wtorek, 31 lipca 2018

Na deptaku w Ciechocinku

Kiedy na Facebooku pozdrowiłem moich znajomych i nieznajomych, znaczna część komentatorów przypomniała znany kilkadziesiąt lat temu wielki przebój, śpiewany przez Danutę Rinn i Bogdana Czyżewskiego.
Ale my z żoną mieliśmy problem z identyfikacją owego deptaka. Formalnie chyba była nim ulica z zamkniętym ruchem kołowym, zaczynająca się tuż  za tężniami. Nie widzieliśmy jej nazwy, ale znajdujące się przy niej bary i pensjonaty z szyldami "Przy Deptaku". Ale jeszcze kilkanaście lat temu, gdy byliśmy tam poprzednio niczym się ta uliczka nie zalecała. No i pomimo pięknej (aż nadto!) pogody ruch pieszy był tu niewielki. Większy był na uliczce wiodącej od centrum do tężni i być może to jest TEN deptak. Być może jego funkcję pełni ulica Piłsudskiego lub długa ul. Armii Krajowej, wzdłuż której w części bliskiej centrum zalecały się wyjątkową urodą kwietne dywany,  pomiędzy którymi często spacerowaliśmy.

Wybraliśmy Ciechocinek, gdyż zalecał się całą gamą tygodniowych i dwutygodniowych turnusów rehabilitacyjnych z zabiegami leczniczymi oraz tężniami, zbawiennymi zwłaszcza dla astmatyków. Wybraliśmy tygodniowy pobyt w pensjonacie "Pod Jemiołą", jakieś 10 - 15 min wolnym krokiem od parku zdrojowego. I był to wybór celny. Pensjonat, zbudowany co najmniej sto lat temu, ale starannie odrestaurowany, wyposażony w meble w stylu Biedermeier, z obszernymi pokojami i łazienkami, z dobudowanym piętrowym budynkiem, w którym na parterze mieści się restauracja (pysze obiady, szeroka oferta śniadaniowa i kolacyjna, z bogatym zestawem warzyw i owoców) a na piętrze znajduje się wiele świetnie wyposażonych gabinetów zabiegowych. A przed tymi budynkami rozległy trawnik otoczony wysokim żywopłotem,  z dającymi cień drzewami i stojąca pośrodku fontanną.  Chodziliśmy tam, żeby przy kawie i tostach dokończyć śniadanie i przejrzeć poranną prasę. I po kolacji, żeby napić się wina.



Nie mając od trzech lat wanny w domu (zastąpiona natryskiem) wybraliśmy pokój z łazienką z wanną. A tu się okazało, że wśród zabiegów miałem codziennie kąpiele perełkowe. Ale skoro już zapłaciliśmy nieco więcej ze  względu na wannę, to trzeba było korzystać. Napełniałem ją wodą, brałem książkę i pławiłem się blisko godzinę.
Zresztą, na zabiegi, starannie dobrane stosownie do zgłoszonych dolegliwości, też zabierałem książkę. Wygodnie czytało się podczas kąpieli, nieco mniej, bo leżąc na brzuchu, podczas następnych trzech zabiegów.
Pogodę mieliśmy aż nadto piękną. Przez cały tydzień tylko jednego dnia troszkę pokropiło wieczorem. Chodziliśmy więc na spacery, na ogół w kierunku tężni, a ja ponadto do parku zdrojowego, żeby w pijalni wód wypić buteleczkę tamtejszej "Krystynki".
A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na dzień w Łodzi, którą chciałem pokazać żonie, zachwycony tym miastem podczas pobytu na konferencji półtora roku temu. Ułatwiło nam to zaprzyjaźnione od ok. 20 lat małżeństwo. Ulicę Piotrkowską w dużej części  zwiedzaliśmy jako pasażerowie rikszy, a potem obwożeni samochodem. A wieczorem zostaliśmy podjęci wyśmienitą kolacją z dużym wyborem trunków, ale na tyle rozsądnie, żeby spokojnie wrócić taksówką do hotelu i obudzić się bez kaca.
A przeczytałem do końca znakomitą powieść czeskiej pisarki Hulowej "Stacja Tajga" i jestem bliski końca historii rodziny znanego scenarzysty i aktora Cezarego Harasimowicza, który wiele miejsca poświęcił swemu dziadkowi, dwukrotnemu medaliście olimpijskiemu w zawodach hippicznych, oficerowi jazdy Adamowi Królikiewiczowi. 
                        Na koniec pozwoliłem sobie na małe piwko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz