wtorek, 29 marca 2016

Piotr

Coraz częściej przychodzi mi pisanie o tych, co odeszli. Coraz rzadziej o moich mistrzach, a częściej o koleżankach i kolegach. Jak nie ze studiów, to z pracy.
Piotr na kęgielni niespełna rok temu

Wraz z życzeniami świątecznymi jedna z moich koleżanek, a wcześniej studentek, przekazała mi informację o śmierci mego kolegi ze studiów i z pracy, Piotra Litwiniuka.
Mimo że był moim rówieśnikiem, studiował bibliotekoznawstwo dwa lata niżej, gdyż zanim rozpoczął studia uczył się w Lotniczych zakładach Naukowych, swego czasu bardzo wysoko ocenianej szkole średniej. Rodzicie chcieli, żeby szybko posiadł jakiś konkretny fach. Jako studenci widywaliśmy się na instytutowych korytarzach, w czytelni, a czasem przy piwku w nieodległym "Słoneczku" (czyli kawiarni "Słoneczna").


Dwa lata po ukończeniu studiów, kiedy już pracowałem, los zetknął nas na dłużej i na krótszy dystans. Jesienią 1972 r. w odstępie jednego miesiąca zostaliśmy bowiem zatrudnieni w Instytucie Bibliotekoznawstwa jako asystenci. Tyle że ja miałem swego promotora pracy doktorskiej na Uniwersytecie Gdańskim, a Piotr - na Warszawskim, u prof. Radosława Cybulskiego, zajmującego się naukowo problematyką rynku księgarskiego i bibliografią. Piotr zajął się dydaktyką bibliografii. Ja zaś, mając za sobą dwa lata praktyki w zawodzie bibliotekarskim nauczałem proseminarium bibliotekoznawstwa (czyli warsztatu zawodowo-naukowego) oraz czytelnictwa,  wtedy bardziej rozpatrywanego jako teoria i metodologia badań niż praktyka pracy z czytelnikami w bibliotece. Ponadto powierzono mi stworzenie biblioteki instytutowej. Do tej pory bowiem studenci i pracownicy naukowi mogli korzystać z Biblioteki Uniwersyteckiej oraz pobliskiego Ossolineum. Ułatwieniem była znajdująca się w tym samym budynku co Instytut Czytelnia Zbiorów Specjalnych Biblioteki Uniwersyteckiej, obfitująca w literaturę bibliotekoznawczą i księgoznawczą. Zresztą z czasem przyjęła oficjalnie nazwę Czytelni Bibliologicznej. 
Po kilku latach Piotr jednak zrezygnował z zamiaru uzyskania doktoratu. Niezbyt lubił siedzenie w czytelniach i archiwach i uciekał od podejmowania problemów wymagających dociekań teoretycznych. Wolał konkret, czego dowodził opracowując później bibliografie dokumentujące prace kadry naukowej Instytutu oraz prac dyplomowych studentów. Sprawdzał sie też jako organizator lub współorganizator konferencji i sympozjów naukowych.
Był instytutową duszą towarzystwa. Lubił wspólne biesiady, znał tysiące dowcipów i umiejętnie je opowiadał. Mam gdzieś w zasobach zdjęcie Piotra w swoim żywiole, gdy biesiadowaliśmy na szczycie Ślęzy. Przy nim i przy naszym ówczesnym szefie prof. Krzysztofie Migoniu, sam w jakimś stopniu posiadłem tę umiejętność. 
Był niezwykle sprawny fizycznie. Mimo średniego wzrostu grał w siatkówkę na poziomie ligowym, a z racji gibkości oraz obfitego zarostu, a także poczucia humoru, z pogodą znosił nazywanie go małpą. Sam jednak tak go nie nazywałem. 
W 1985 r. odszedłem z Instytutu i stałem się zwierzchnikiem Piotra. Zyskałem wtedy tło porównawcze dla Jego pracy.. Z mojej perspektywy należał do najbardziej akuratnych kierowników bibliotek instytutowych: miał najlepiej opracowane zbiory, dbał o majątek biblioteki, zawsze na czas przedkładał plany i sprawozdania, bez ociągania włączał się w prace wymagające zaangażowania ze strony pracowników sieci bibliotecznej uniwersytetu. Dystans między nami w sposób naturalny trochę się zwiększył, ale relacje koleżeńskie na tym nie straciły.
Potem na Piotra spadła tragedia. Jego córeczka spadła z konia i poturbowana przez niego zmarła. Długo to w nim siedziało i właściwie nigdy już nie był tym samym uroczym wesołkiem, jakim był do tej chwili.
Po odejściu z uniwersytetu odwiedzałem go w pracy  kilka razy w roku, raz nawet chyba udało mi isie wyciągnąć go na piwo i rozmowę "pa duszam", kiedy  opowiedział mi swoją drogę życiową ze wsi do wielkiego miasta (podobnie jak ja). Kiedy podjąłem pracę w Dolnośląskiej Szkole Wyższej, mieszczącej się poza centrum miasta, wpadałem coraz rzadziej.
Niespełna rok temu dowiedziałem się, że Piotr ma kłopoty zdrowotne, że przeszedł rozmaite zabiegi, mające na celu zatrzymanie choroby nowotworowej. Ostatni raz widziałem Go jesienią zeszłego roku, kiedy przyszedł ma zawody kręglarskie bibliotekarzy. Głos miał zniekształcony, ale wydobywał go bez większego wysiłku i w ogóle sprawiał wrażenie zdrowszego niż mogłem się spodziewać. Wtedy chyba jeszcze pracował.
No i ta wiadomość. W piątek wybieram się na Jego pogrzeb.

PS.
Byłem na pogrzebie. Były tłumy. Pięknie i ciepło przemówili prof. Krzysztof Migoń i jeden z najbliższych przyjaciół Piotra Grzegorz Ławicki.  Mowa przedstawicielki Instytutu Bibliotekoznawstwa była bardziej "urzędowa". Pomyślałem sobie "jaka szkoda, że Piotr tego nie słyszy". A że zaraz potem powiedziałem to stojącej obok mnie koleżance, ta odpowiedziała, że jak się ma coś miłego o człowieku powiedzieć, to trzeba mu to powiedzieć przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Nieobecnością świeciła zaś dyrekcja Biblioteki Uniwersyteckiej, której Piotr poświęcił ponad 30 lat swego życia.

3 komentarze:

  1. Pamiętam Piotra z rajdu do Sobótki i na Ślężę. Lata 80-te. Prawdziwa dusza towarzystwa. Spoczywaj w pokoju

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładnie opisane Panie Stefanie. Pan Piotr jakoś zawsze automatycznie nasuwał mi się na myśl, kiedy myślałam o naszej Bibliotece instytutowej. Czasem surowy i wycofany, innym razem wesoły, motywujący do pracy i poszukiwań. Przez niektórych studentów określany jako "ten jedyny, który wie, co znajduje się w czeluściach piwnicy Biblioteki". ;) Odkąd przeszedł na emeryturę jakoś tak pusto na IINiB-ie było bez niego.
    Wiadomość smutna i niespodziewana. Szkoda wartościowej duszy. Ale to, jak zapisał się w naszej pamięci niech będzie dla nas najlepszą po nim pamiątką.

    Dorotka K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za to wspomnienie. Znałem Pana Piotra i bardzo ceniłem, był skarbnicą wiedzy na studiach i później kiedy już studia skończyłem i poszukiwałem absolwentek, które zmieniły nazwiska. Pan Piotr wiedział co robią i gdzie pracują. Szacun Panie Piotrze za wiedzę! Marek Dubiński

    OdpowiedzUsuń