wtorek, 1 września 2015

Historia wspólczesna : ksiązka, której czytanie boli

Trzy razy zabierałem się do tej książki. I dopiero za trzecim razem, połykając jedmorazowo coraz więcej stron, doczytałem ja do końca. Czytałem bowiem wcześniej inna powieść Rankova (Zdarzyło się 1 września 1939 r.) i wiedziałem, że nie pożałuję doczytania do końca i tej powieści. No i wiem, że wrocławskie wydawnictwo "Książkowe klimaty" jak to się zwykło mawiać nie wypuszcza braków. Niech potwierdzi to fakt, że w niedługiej historii oficyny zdarzyły mu się już dwie poważne nagrody literackie. M.in. za książki Rankova.
Jest to historia słowackiej dziewczyny, której losy, w kilkadziesiąt lat po wojnie spisuje studentka uniwersytetu przygotowując prace dyplomową metodą oral history, czyli nagrywanej na dyktafon opowieści.  Kostyczny docent, podchodzący literalnie do stosowania metody jest coraz bardziej zniecierpliwiony, nie ma ochoty na oparcie całej pracy na jednej historii i z nieba spada mu ciąża studentki, którą traktuje jako pretekst do przerwania współpracy. 

Ale słuchanie, nagrywanie i przepisywanie na papier narracji trwa. Los Bohaterki jest niby pojedynczy, ale podobny los  zdarzył się przecież tysiącom, jeśli nie setkom tysięcy kobiet z krajów Europy Środkowej. Oto słowacka dziewczyna w ostatnie dni wojny zachodzi w ciążę z sowieckim partyzantem. Ginie on w obławie zorganizowanej przez niemiecki oddział. A dziewczyna niebawem trafia do sowieckiej komendantury, gdzie po brutalnym przesłuchaniu, odebraniu jej własnej bluzki, która spodobała się sowieckiej urzędniczce, transportowana jest z setkami podobnych nieszczęśnic w wagonach bydlęcych do GUŁAG-u.Tam w minutę zostaje oskarżona i osądzona za zdradę sowieckiego żołnierza. Razem z zesłanymi tam kobietami m.in. z Polski i Niemiec trafia do jednego z łagrów zwanego przez więźniarki Artek, która to nazwa z niczym się jej nie kojarzy. Do końca nie wie, że to ironiczna nazwa, oznaczająca, że na tle innych obozów, ten należał do łagodniejszych. Nie na tyle jednak, żeby więźniarki nie były bite, karane karcerem, zmniejszonymi dawkami uwłaczającego ludzkiej godności jedzenia, wielogodzinnymi apelami itd. A tu trzeba jeszcze dbać o ciążę, a więc zjeść trochę więcej niż inne więźniarki, najlepiej coś bardziej pożywnego, nie narazić się na karcer, pobicie lub skierowanie do mniej bezpiecznych dla ciąży prac. I to te sceny sprawiały, że czytając odczuwałem ręcz fizyczny ból przy czytaniu.
Ulgę przynosiły nieliczne strony drukowane inną czcionką, na których autor wiódł wątek perypetii studentki z promotorem, potem matką, która nakłaniała córkę do przerwania ciąży, a potem zacieśniających sie relacji między narratorką a studentką.
Bohaterka miała trochę szczęścia. Kiedy dziecko się urodziło, w role jego matki chciała się wcielić nadzorczyni więźniarek, wymuszając na Zuzanie zrzeczenie się praw matki za cenę przeżycia i dziecka, i jej samej. Po śmierci Stalina część więźniarek, z wyjątkiem Niemek, zostają zwolnione do domów. Wraca i Zuzana, ale bez syna. Jej rodzinna wieś jest już całkiem inna, panuje reżim stalinowski. Okazuje się, że jako była więźniarka spotyka się raczej z ostracyzmem niż akceptacją, na co składa się zresztą splot dalszych dramatycznych, a czasem szczęśliwych okoliczności.
W trakcie czytania zastanawiałem się, czy tych (w miarę) szczęśliwych trafów nie było w powieści za wiele. Ale gdy przypomniałem sobie opowieści ojca, który przeżył jako żołnierz dwie wojny światowe, kuzyna i wuja, którzy cudem ocaleli z rzezi wołyńskiej, gdy przypomniałem sobie autobiografie i biografie (o których wspominam na tym blogu) m.in. Leopolda Kozłowskiego czy Henryka Markiewicza, to przestały mi się one wydawać mało wiarygodne.
Opisana dramatyczna historia z nieco wymuszonym happy endem została tak napisana, że stanowi gotowy scenariusz filmu. Każdy epizod jest niemal gotowym surowcem na kolejne ujęcia. Tylko czy kamera ujmie to, co jest dużą wartością tej powieści: narracja bohaterki, w której zawierają się  zdarzenia, ale też i opis własnego momentami wręcz zwierzęcego strachu, czasem iskierki nadziei, a czasem poczucia bezsilności lub poczucia winy? Ludzie kina wierzą, że można pokazać wszystkie emocje we wszystkich ich przejawach. Wypada im wierzyć

1 komentarz: