czwartek, 13 maja 2021

40 lat minęło

Czterdzieści lat temu wybrany zostałem na przewodniczącego Zarządu Głównego Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. Pojechałem na zjazd delegatów niejako z urzędu, jako dwa miesiące wcześniej wybrany prezes Zarządu Okręgu we Wrocławiu, na Krajowy Zjazd Delegatów do Warszawy. Zjazd nadzwyczajny, gdyż na podstawie licznych wniosków przerwana została kadencja zarządu wybranego rok wcześniej, jeszcze przed strajkami w stoczniach i powstaniem oraz legalizacją NSZZ "Solidarność". I niejako z urzędu zostałem zobowiązany przez delegatów na zjazd okręgowy do kandydowania do Zarządu Głównego. I faktycznie zostałem wybrany, ale co najbardziej mnie zdumialo, z najwiekszą liczbą głosów, ex aequo, jak mawiają sportowcy po łacinie z nieżyjącym już Michałem Kuną, wicedyrektorem Biblioteki Uniwersyteckiej w Łodzi, osobą w środowisku zawodowym powszechnie znaną i cenioną, także dla wykwintnego dowcipu.
Następnie tzw. komisja-matka zgłosiła na podstawie wniosków trzy osoby na przewodniczącego. Ale ani w pierwszej, ani drugiej turze głosowania nikt nie uzyskał większości. Zarządzono więc na nowo zgłaszanie kandydatów. Starsi odmówili kandydowania i padła moja kandydatura. Zgodziłem się, nie bardzo wiedząc, co mnie czeka, bo jako szeregowy do niedawna bibliotekarz i bibliotekoznawca z doktoratem, niewiele wiedziałem, poza tym, co przeczytałem w czasopismach bibliotekarskich. A tu się okazało w parę minut po wyborze, że jestem oczekiwany w najbliższym czasie w ministerstwie kultury i w Wydziale Kultury KC PZPR. I zaczęło się: średnio raz w tygodniu w Warszawie, a w sierpniu już na kongresie Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń Bibliotekarskich (IFLA) w Lipsku. I do tego z referatem, bo dotychczasowy prezes, prof. Witold Stankiewicz, scedował to na mnie.
Natychmiast włączony zostałem do Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych, przygotowującego niezależny Kongres Kultury Polskiej. Młody (33 lata), na ogół nieznany człowiek, jak równy z równym zasiadałem przy stole z Andrzejem Wajdą, Janem Józefem Szczepańskim, Stefanem Bratkowskim, Gustawem Holoubkiem i odważałem się zaistnieć zabierając głos w dyskusji.

Jak wiadomo, kongres został przerwany przez stan wojenny. Stowarzyszenie, którego członkami byli pracownicy bibliotek, a w Zarządzie Głownym w wiekszości byli sami dyrektorzy i wicedyrektorzy bibliotek, nie zostało zawieszone. Moi koledzy rok później uparli się, żeby wpisać Stowarzyszenie do PRON-u (Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego). Za pierwszym razem udało się temu zapobiec. Za drugiem razem już Komitet Centralny partii zadbał, żeby przewodniczący okręgów SBP, którzy w wiekszości byli dyrektoramii bibliotek wojewódzkich, zagłosowali jak należy. Po południu w naradzie z warszawskimi działaczami nielegalnej "Solidarności" ogłosiłem, że powinienem zlożyć dymisję. Gospodarz spotkania, jedyny poza mną, który jeszcze żyje, uznali, że nie powinienem tego robić i zapewnili mnie, że kiedy przyjdzie czas rozliczeń, nie napiszą o mnie złego słowa. Potem, do końca kadencji, i w następnej, kiedy znów zostałem wybrany, to już było dryfowanie. Tak jak zresztą dryfowała Polska pod kierunkiem sypiącej się partii rządzącej. 
Tan akces kosztował nas wiele, gdyż odeszły ze stowarzyszenia tysiące osób, w tym tuzy bibliotekarstwa. A że o umowie o mojej roli wiedzieli tylko wtajemniczeni i dość wąski krąg ludzi, też straciłem wiele w oczach setek, jesli nie tysięcy bibliotekarzy. A nie zyskaliśmy chyba nic. Kiedy głośno o tym na jakiejś naradzie powiedziałem, wstrzymano mi na jakiś czas paszport służbowy, choć miałem do wygłoszenia referaty.
Ale udało mi się objechać większość okręgów SBP, ustanowić Nadrogę Naukową SBP (od drugiej edycji to już było nie to, o co miszlo, ale było), a przede wszystkim zwiększyć obecność i merytoryczny polskich bibliotekarzy w IFLA , ale i zapewnić obecność ważnych postaci Federacji w Polsce oraz doprowadizć do nawiązania stałej współpracy z kilkoma stowarzyszeniami krajowymi z SBP, w tym ważnej w świecie organizacji brytyjskiej.
Poznałem trochę politykę w Polsce od środka, wiele fantastycznych postaci w kraju i na świecie i zyskać ich przyjaźń. No i troche zobaczyć świat, co w warunkach PRL nie było łatwe.
Obiałem sobie, że kiedyś szerzej o tych dwóch kadencjach napiszę. Ale czy wystarczy sił i determinancji?

***
A tymczasem przeczytałem kronikę dni oblężenia Twierdzy Breslau, spisaną przez niemieckiego pastora Ernsta Horniga. Był proboszczem parafii ewangelickiej w dzisiejszej świątyni  prawosławnej w pobliżu Pl. Jana Pawła II, kiedyś Placu Królewskiego. Był dość ważną postacią w świecie niezależnego duchowieństwa w III Rzeszy. Jak pisze, jego wlasne zapiski odebrał mu oficer sowiecki. Więc w to co zapamiętał wpisał treść zapisek innych znanych mu osób i otrzymanych po wojnie listów. Widać dzięki tym zapiskom, jak dzień po dniu zaciskał się pierścień stworzony przez Armię Czerwoną, jakie spustoszenia siały codzienne naloty na miasto, jak ginęli ludzie zmuszeni do codziennego chodzenia do tworzenia lotniska na dzisiejszym Pl. Grunwaldzkim, choć można było dużo mniejszym nakładem sił  i środków stworzyć lotnisko nieopodal Stadionu Olimpijskiego. Ale Hitler rozkazał, a to dla komendanta twierdzy było święte. W tym celu zburzono cały kawartał miasta, zmuszając mieszkańców do szukania innych miejsc schronienia lub w piwnicach niedawnych kamienic.
Kiedy sytuacja stała się beznadziejna księża katoliccy i ewangeliccy, w tym autor dziennika odważyli się pójść do komendanta twierdzy ge.. Niehoffa , żeby skłonić go do poddania miasta. Padły już bowiem inne miasta twierdze, padł Berlin, a Hitler popełnił samoojstwo. Pójście z deputacją wymagało odwagi, gdyż zgodnie z obwieszczeniem próby nakłaniania dowództwa do kapitulacji karane miały być śmiercią. Przekonali jednak i 6 maja ustalono warunki kapitulacji. Honorowe, ale oczywiście natychmiast złamane. Zarówno w stosunku do dowództwa twierdzy, oficerów i żołnierzy Wehrmachtu, jak i ludności cywilnej. 
Rozumiałbym oburzenie autora, gdyby przyznał, że Niemcy hitlerowskie złamały wcześniej wszystkie pakty miezynarodowe  i nie znali żadnych granic w bestioalstwie w stosunku do podbitych narodów, Żydów, Romów, chorych itd.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz