie a praktycznie nauczy dziateczki phili?
    Przemieni szkoły w kościoły, egzorcyzmuje zbiesionych, zjadaczy chleba w anioły przemieni...
    Piszę tak, bom smutny i sam pełen winy. Ale; było-minęło.

    Nie widzę pokojowego sposobu na pozbycie się watykańskiego pasożyta tak, by zneutralizować postępujące hasło; Kościół z narodem-naród z torbami. Nie dostrzegam szans znormalizowania, postawionych na głowie, stosunków Kościół-Państwo Polskie metodą negocjacji okrągłostołowych. To bractwo długich łap i żelaznych krzyży pokornieje tylko na głos ulicy Frangipanich, Garibaldich albo mieczy Henryków i armat Napoleonów.
    Nie dysponując zdolnościami tych sławnych mężów, staram się wymierzać sprawiedliwość naszej rzeczywistości obnażaniem fałszywych intencji i antyhumanizmu współwłaścicieli świata.
    Satyrą, kpiną a nawet jadem.
    Precz z katolickim totalitaryzmem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zagłosuje na każdą partię która rzeczywiście wezmie te pasożytnicze czarne złodziejskie ścierwa łupiące Polskę za pyski. Na świecie i w Polce kryzys, a te złodziejskie spasione wieprze kradną bez umiaru, ale z ambon każą moherowym debilom (bo nikt normalny już nie chodzi na ich polityczne seanse nienawiści) żyć w cnocie i ubóstwie. I ciagle im mało i mało.. nienasycone kanalie...

    pozdro

    OdpowiedzUsuń
  8. Chciałbym zwrócić uwagę, że w moim wpisie nie szło o stworzenie pretekstu do okazywania gniewu wobec Kościoła i jego kapłanów. Bo z okazywania wściekłości nic nie wynika. Wolałbym raczej upewnić się,że akurat te poruszone kwestie wymagają uregulowania lub wskazania innych, równie ważnych lub ważniejszych. Lub też polemik z moim stanowiskiem. Jak na razie przeważa pesymizm co do szans zmiany stanu rzeczy pod rządami obecnej koalicji. Wniosek praktyczny jest więc jasny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem i przepraszam, jeżeli urazilem - skasuj.

      Usuń
    2. Bybajmniej, nie uraziłeś.

      Usuń
  9. ja do "Rycho" i "Anonimowy": ciekawe, czy panowie mieliby tyle odwagi rzucać tak ostre słowa wobec przedstawicieli religii Muzułmanów i Żydów. Śmiem wątpić, bo byłoby to wybitnie antysemickie...
    Tak się składa, że mam kilku znajomych muzułmanów i zaprawdę powiadam Wam - w tej materii nie mają lepiej.
    Panie Stefanie - postów "obrońców kościoła" Pan nie opublikował, ale przeciwników już tak.
    pozdrawiam
    -emes-

    OdpowiedzUsuń
  10. Panie Anonimowy, gdyby ci "obrońcy kościoła" nie używali wyzwisk i pogróżek, to bym ich opublikował.
    A zestawianie sposobu reakcji na ostre słowa ze strony katolików i muzułmanów w ich własnych krajach uważam za zwyczajne nadużycie. Szariat na szczęście jeszcze u nas nie ma mocy prawa. Ale warto przypomnieć co spotkało Jana Husa, Giordano Bruno, Joannę D'Arc czy naszego Łyszczyńskiego. To nie muzułmanie ani Żydzi spalili ich na stosie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Szanowny autorze posta.
    Piszesz;
    ,,Szariat na szczęście jeszcze u nas nie ma mocy prawa''.
    Konstytucji brak zapisu o wyznaniowej naturze watykańskiego protektoratu z nad Wisły, a Komisji Episkopatu legalizacji statusu ciała ustawodawczego Polski.
    Czy to czegokolwiek dowodzi? Tak. Tego, że legalizacja władzy nie musi posiadać dokumentu prawnego, by legitymizować swoją wszechmoc. Zwłaszcza ,,daną od boga'' poza demokratycznymi zasadami.
    Otóż szariat w Polsce już obowiązuje. Nie tylko w zakresie norm etyki, kultu i wyznania. Także w znaczeniu ostracyzmu społecznego panoszy się w najlepsze.
    Autocenzura, wykluczenie społeczne, zawłaszczanie wszelkich przestrzeni, zniewalanie ludzi do upodlenia...to formy unicestwiania przez totalitarystyczną ideologię Kościoła katolickiego.

    Co do propozycji mniej emocjonalnej dyskusji w temacie.
    Od czasu transformacji ustrojowej obserwujemy zawłaszczanie przez Kościół katolicki ducha i materii Polski. Z jednoczesnym utrwalaniem i znaczeniem-na sposób psiego moczu- ,,odzyskiwanego'' śmietnika. Tempo tego procesu nie pozostawia złudzeń; już 95% zapieczętowanych chrztem jest własnością Kościoła.
    Toniemy w halucynogennym opium chodząc na smyczy sług bożych, a ja mam intelektualizować się negocjacjami z bogiem poprzez jego depozytariuszy i ustalać priorytety oddawania obszarów do zaanektowania przez Kościół? Czyli oswajać d..pę z batem?
    Szanowny autorze.
    Z całym szacunkiem, jednakże Twoje propozycje kulturalnego ustosunkowania się w dyskusji do klerykalizacji życia w Polsce uważam za niemoralne. Obawiam się bowiem, że następną propozycją może być kapitulacja.
    Vespa

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Szanowny Vespa, toż ja piszę nie w cale namawiania do kapitulacji, tylko w celu wskazania pól w przestrzeni między Kościołem a państwem, które powinny zostać na nowo uregulowane. Nie przez Watykan i jego wysłańców, lecz przez wolne państwo wolnych obywateli.
    A można to zrobić tylko wtedy, gdy ustalimy i będziemy wiedzieli, co ma być uregulowane, w jaki sposób i przez kogo. Jest oczywiste, że obecna koalicja rządowa może tylko pozwolić na zwiększenie wpływu Kościoła kosztem państwa i jego obywateli.
    W relacjach z Unią, NATO Polska wprawdzie ogranicza swoją suwerenność, ale jednocześnie zyskuje wpływ na wspólne decydowanie o swoich losach. W relacjach z Watykanem tylko traci

    OdpowiedzUsuń
  14. Niestety jestem sceptyczny w sprawie tzw. rozdzielenia czy autonomii w działaniu. Sfery nawzajem sie przenikają i np. jak rozdzielic prawa księdza od obywatela, wyborcy...... Mozna wszystko zapisać co nie oznacza że słowo ciałem sie stało. Zgadzam się natomiast aby uregulować sprawy które wymieniłeś w początkowej części notki - to jest konieczność.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Całkowicie rozdzielić się nie da. Moje propozycje sprowadzają się w gruncie rzeczy do uregulowania relacji między państwem i Kościołem instytucjonalnym. Skoro np. państwo nie negocjuje z korporacją uczonych o wysokości wydatków z budżetu na badania i szkolnictwo wyższe, lecz tylko ZASIĘGA OPINII i może suwerennie podjąć w tej sprawie decyzję, to czemu z episkopatem NEGOCJUJE o wysokości odpisu z podatku?

    OdpowiedzUsuń
  16. Dzień dobry Stefanie !!! A dlaczego się nie da rozdzielić ???? Innym się to całkowicie udało - a tych "innych" jest sporo w Europie i nie tylko tutaj !!!! Jedna z przeszkód w tym "rozdzieleniu" jest totalna ciemnota Polaków w sprawach dotyczących religii i religioznawstwa - wielu Polaków po prostu jeszcze wierzy w cuda, bez jakichkolwiek racjonalnych przesłanek. Jesteś bibliotekarzem, to powinieneś wiedzieć,że 3/4 Polaków nie czyta żadnych książek, zaś książki traktujące o historii religii traktowane są w Polsce jako wymysł Szatana. To pokolenie "ciemnego - religijnego luda" musi po prostu wymrzeć, zaś nowe pokolenie przyłożyć się do nauki. Najwięcej szkód w dziejach ludzkości wyrządziły religie a w tym ta "Watykańska". Pozdrawiam serdecznie !!!

    OdpowiedzUsuń
  17. Radykalnie nie zgadzam się z autorem. Rozpocznę od definicji. Agnostycyzm jest poglądem, wedle którego z zasady nie da się rozstrzygnąć, czy istnieją siły wyższe; sceptycyzm zajmuje postawę bardziej umiarkowaną, bo dopuszcza, że w bliżej nieokreślonej przyszłości stan naszej wiedzy ulegnie zmianie. Uzasadnienie postulatu świeckości głosi z kolei, że państwo powinno być neutralne światopoglądowo, ponieważ prawodawca nie może przyznać racji jakiemukolwiek objawieniu, a kwestie wiary lub niewiary winien pozostawić obywatelom. Widać od razu, że uzasadnienie skrajnego neutralizmu światopoglądowego zbiega się z agnostycyzmem bądź sceptycyzmem. Nie jest więc neutralne i angażuje autorytet państwa bardziej po stronie tych stanowisk metafizycznych niż innych. Logiki się nie przeskoczy, co więcej, można filozoficznie argumentować przeciw takim rozwiązaniom i tym samym czynić ową neutralność stroną w sporze.
    Prawodawca nie jest filozofem, jego zadanie nie polega na rozważaniu doniosłych zagadnień religioznawczych czy światopoglądowych. Nie musi się też oglądać na uczucia nadwrażliwego minimalisty, który ma jakieś zastrzeżenia do nieuchronnego irracjonalizmu lokalnej kultury, jej historycznej arbitralności. Przeciwnie, jego zadanie polega na tym, by stymulować rozwój nosicieli silnej tożsamości kulturowej. Do zastanego skarbca można wprowadzać nowinki, jakąś nową tożsamość ideową, ale nie na zasadzie kaprysu czy zachcianki, czy zabawy w religię potwora makaronu. Nie ma więc żadnego powodu, by państwo w jakiś szczególny sposób oglądało się na ideologicznie mocno podzielonych, szeroko rozumianych ateistów, ideologię opartą na czystej reaktywności. (Rozumiem ją jako dążenie do nic nie znaczącego milczenia, względnie obniżenia statusu języka religijnego.)
    Zresztą, jeśli neutralność światopoglądowa ma przypominać szkło, to nie tyle wyrówna szanse wszystkim, lecz zakonserwuje nierówności, o ile takowe istnieją. Stąd, gdy poproszono mnie o ułożenie kodeksu dla pewnej organizacji i poproszono mnie o wpisanie „neutralności światopoglądowej”, nie mogłem się na to zgodzić, ponieważ wprowadzałbym przepis-fetysz, rzecz martwą ze względu na otoczenie społeczne i potencjalnie antagonizującą! Nie wiem, czy wiesz autorze, ale już dzisiaj organizacje religijne zrównano z organizacjami z trzeciego sektora. Efekt? Samorządy chojnie dają na potrzeby związków wyznaniowych, a nie na rachityczne przedsięwzięcia oddolne, obywatelskie. Nie mówiąc o tym, że nie doceniasz spontaniczności prawicy. Wpływy Kościoła nie wynikają z odgórnych machinacji. Są liczne środowiska, które „pilnują” jego znaczenia, począwszy od Lefebrystów i na „Frondach” skończywszy.
    Klincz między bezbożnikami i religiantami prowadzi jedynie do tego, że zamiast wprowadzać rozwiązania ciekawsze, twórcze, lepsze, zachodzi bezustanne przesuwanie liny czy tak zwanego centrum debaty publicznej. Co ciekawe, jedna strona nabawiła się swoistej schizofrenii, z jednej strony chce odseparowania Kościoła i państwa, z drugiej formułuje pewne oczekiwania względem społecznych działań instytucji religijnych, ba, sugeruje cele i całkiem słusznie domaga się, by państwo ingerowało w sprawy wewnętrzne…
    Zamiast np. brnąć w coś, co odrzucił trybunał w Strasburgu (żądanie, by krzyż opuścił włoską szkołę), lepiej pozostawić pewne rzeczy w gestii wspólnot lokalnych. Ewentualnie zastanowić się nad zastąpieniem krzyży, klasycznymi dziełami sztuki. Wystrój klas można skutecznie urozmaicić i w jeszcze większym stopniu powiązać obecność religii z dorobkiem kulturowym. Ale nikt tego nie zrobi…

    OdpowiedzUsuń