niedziela, 29 października 2017

Gombrowicz o tym, jak stawał się TYM Gombrowiczem

Przyznaję, że Gombrowicza znam tylko jako autora przeczytanej jeszcze w czasie studiów powieści Ferdydurke oraz czytanych też w młodości we fragmentach Dzienników. Do przeczytania powieści byłem w pewnym sensie przygotowany dzięki znakomitym wykładom z literatury współczesnej wtedy jeszcze magistra Andrzeja Cieńskiego. Oczywiście widziałem też film.
Przeczytałem też jakieś ćwierć wieku temu niewielka książkę mego kolegi o krótkim pobycie Gombrowicza w jego rodzinnych stronach, czyli w jednym z majątków ziemskich w okolicach Strzelna na pograniczu Wielkopolski i Kujaw.
Mam w bibliotece kilka książek o tym wybitnym bez wątpienia pisarzu, ale głównie o jego filozofii sztuki i twórczości artystycznej.
Zaciekawiła mnie jednak jego postać. I choć ukazała się niedawno gruba, dwutomowa książka (Klementyna Suchanow,  Gombrowicz. Ja, geniusz. Wydawnictwo Czarne, 2017), zacząłem poznanie pisarza bliżej od jego Wspomnień polskich, wydanych już kilka razy wspólnie z relacjami z Wędrówek po Argentynie przez Wydawnictwo Literackie, ostatnio pięć lat temu.


Wspomnienia, obfitujące w opis licznych epizodów z życia od czasów dzieciństwa w majątku ziemskim na Ziemi Sandomierskiej, w rodzinie, w której szanowane były dawne obyczaje, które jego i jego starszego brata uwierały. Po ukończeniu studiów prawniczych w Warszawie w połowie lat dwudziestych rozpoczął praktykę w kancelarii adwokackiej. Jednak nie trwała ona długo, gdyż ojciec sfinansował mu dalsze studia w Paryżu. Jak sam przyznał był na uczelni ze trzy razy. Zafascynowało go bowiem życie intelektualne Paryża, przebywanie wśród pisarzy i artystów, którzy na tle twórców polskich wydali mu się ludźmi w każdym calu wolnymi, ceniącymi sobie swoją oryginalność.
Umocnił się w tym przekonaniu po powrocie do Warszawy, która stała się w jego oczach miastem prowincjonalnym, a ludzie bardziej biedni. Zaczął bywać w kawiarniach artystycznych, stronił jednak od pisarzy związanych koteriami i manifestami artystycznymi, jak np. skamandrytów. Owszem, nie odmawiał im zręczności pisarskiej i klasy artystycznej, ale uważał, że przywiązanie do grup i manifestów pozbawia ich wolności twórczej, narzuca jej bowiem sztywną formę.
W słynnej Ziemiańskiej miał swój stolik, do którego dosiadali się ludzie rozmaitego autoramentu, ale nie mogący sami poszczycić się sukcesami literackimi. Najwyżej cenił twórczość Witkacego i Schulza, jako twórców pod każdym względem oryginalnych. W tym pierwszym drażniło go jednak otoczenie się miernotami artystycznymi, na tle których mógł on tym bardziej błyszczeć oraz chęć zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę, nawet skandali - jak nie literackich, to przynajmniej obyczajowych. Schulzowi zaś miał za złe zbytnie przywiązanie do kilku tematów i motywów przewijających się przez całą twórczość.
Swoją twórczość zaczął od opowiadań, które długo cyzelował, zanim zdecydował się opublikować w tomie Pamiętnik z okresu dojrzewania (1933).  Za dzieło będące w jego przekonaniu ucieleśnieniem dążeń do oryginalności i uwolnienia się od formy, a w pewnym sensie także manifest artystyczny, sam uznał powieść Ferdydurke (1989), która przyniosła mu liczne splendory i sukces czytelniczy. Kolejne jego powieści i dramaty (m.in. Transatlantyk, Iwona księżniczka Burgunda czy Ślub) były aktami dalszego pójścia obraną artystyczną drogą.
Wspomnienia zostały odnalezione już po śmierci pisarza i w Polsce wielokrotnie publikowane przez Wydawnictwo Literackie. Niezależnie od możliwości prześledzenia, jak twórca dochodził do swego artystycznego credo, jak opisał życie literackie przedwojennej Warszawy, ujął mnie sposób narracji tych wspomnień, dodajmy pisanych na początku laty sześćdziesiątych. Nie potrafiłem oprzeć się zachwytowi dla bogactwa języka, a szczególnie oryginalnej, eleganckiej, dziś może nieco anachronicznej składni. Jakże różny jest to język od współczesnej polszczyzny i obyczajów, kiedy uważający się za wybitnego twórca, w tym także pisarz, nie widzi niczego niewłaściwego, gdy w wywiadzie dla mediów elektronicznych, ale także dla prasy drukowanej, sypnie paru wulgaryzmami. Mam wrażenie, że niejeden z nich to właśnie, a nie formę lub treść wypowiedzi uważa za wyraz swej wolności artystycznej.

Wędrówki po Argentynie stanowią rzeczywiście  zapis podróży po kraju, w którym na dobre usiadł autor Ferdydurke. Opisy miejsc, ludzi, obyczajów stanowią dla autora asumpt do porównań z Polską. Ale i na tle tego wielkiego kraju Polska jawi mu się jako prowincja, w której ludzie żyją jakby bardziej dziko, są mniej radośni, przyjaźni. Ale za to z lepszą, bardziej urozmaiconą i smaczną kuchnią. Dobre i to.

Okładka książki Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz