niedziela, 24 listopada 2019

Późny Gierek, wczesny Jaruzelski. Kultura w PRL-u

Józef Tejchma, urodzony w Markowej na Podkarpaciu, już  w wieku młodzieńczym poświęcił się polityce. Jako osiemnastolatek zaczął swą aktywności w Związku Młodzieży Wiejskiej "Wici", a potem jednocześnie jako członek PZPR i ZMP "budował" Nową Hutę jako przewodniczący organizacji zakładowej Po rozwiązaniu ZMP znów działał w ZMW, zostając jego przewodniczącym. Co w PRL-u oznaczało otwartą drogą do kariery politycznej na najwyższych stanowiskach. Od 1964 r. już jako członek KC PZPR pełnił wysokie funkcje partyjne i rządowe.
Jako człowiek oczytany, interesujący  się sztuką i mający osobiste relacje  z wielu luminarzami sztuki, został w 1974 r. w  rządzie Gierka i Jaroszewicza "skierowany na odcinek kultury", jak się w żargonie partyjnym mawiało. Po pamiętnym 1976 r., kiedy partia po raz kolejny zwróciła się w sposób ostentacyjny wobec swego suwerena, którym była dla PZPR "klasa robotnicza", a szerzej rzecz ujmując "lud pracujący miast i wsi" (liczne aresztowania i tzw. "ścieżki zdrowia", czyli bicie pałkami zatrzymanych robotników i ludzi ich wspierających w szpalerze milicjantów i ZOMO-wców od tzw. suki do celi aresztanckiej) i żywiołowo narastającym kryzysie ekonomicznym, stał się krytykiem władzy. Czemu dał wyraz w prowadzonym przez siebie w 1978 r. dzienniku, opublikowanym w 2002 r.
Trochę to dziwny krytycyzm, który pozwalał mu być jednocześnie członkiem Biura Politycznego partii, wicepremierem rządu i ministrem kultury. Tym dziwniejszy, że relacjonując lakonicznie przebieg posiedzeń rządu i Biura Politycznego, zaznaczał, że kończyły się one przyjętymi jednogłośnie uchwałami.
Ale zarazem mógł sobie powiedzieć, że jego chata, czyli kultura, były z kraja. Rząd i Biuro Polityczne zajmowały się bowiem najrozmaitszymi sprawami (wydobyciem węgla,  zaopatrzeniem sklepów w artykuły konsumpcyjne, np. w karpie, plonami w rolnictwie, rodziną, sposobem skwitowania wyboru Karola Wojtyły na papieża i przyjęcia go w Polsce itd.

Właśnie to marginalizowanie spraw kultury przez rząd skłoniły go na początku 1979 r. do rezygnacji z urzędu ministra. Jak to w PRL-u, ale nie tylko, został ambasadorem. Padło na Szwajcarię. Ledwo jednak ukończył przygotowania (intensywna nauka francuskiego jego i rodziny), przeprowadzka do Berna, złożenie listów uwierzytelniających i pierwsze wizyty kurtuazyjne, już go partia wezwała do kraju, na stanowisko ministra edukacji. Nie pociągała go ta praca. zwłaszcza w sytuacji, gdy jego poprzednik (Jerzy Kuberski) dość zaawansował prace nad wprowadzeniem wzorowanej na Związku Radzieckim jednolitej szkoły dziesięcioklasowej. Trochę sam, a trochę nowe wydarzenia polityczne sprawiły, że "reforma" została zatrzymana. 

Zabrakło "świętego ognia" Anny Zalewskiej?
Powstanie "Solidarności" w sierpniu 1980 r. , w którą włączyły się najwybitniejsze autorytety świata sztuki, spowodowały potrzebę powołania na stanowisko ministra kogoś sprawdzonego w relacjach z (zbuntowanymi) artystami i jednocześnie koncyliacyjnego. Padło więc znów na Tejchmę, który zwykł mawiać, że choć nie są łatwymi partnerami, to trzeba z nimi uczciwie rozmawiać i zapewniać swobodę tworzenia. To właśnie dzięki takiej postawie, mimo silnych nacisków betonu partyjnego, ale i filmowego, mogły wejść na ekrany filmy Człowiek z marmuru (w którym mógł zobaczyć przedstawienie działacza młodzieżowego, którym w rzeczywistości był on sam) i Człowiek z żelaza  oraz dokument Robotnicy '80.
Jako członek Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych, przygotowującego Kongres Kultury Polskiej byłem dwa razy uczestnikiem spotkań z ówczesnym ministrem. Rzeczowo rozmawiał i cierpliwie znosił impertynencje części uczestników i starał się znaleźć jakieś modus vivendi między racjami twórców a nie tyle linią partii, bo nie było wiadomo dokładnie, gdzie ona przebiegała, a PZPR-owskim betonem, który zdawał się nic z ówczesnej sytuacji nie rozumieć, poza tym, że trzeba za wszelką cenić coś, co oni uważali za socjalizm.
Tejchma nie darzył atencją Wojciecha Jaruzelskiego i nie miał złudzeń, że ten zdziała coś stając na czele partii i państwa. Dlatego nie dziwi zdecydowanie krytyczna ocena wprowadzenia stanu wojennego jako rozwiązania niekonstytucyjnego i przyjętego w sposób bezprawny. Za fatalne uznał faktyczne sprawowanie rządów przez wojskowych, będących w wielu sprawach dyletantami jeszcze większymi niż funkcjonariusze partyjni. Sam próbował ratować co się da w sferze kultury. Bronił tak długo jak mógł stowarzyszeń twórczych i kulturalnych, w większości zawieszonych wraz z wprowadzeniem stanu wojennego i odwieszanych pod warunkiem wybrania odpowiadających władzom zarządów, nawet bez przewidzianych statutami form zwołania zjazdów nadzwyczajnych. A bronił nie tylko przed twardogłowymi towarzyszami, ale i miernymi na ogół partyjnymi pisarzami, plastykami czy muzykami, którzy w stanie wojennym dostrzegli szansę na objęcie stanowisk.
Jesienią 1982 r. uznał, że ekipa wojskowo-partyjna przyjęła tak twardy kurs, że on, uznawany za liberała, staje jej na zawadzie. Złożył dymisję, a zaraz potem "Solidarność" została ostatecznie zdelegalizowana, a jego następca, prof. Kazimierz Żygulski rozwiązał zarządy kilku stowarzyszeń twórczych, które wybrały sobie powolne władzom nowe kierownictwa.
On sam, jak należało przypuszczać, "poszedł w ambasadory" (Grecja i Cypr), gdzie doczekał upadku PRL-u.
Pierwsze stronice pamiętnika pokazuję Tejchmę jako dość schematycznie myślącego i oceniającego sytuację aparatczyka, który jako sekretarz Komitetu Centralnego  partii zajmuje się rolnictwem i postrzega zdarzenia przez pryzmat zgodności  lub jej braku z linią partii, ale z każdą następną stroną jest bardziej refleksyjny, dzielący się z czytelnikami (bo chyba jednak nie pisał "do szuflady" i chciał, żeby prędzej czy później został oceniony jako wprawdzie polityk partyjnej wierchuszki, ale przynajmniej nie jako beton) głębszymi analizami, wrażeniami z rozległych lektur, zarówno dzieł klasyków marksizmu, socjologów, filozofów oraz literackiej twórczości współczesnych pisarzy. Dzieli się też relacjami z osobistych spotkań z twórcami, m.in. Ewą Bandrowską-Turską, przy której czuwał do jej śmierci, Krzysztofem Pendereckim, Witoldem Lutosławskim, Ernestem Bryllem czy Władysławem Terleckim.
Byłem blisko opisywanych przez Tejchmę spraw, znałem go osobiście jako człowieka kulturalnego, konsyliacyjnego, w rozmowie unikającego partyjnej nowomowy (na początkowych stronach książki trochę jej jest), mogłem wysłuchać kilku jego publicznych wystąpień, z jego podpisem w 1982 r.do Sejmu trafił projekt ustawy o upowszechnianiu kultury, oznaczający m.in. znaczącą podwyżkę wynagrodzeń, którą objęci byli też bibliotekarze (Stowarzyszenie Bibliotekarzy było konsultowane w tej sprawie),  więc gdy wpadły mi do rąk jego dzienniki, nie mogłem ich zignorować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz