sobota, 20 sierpnia 2016

Świat oczami Jerzego Pilcha

Jak już zaznaczałem, lubię czytać wspomnienia, pamiętniki i dzienniki znanych ludzi. Jedne dlatego, żeby bliżej, z perspektywy świadków lub uczestników zdarzeń poznać epokę, w której sam wzrastałem i osiągnąłem wiek dojrzały i może więcej z tych zdarzeń zrozumieć. Z tych powodów mocowałem się z dziesięciotomową edycją Dzienników politycznych Mieczysława F. Rakowskiego lub - jak niedawno - z dwoma (z ogółem czterech) tomami dzienników Jana J. Szczepańskiego, doprowadzonych do roku 1980. Dzienniki Stefana Chwina, Józefa Hena i - ostatnio - Jerzego Pilcha, osób przeze mnie cenionych jako pisarzy, żeby wiedzieć, jak oni postrzegają bieg rzeczy w ostatnich latach, dostrzec zjawiska, których ja, prowincjusz, nie dostrzegam lub widzę w sposób nie dość przenikliwy i zyskać satysfakcję, gdy ich spojrzenia i oceny pokrywają się z moimi.


Pilch nie byłby sobą, gdyby nie tylko jako epik, ale i jako obserwator bieżących zdarzeń nie pisał nie zdejmując z oczu szkieł ironisty. Opisany bieg rzeczy może nie nastraja optymistycznie, ale pełno w nich zdarzeń jak nie paradoksalnych, to zwyczajnie zabawnych lub dających się w sposób ironiczny opisać.
Dziennik obejmuje dwa lata - od grudnia 2009 do listopada 2011. Ale jeśli ktoś spodziewał się, że pisarz odniesie się jakoś do katastrofy z 10 kwietnia, to znajdzie tu tylko szkic o swoim krewnym, biskupie luterańskim, który wraz z pozostałymi 95 ofiarami i którego najwyraźniej podziwiał i kochał. Pisze na koniec tego szkicu: "Prezydentem ktoś zostanie - Adamem Pilchem już nikt. Wszyscy bliscy ofiar zaznają tej samej goryczy". Przy okazji zawarł parę uwag o różnicach obyczajów religijnych w katolicyzmie i luteranizmie. Luteranie chcąc nie chcąc przejęli  od katolickiej większości obyczaj zapalania zniczy,  zwłaszcza w Święto Zmarłych, żeby groby ich bliskich nie sprawiały wrażenia opuszczonych. Ale ich krzyże wiszą tylko w zborach i kościołach oraz na cmentarzach. Nie ma więc gorszących przypadków zawłaszczania przestrzeni publicznej przez instytucje religijne lub wiernych. Nie ma też czyśćca, więc z natury rzeczy nie mają sensu modły za dusze zmarłych.
W ogóle autor wiele miejsca poświęca swej - jak pisze - luterskości, która podobnie jak język polski określa jego tożsamość. Mimo, że do religii i kwestii istnienia Boga podchodzi z dużym dystansem. Co mu nie przeszkadza, żeby pisząc o nadchodzącej zimie dodać: "W dzisiejszych czasach mało co poza meteorologią Panu Bogu zostało.

Kto wie, czy nie równie ważny w życiu pisarza jest futbol, którym jego zdaniem powinien żyć każdy mężczyzna. Sam jest wytrwałym, by nie rzec fanatycznym kibicem Cracovii. I w tej swojej pasji okazuje zrozumienie dla fanatycznych kiboli. Bywa, że gdy jego drużyna przegrywa mecz w marnym stylu, zarzeka się, że już nigdy więcej na jej mecz nie pójdzie. Ale gdy tylko pojawi się okazja... Przypomina w tym alkoholika, który broni się przed nałogiem. Ale gdy poczuje potrzebę lub okazję do napicia się, zawsze znajdzie dla siebie usprawiedliwienie.
Można rzec, że poza swoimi bliskim, najbliższymi przyjaciółmi, do których zalicza kilku swoich kolegów ze studiów, dziś już profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, wszystko i wszystkich Pilch traktuje z dystansem lub ironią. Nawet własną, postępującą chorobę. Scena z poczekalni u neurologa, gdzie wszystkich, z sobą włącznie opisał jako grupę mimów ćwiczących ręce, szyje czy ułożenie nóg przed wyjściem na scenę.
Bezlitośnie krytykuje przejawy głupoty i nieuctwa. Z nieskrywaną satysfakcją przyłapał na braku wiedzy religioznawczej znaną antropolożkę Joannę Tokarską-Bakir, która zbyt pospiesznie wyraziła się, że "rytuał katolicki jest w Polsce jedynym prawomocnie wyrażającym żałobę". Pisze: "Przeczytałem to zdanie i może nie oszalałem ze szczęścia, ale uciechę miałem sporą. W końcu przyłapać Tokarską-Bakir na nietolerancji, na arbitralnym pominięciu mniejszości, na zgodzie na wszechogarniającą prawomocność katolicyzmu - to nie jest fraszka".
Dziennik skrzy się od błyskotliwych bon motów, spostrzeżeń i anegdot. Jedyne, co w końcu mogło drażnić, to uporczywe używanie formuły "powiedzieć o czymś [np. wielkie lub zachwycające], to nic nie powiedzieć.
No, ale i najlepiej uprażona kasza może zostać okraszona skwarkami, wśród których znajdzie się jedna niedosmażona.*.
____________
* Dziś była na obiad, ale ze skwarkami usmażonymi jak należy. I maślanką. Stąd skojarzenieokładka

1 komentarz:

  1. W swoim czasie Dorota Masłowska miała spore szczęście, że zachwalał ją właśnie pan Pilch. Pewnie tuziny innych piór o tym marzą.

    OdpowiedzUsuń