niedziela, 15 marca 2020

Historia dwóch żywotów, równoległa

Jeszcze jesienią kupiłem książkę zaliczaną przez "Gazetę Wyborczą" do najlepszych wydanych w minionym roku, nominowanej zresztą do prestiżowej Nagrody Nike. Nie było łatwo dostać, bo trzeba było czekać, aż dostanie się na rozmaite listy rankingowe. Bo zaraz potem już leżała w księgarniach na eksponowanych miejscach. Czytanie szło mi jednak wolniej. Bo wciąż pojawiały się inne pilniejsze lektury, a linearnie opowiedziana historia autentycznych postaci pozwalała na trzymaniu się wątku.
Tytuł niniejszego wpisu nawiązuje do autobiograficznej książki wielkiego polskiego uczonego, twórcy ważnej wrocławskiej placówki naukowej pn. Instytut Immunologii i Terapii Doświadczalnej, Ludwika Hirszfelda (1884-1954), zatytułowanej Historia jednego życia. Pisana była już w czasie wojny, gdyż autorowi chodziło m.in. o  opisanie przeżyć z warszawskiego getta. Z nim i jego żoną Hanną okupanci obeszli się dość łagodnie, gdyż znane był ich osiągnięcia naukowe i zasługi wojenne, ale byli świadkami niewyobrażalnych wprost okropności.



Autor książki relacjonując dzieje swego życia, a zwłaszcza niewątpliwe odkrycia naukowe i zanadto skupił się na sobie samym, choć jego żona miała w nich swój udział. Zarówno jako badaczka, jak i redaktorka jego tekstów. Jej dorobek pokwitowany został habilitacją uzyskaną w czasie pobytu w getcie, gdzie zdawała egzamin przed uwięzionymi tam innymi znakomitościami medycyny. W getcie działało bowiem coś, co było namiastką uczelni wyższej z inicjatywy m.in. Hirszfelda, który wygłosił też na niej kilka wykładów.

Tytuł Hirszfeldowie, nadany tej podwójnej biografii przez Urszulę Glensk, oddaje sprawiedliwość uczonej, zajmującej się pediatrią, późniejszej profesor Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Wriocławskiego, przekształconego w 1948 r. w samodzielną uczelnię. A w wielu wątkach po prostu prostuje opisane przez wielkiego uczonego zdarzenia i ich okoliczności.
Niepodobna streścić tu książkę, zwłaszcza gdy chce się do jej lektury zachęcić innych. Więc dodam, że zadziwiło mnie to, że w czasie pierwszej wojny światowej młodzi lekarze o ambicjach naukowych niemal masowo zgłaszali się  do armii biorących w niej udział. Obok bowiem ratowania rannych traktowali wojnę jako wielkie laboratorium badawcze. Na froncie szerzyły się bowiem rozmaite choroby, na które nie znano ani leków ani szczepionek. Sam zresztą dał sobie wszczepić cholerę i potem z trudem z niej wychodził.
Wykształcony i robiący karierę naukową na uniwersytetach niemieckich i w Zurychu, gdy tylko Polska odzyskała niepodległość postanowił osiąść w Warszawie, gdzie zasłużył się stworzeniem i przez wiele lat kierowaniem Państwowym Zakładem Higieny, a po wojnie na miejsce zamieszkania wybrał Wrocław, gdzie został pierwszym dziekanem Wydziału Medycznego uniwersytetu, na który ściągnął wielu swoich dawnych współpracowników oraz innych aktywnych badaczy i stworzył silny ośrodek naukowy. A jako człowiek czynu powołał do życia Instytut Immunologii i Terapii Doświadczalnej, po śmierci (w wieku 70 lat w marcu 1954 r.).

Wśród wielu wartości tej książki warta uwagi jest staranność autorki o to, żeby czytelnik zrozumiał o co chodziło w badaniach Hirszfeldów i jakie mają one znaczenie dla praktyki medycznej. Musiała więc sama dla celów tej książki poznać tajniki serologii, immunologii i dziedzin pokrewnych oraz stan ówczesnych badań w tych dziedzinach. I jasno je przedstawić. Imponujące!
Dla bibliotekarza będzie ważne to, że Hirszfeld dbał o dostęp do literatury naukowej i gdziekolwiek miał głos decydujący do kierowanych przezeń instytucji spływały najnowsze numery czasopism naukowych z całego świata, a projektując wnętrza instytutu we Wrocławiu zadbał o odpowiednio obszerne i dobrze wyposażone wnętrze biblioteki i przeznaczył znaczącą kwotę na prenumeratę czasopism zagranicznych.
Mając w tym względzie własne doświadczenia, stwierdzam, że po tym poznać wielkość uczonych.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz