wtorek, 18 sierpnia 2020

Na deptakach w Ciechocinku


Ani dwa lata temu, ani w zeszłym tygodniu nie udało mi się ustalić, który deptak jest tym z piosenki śpiewanej przez Danutę Rinn i Bogdana Czyżewskiego. Najpewniej ten, na którym umieszczone są żelazne gwiazdy gwiazd sportu i estrady, które gościły w kurorcie. Przechadzając się tamtędy nie zauważałem specjalnych różnic w stosunku do innych miejsc spacerów. I spacerujących też niewielu. Aż w ostatni wieczór zeszłotygodniowego pobytu wybrałem się do centrum na ostatnie piwko nieco później i wracałem na kwaterę (uroczy pensjonat "Pod jemiołą", przy dość spokojnej ulicy Widok, gdzieśmy mieszkali dwa lata temu i bardzo się nam tam podobało) już o zmierzchu. Jakby niemal wszyscy kuracjusze i wczasowicze wylegli akurat w to miejsce! Na każdej z gęsto ustawionych ławeczek para w raczej niemłodym wieku i spacerujące grupki ludzi w wieku od nastoletniego do późnego.
Ale równie ludna była uliczka wiodąca do tężni, z licznymi knajpkami, i tętniąca życiem właściwie od przedpołudnia do zmierzchu.
W każdym razie tydzień przebiegł szybko. Już parę minut po 8.00 schodziliśmy na śniadanie, bo o 9.00 czekały nas zabiegi, potem po 10.00 szliśmy dokończyć śniadanie, czyli na kawę i jakieś ciasto, a potem już wolny  cały dzień z przerwami na obiad i kolację. Było upalnie, więc jedliśmy zwykle w przyległym ogrodzie. 

Dość rygorystycznie przestrzegano zasad zachowania w pandemii. Śniadania i kolacje były w specyficznym rygorze szwedzkiego stołu. W maseczce podchodziło się do stołu i z odległości 1,5 m wskazywało kelnerce lub kelnerowi, co ma nałożyć na talerz. A potem kelner lub kelnerka nieśli talerze do stolika (choć nie mieli nic przeciwko, jeśli gość ich wyręczał), a potem stosownie do życzenia donosili jeszcze kawę lub herbatę. Maseczki obowiązywały też przy przechodzeniu przez hol i w drodze do gabinetów zabiegowych. Przy wchodzeniu z zewnątrz należało też obowiązkowo spryskać dłonie płynem odkażającym.
Wchodząc pierwszy raz do baru pod chmurką na piwo  nie nałożyłem maseczki. Barman grzecznie spytał,  czy jestem zwolniony z obowiązku noszenia maseczki. Więc nałożyłem ją na moment zamawiania trunku i pamiętałem, że nawet w takich sytuacjach trzeba dostosować się do rygorów.
Na jeden dzień wybraliśmy się - busem - do Torunia, urzekającego gotycką i renesansową, a w porywach i późniejszą zabudową
Na posiadówki pod tężniami lub w pijalni dość mocno zmineralizowanej (ok. 3400 jednostek minerałów) wody "Krystynka", która bardzo mi smakowała, zabierałem powieść czeskiego prozaika Jana Balabana Zapytaj taty.

Jest to wielowątkowa historia czeskiej rodziny przeżywającej śmierć jej głowy, lekarza, ordynatora szpitala, oraz ułożyć sobie bez niej rodzinne życie. Wiele tu odniesień do komunistycznej Czechosłowacji, kiedy za niezależność polityczną płaciło się utrudnioną lub zamkniętą drogą na studia i najczęściej najgorszymi rodzajami pracy fizycznej.
Raz do lektury zamówiłem mocno zmineralizowaną (ponad 14 tys. jednostek minerałów) wodę "Franciszek". Bardzo słoną. Trzeba było złagodzić efekt... piwem.
A teraz znów praca. Jak się okazuje już tylko do końca sierpnia. Dociągnę więc do równo 50 lat pracy zawodowej. Choć siły i zdrowie pozwalałyby pracować nadal i o co jeszcze dwa lata temu byłem proszony. Choć wtedy stanowiliśmy ośmioosobowy zespół. A teraz zostaną tylko trzy osoby na 2,5 etatu. To pozwala już tylko na wegetację. Bez szans na rozwój nie tylko zbiorów, ale i rozwój zawodowy i naukowy pracowników. Pomyśleć, że  były lata, w których co roku ukazywała się przynajmniej jedna praca zbiorowa lub książka autorka i do 20 artykułów naukowych. Co było doceniane nie tylko przez władze uczelni, ale i przez komisje ministerialne, a także przez kapitułę przyznającą Nagrodę Europejską z a jakość pracy na europejskim poziomie.
Wkrótce napiszę o tym więcej

 Książka zapytaj taty - zdjęcie 1





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz