sobota, 10 lutego 2018

Bartłomiej Kuzak - krótkie wspomnienie.

Tydzień temu pochowany został były dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu dr Bartłomiej Kuzak. Przeżył 80 lat.
Przyszedł na to stanowisko po znanym mi lepiej, bo był moim szefem Mieczysławie Szczerbińskim, w 1975 roku. Jak podaje dokumentacja IPN, potwierdzona w części przez byłych współpracowników dyrektora, Bartłomiej Kuzak odbył typową w PRL-u drogę kariery polityczno-państwowej. Pracował wcześniej w administracji lokalnej i aparacie politycznym szczebla powiatowego i wojewódzkiego, kończąc tymczasem studia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Wysłany na studia kandydackie (w naszej nomenklaturze doktoranckie) do Moskwy, wrócił do kraju w 1974 r. jako doktor nauk politycznych i został zatrudniony na Uniwersytecie Wrocławskim prawdopodobnie (nie sprawdzałem w aktach, ale jak będzie trzeba...) jako sekretarz rektora, a rok później przyszedł na opróżnione stanowisko dyrektora biblioteki.
Jak mi wiadomo z rozmów z osobami, które pod jego kierownictwem pracowały, nie miał  w sobie niemal nic z dygnitarza. Dobrał sobie do dyrekcji osoby z dużym dorobkiem bibliotekarskim i liczył się z ich zdaniem. I krok po kroku sam zgłębiał tajniki pracy zawodowej. Dość szybko przełamał też urzędnicze obyczaje, choć stało się to, jak wiem z legend, w drodze nauczki, jaką otrzymał od pracowników biblioteki. Otóż wyznaczył on godziny przyjęć w gabinecie dyrektorskim i to w dość ograniczonym wymiarze. Ale były one ignorowane. Nikt w tych godzinach się nie zgłaszał, ale za to interesanci przychodzili w innych terminach, tłumacząc, że sprawa jest pilna i nie może czekać. Po kilku, może kilkunastu takich przypadkach uznał, że nie ma co się z ludźmi mocować. Ruch w gabinecie regulowała sekretarka, a potem dwie.


Jako ówczesny pracownik naukowy Instytutu Bibliotekoznawstwa pamiętam tego czasu przystojnego, słusznego wzrostu i tuszy mężczyznę, który od czasu do czasu pojawiał się w budynku biblioteki "Na Piasku", zapewne w celu odbycia rozmowy z urzędującym w tym budynku swoim zastępcą lub może kierownikiem któregoś oddziału zbiorów specjalnych. Byliśmy bardzo niezadowoleni z jego postawy, w pewnym sensie słusznej. Otóż pracownicy bibliotek akademickich oraz ośrodków kształcenia bibliotekarzy byli regularnie kierowani na półroczne kursy w Międzynarodowym Centrum Informacji Naukowej w Moskwie. Niewiele one pewnie z punktu potrzeb nauki i dydaktyki dawały, ale pozwalały poznać Moskwę i okolice, nabrać biegłości w posługiwaniu się językiem rosyjskim, poznać ludzi z innych krajów tzw. obozu socjalistycznego, pochodzić do teatrów, ale też i od czasu do czasu przywieźć coś do kraju, co w Moskwie można było kupić. Byłem w kolejce do takiego wyjazdu. Niestety, p. Kuzak po powrocie z takiego kursu złożył sprawozdanie, w którym zawarł krytyczną opinię o jakości tego kursu i zawarł sugestię zaprzestania wysyłać tam kursantów. Na co rektor uniwersytetu skwapliwie zareagował wstrzymaniem wyjazdów.
Odszedł ze stanowiska w 1981 r., kiedy pod wpływem związku Zawodowego "Solidarność" zmieniona została ustawa o szkolnictwie wyższym, wedle której stanowisko dyrektora można było obsadzać w drodze konkursu. Nie wiem, czy stanął do tego konkursu, dość że odszedł ze stanowiska jesienią 1981 r. A właściwie przeniesiony został na kierownika Biblioteki Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu.
Poznałem Go osobiście i nabrałem doń sympatii, gdy sam zostałem dyrektorem. Odwiedzał mnie w gabinecie, służył radami, czasem naprawdę cennymi, ostrzegał przed pułapkami, z których wielu udało mi się ustrzec, informował o osobach, które donosiły "gdzie trzeba", o swoich doświadczeniach z oficerami Służby Bezpieczeństwa i o tym, jak sobie z nimi radził (oczywiście wnet i ja miałem z nimi do czynienia i nie dało się tego uniknąć. Może dzięki tym radom udało mi się pierwszego z nich potraktować z dystansem zaczęto przysyłać drugiego, który odczuwał do mnie pewien respekt). A czasem zwyczajnie chciał porozmawiać o sprawach ludzkich lub popolitykować. Raz czy dwa odwiedziłem Go w jego "królestwie", na peryferiach miasta, w gmachu zaadaptowanym po koszarach Armii Radzieckiej.
Kiedy odszedłem z Biblioteki Uniwersyteckiej, spotkałem Go chyba tylko raz, na pogrzebie kogoś z byłych naszych współpracowników. Dwa czy trzy lata temu, kiedy Biblioteka Uniwersytecka szykowała wystawę jubileuszową (na którą oczywiście byłych dyrektorów obecna dyrekcja nie zaprosiła) dowiedziałem się, że nie miał On sił, żeby przynieść jakieś pamiątki i trzeba było odwiedzić go w domu. Był rzeczywiście schorowany, choć nie znam szczegółów. I oto chyba pierwszego lutego mój kolega, a kiedyś współpracownik w bibliotece, zatelefonował z informacją o śmierci. Niestety, kłopoty z astmą, z powodu których kilka dni później wylądowałem - na szczęście, tylko na parę godzin - w szpitalu, nie pozwoliły mi na towarzyszenie p. Bartłomiejowi w Jego ostatniej drodze
.image: Zapisy do Biblioteki... Przez kilkanaście lat "królestwo" Pana Bartłomieja Kuzaka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz