wtorek, 7 grudnia 2021

Wrocławskie kamienice

Jako bibliotekarze emerytowani mamy z zoną ten przywilej, że wciąż możemy pożyczać na dłużej książki z "naszych" bibliotek i nie płacić kary za przetrzymanie. Choć gotowi jesteśmy zwrócić je natychmiast, gdy ktoś  zgłosi pilną potrzebę sięgnięcia do nich lub wypożyczyć. Co nie znaczy, że nie kupujemy sobie nowości, których biblioteki nie zakupią, no nie mają takiej potrzeby.
Ale właśnie skończyłem czytać (i oglądać, bo książka zawiera liczne fotografie, aktualne i archiwalne) tom dwunastu rozmów o tyluż wrocławskich kamienicach. A właściwie o trochę większej ich liczbie, gdyż ich lokatorzy zmienili parę adresów, zanim znaleźli swoje miejsce na (wrocławskiej) ziemi.  Albo już ją opuścili.
Jest to bogato ilustrowany plon radiowych rozmów wrocławskiej dziennikarki Joanny Mielewczyk z mieszkańcami lub wspomnień o nich, opowiedzianych autorce. O tyle bardziej atrakcyjny, że najpiękniej opisane w narracji rozmówców (płci obojga) i autorki ulice, kamienice, klatki schodowe i wnętrza nie oddadzą tego, co można zobaczyć na zdjęciach.
A mowa jest o na ogół o mieszkańcach domów mieszczańskich, dziś nazywanych klasą średnią, z drugiej połowy XIX i pierwszych lat XX wieku, z efektownymi bramami, bogato zdobionymi klatkami schodowymi, z witrażami zamiast zwykłych szyb w oknach, ze stylowymi meblami i budzącymi podziw piecami po - wysoki - sufit. Po wojnie wiele z nich przez lata pozbawione były zewnętrznych ozdób, a nawet balkonów. I w takich kamienicach, które przetrwały cudem bombardowania przez sowiecką armię, która ulica po ulicy docierała do centrum,żeby w końcu spowodować kapitulację Festung Breslau.

Władza ludowa z braku lokali mieszkalnych dzieliła takie mieszkania na kilka mniejszych, przedzielonych byle jak postawionymi murowanymi ścianami,  z tandetnymi kuchniami piecami i ubikacjami po jednej na kilka mieszkań. Przez kilka lat mieszkaliśmy w takim mieszkaniu we cztery rodziny ze wspólną kuchnią i łazienko-ubikacją. Zarówno brama wejściowa, jak i klatka schodowa nosiły jeszcze ślady dawnej świetności. Dziś na zdjęciu z zewnątrz kamienica wygląda trochę lepiej, brama też solidniejsza, ale jak jest w środku?
Bardzo interesujące są, momentami dramatyczne historie ludzi, którzy w większości tuż po wojnie znaleźli się we Wrocławiu, przeszedłszy wcześniej gehennę wojny, hitlerowskie więzienia i obozy, a we Wrocławiu trud odgruzowywania i odbudowy miasta.
Natomiast niektóre z kamienic zdają się dzięki staraniom mieszkańców, administratorów i wrocławskiego samorządu odzyskać dawną świetność.
Są też w  książce kamienice, które tkwią już tylko w pamięci ich lokatorów. Zburzone podczas wojny do szczętu lub zburzone do szczętu już po wojnie, bo Warszawa domagała się cegieł, a "cały kraj odbudowywał swoją stolicę". Dziś w tych miejscach stoją - niezbyt okazałe - "budowle socjalizmu".
Przypominają się studenckie lata, kiedy to nasz przybyły z Łodzi na studia kolega zakochał się we Wrocławiu. Już na pierwszym roku uzyskał uprawnienia przewodnika turystycznego. Na nas, kolegach z roku i z pokoju w akademiku ćwiczył oprowadzanie po mieście. Oczywiście głównie po starówce i jej zabytkach. I barwnie o nich opowiadał, okraszając to anegdotami z tymi obiektami związanymi. Ale w programie wycieczki musiały być też "budowle socjalizmu". Oprowadzał więc nas wzdłuż odcinka dzisiejszej ulicy Piłsudskiego od Dworca Świebodzkiego po ówczesny Plac PKWN oraz pod tzw. "żyletkowiec" przy ul. Grabiszyńskiej. Później żelaznym punktem wycieczek był trzonolinowiec u zbiegu Dworcowej i Kościuszki.
Po lekturze tej książki chciałoby się pójść i zobaczyć kamienice, w pobliżu których mieszkałem w różnych akademikach i które obojętnie mijałem jeżdżąc na zajęcia na uczelni, potem chadzałem w różnych sprawach prywatnych i zawodowych, niektóre zaś omijałem, bo mawiało się, że były niebezpieczne. Teraz zdają się zachęcać do podziwiania i dostrzegania szczegółów, których gdyby nie ta książka, nigdy bym nie dostrzegł.
Ale dopiero gdy zejdą śniegi i znów będzie zielono. A tymczasem zbliża się choinka i trzeci tom "Kamienic" na pewno się pod nią znajdzie. Nie wiadomo tylko, komu się trafi. Ale będziemy ją sobie w rodzinie pożyczać, podobnie jak tom pierwszy.
PS.
Trafił się mojej żonie z dedykacją od autorki



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz