sobota, 6 września 2014

Zygmunt Bauman komentuje, prognozuje i ostrzega

Przez ponad rok odkładałem lekturę książki Zygmunta Baumana "To nie jest dziennik" i w końcu zabrałem ją ze sobą na "trójmiejską" turę wakacji. Wprawdzie wróciłem do Wrocławia już prawie dwa tygodnie temu, a książkę mam przeczytaną raptem w połowie.Bynajmniej nie dlatego, że jest nudna lub trudna w czytaniu. Przeciwnie, czyta się ją z przyjemnością i poczuciem pożytku. Ale  chcę sobie tę przyjemność wydłużyć w czasie.
Układ książki temu sprzyja. Nie jest to wprawdzie dziennik w sensie ścisłym, lecz raczej dziennik lektur. Pod poszczególnymi datami autor relacjonuje bowiem wrażenia z przeczytanych akurat interesujących go artykułów z prasy amerykańskiej, brytyjskiej lub czasem francuskiej, a następnie wprzęga własną wiedzę i doświadczenie badawcze do wnikliwej analizy podejmowanych kwestii. Ale znaleźć tu można też fragmenty stricte memuarystyczne, jak np. wspomnienie o zmarłej rok wcześniej żonie Janinie, której życiową dewizę porównuje z postawą Eleanor Roosevelt, o której ktoś wyraził się, że "wolała zapalać świece, niż przeklinać mrok, a jej blask rozgrzał świat". Nie byłby jednak sobą, gdyby porównania nie poprzedził zastrzeżeniem Toutes proportions gardees i że zapas świec miała nieporównanie mniejszy.. Jest też ciekawy wywiad dla pisma "Theory, Culture & Society", którego udzielił z okazji swych 85. urodzin.A od czasu do czasu zamieszcza autor swoje rozważania na rozmaite tematy, najczęściej natury etycznej.  Znalazłem tu np. wnikliwe uwagi na temat poglądów różnych myślicieli o szacunku i pogardzie, a przy okazji także o odpowiedzialności. Choćby po to, żeby przywołać zdanie w tej kwestii swego mistrza Emmanuela Levinasa. Zaś w kwestii szacunku odwołuje się do Immanuela Kanta,, przeciwstawiającego szacunek, uwagę (Achtung) ignorowaniu, obojętności wobec Innego, oznacza ona bowiem odmawianie mu wartości, niegodnego bycia partnerem dialogu.



 Doczytawszy książkę do połowy odnoszę wrażenie, że uczonego bardzo obchodzi kwestia nierówności społecznych.  Przemówiła do mojej wyobraźni informacja, że w ręku najbogatszych ludzi świata, stanowiących 1 % ludności świata w 2007 r. należało 23 % światowego produktu, zaś we władaniu 1 promila - 11 %. I że pewnie w czasie kryzysu udział majątku w ich rękach jeszcze wzrósł. Zwraca on bowiem uwagę, że sektor finansowy wywiera na rządach naciski, żeby ciąć wydatki na cele społeczne i w ogóle zmusić społeczeństwa do zaciskania pasa. I to zaciskanie obejmuje właśnie społeczeństwa oraz mały i średni biznes, nie zmusza zaś do tego świata finansjery. W sylwestrowych rozważaniach z 2010 roku autor przytacza słowa noblisty Paula Krugmana, że był to rok pustosłowia budżetowego - rok podpalaczy podszywających się pod strażaków, ludzi pomstujących na deficyty, jednocześnie zaś robiących co tylko w ich mocy, żeby te deficyty jeszcze bardziej pogłębić".
W tym samym dniu pisze też o współczesnej demokracji, która z demokracją ma coraz mniej wspólnego.  Zerwana została bowiem więź pomiędzy sferą zainteresowań elit politycznych a sferą prywatnych problemów i zmartwień obywateli. W efekcie funkcjonują dwie odizolowane, nie komunikujące się ze sobą, jeśli nie liczyć sporadycznych "krótkich spięć", które nie tyle rozjaśniają mrok, co oślepiają. Obywatele znajdują się w sytuacji, w której informuje się, zarówno ustami polityków, jak i będących na ich usługach ekspertów, że prawdziwe jest zarówno twierdzenie, jak i jego zaprzeczenie Wnioskują więc, że ani na twierdzeniu, ani na jego negacji nie można polegać. A przecież każe im się dokonywać na tej podstawie wyborów. czy to politycznych (w czasie wyborów), czy ekonomicznych, np.  decydując o lokatach bankowych lub ubezpieczeniach.
Trudno nie skojarzyć tej sytuacji z niedawno toczoną kampanią emerytalną. Ani politycy, ani eksperci nie wyjaśnili obywatelom istoty ubezpieczeń w ZUS i Otwartych Funduszach Emerytalnych. W rezultacie obywatele bardziej ufający rządowi przekazują składki do ZUS, a  mniej ufni, do tego zbałamuceni przez ekspertów najwyraźniej wysługujących się rynkom finansowym, w sumie ok. 2,5 mln ludzi (ok. 20 % ogółu "składkowiczów") zdecydowali o przekazywaniu części składek do OFE.
W efekcie narastającego dystansu między sferą polityków i obywatelami i braku orientacji, o co toczy się gra, coraz mniej ludzi uczestniczy w coraz bardziej wypranej z treści demokracji. Na razie światowi polityki wydaje się, że zyskał tym sposobem Wundferwaffe. Dalszy rozwój wypadków autor opisuje w sposób, który niech będzie puentą niniejszego wpisu: "Owa Wunderwaffe może się okazać, podobnie jak V2 dla Hitlera, ostatnia bronią, jaka pozostała operatorom polityki, która przeżyła swój czas: ich ostatnią nadzieją na odroczenie egzekucji...".

okładka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz