Właśnie doszedłem do ostatniej strony książki, której nie planowałem przeczytać. Bo z innych lektur znałem już historie ludzi, którym przyszło przeżyć wojnę i zsyłkę na Syberię. Do przeczytania zachęcił mnie zmarły niedawno prof. Henryk Markiewicz, młodszy kuzyn Zygmunta Blumenfelda, autora dzienników, autor przedmowy. Przeczytałem pierwszych kilka zdań i uznałem, że warto przeczytać całość.
Obu kuzynów, a także ojca autora dzienników, połączył ich zresztą wspólny los. Razem, wraz z setkami czy tysiącami mieszkańców Krakowa, głównie tych żydowskiego pochodzenia, wiedząc, co może ich czekać ze strony Niemców, ruszyli na wschód w nadziei, że znajdą azyl we Lwowie. Po blisko miesięcznych peregrynacjach, korzystając z wynajętej furmanki, sypiając w gospodach lub na prywatnych kwaterach, a czasem po prostu na wozie, kupując żywność za zabraną ze sobą gotówkę, dotarli do Kowla. Stąd po kilkunastu dniach i próbach dostania się do pociągu, stłoczeni jak śledzie w puszce znaleźli się we Lwowie, znajdując kwaterę u znanej im rodziny. Przemieszkali tak kilka miesięcy.
Po zajęciu Lwowa przez Związek Radziecki spotkało ich w końcu to, co większość Polaków. Pod koniec czerwca 1940 r. zostali obudzeni przez NKWD-zistów, po czym samochodem dostarczeni na stacje kolejową, załadowani zostali do wagonów bydlęcych i po dwóch tygodniach morderczej podróży wysadzeni zostali w osadzie Atłynaj na Syberii. Tam przez półtora roku pracują przy wyrębie lasu i załadunku drewna na wagony kolejowe. W tym nieszczęściu mieli troche szczęścia, gdyż nie trafili do łagru, lecz do kołchozu. Początkowo nie wykonują normy, ale dochodzą do wprawy. I nawet otrzymują nędzne wynagrodzenie, które przeznaczają na zakupy żywności . Kiedy łagiernicy nie mieli żadnych praw i marli z zimna i niedożywienia, pozbawieni byli prawa do korespondencji, Blumenfeld jadał w marnej bo marnej, ale stołówce, pisywał listy do rodziny i przyjaciół i mógł prowadzić swoje dzienniki.
Bardziej dramatyczna zdaje się trwająca kilka miesięcy podróż pociągami na południe, by wreszcie dostać się do Armii Andersa. Żydów przyjmowano niechętnie, Blumenfeld jednak i tu trafił na oficera, którego dało się przekonać do pozytywnej decyzji. W armii znalazł się też później także ojciec autora.Tego szczęścia nie miał jednak Markiewicz, któremu nie zostało nic innego, jak armia Berlinga. Jednak wrócił do kraju rok po wojnie jako cywilny repatriant..
Wedle dziennika peregrynacja II Korpusu bliska była sielanki. Dobre umundurowanie, wręcz zbytek żywności, żołd wystarczający na alkohol i bywanie w burdelach, a jeśli co dokuczało, to skwar, insekty, a czasem chłód. I dopiero wtedy, w Azji, autor wspomina trud zsyłki i martwi sie losem tych z poznanych towarzyszy niedoli, którzy nie mieli szczęścia i musieli harować bez nadziei na wolność. Również przebieg bitwy o Monte Cassino znacznie odbiega od tego, jak go przedstawił Melchior Wańkowicz. inna sprawa, że autor w tym czasie notował tylko najważniejsze fakty: rozkazy, ich wykonywanie oraz notowane ewentualne straty w sprzęcie i ludziach.Ot, codzienna robota żołnierza! Bardziej malowniczo zrelacjonowana wyprawa do Neapolu w ramach urlopu.Tym bardziej, że autor trafił na jedną z większych erupcji ognia i lawy z Wezuwiusza.
Znacznie zwięźlej autor spisał swoje późniejsze dzieje, szkolenie wojskowe w Austrii, a potem rozmaite, dobre i złe koleje losu w Wielkiej Brytanii.
Zapiski Blumenfelda podał do druku Henryk Markiewicz. Dzięki temu zostały one porządnie zredagowane oraz opatrzone przypisami objaśniającymi. Znaleźć tu można tez fotografie z krakowskiego okresu życia autora oraz ze szlaku bojowego armii Andersa. Opisowi realiów zsyłki na Syberii towarzyszą zaś reprodukcje rysunków wykonanych przez autora.
A poza tym jestem już na ok. setnej stronie wspomnień Janiny Baumanowej. Ciekawych, bo autorka pracowała w kinematografii i była żoną Zygmunta Baumana, którego czytelnicy poznają jako kapitana KBW studiującego filozofię razem ze swoją przyszłą żoną. Ale o szczegółach - następnym razem
Niewyobrażalne,jak straszne były losy zwykłych ludzi,nie uwikłanych w żaden sposób w politykę..Niech szlag trafi wojnę i tego,co wojnę wymyślił! Mamy szczęście,że należymy do pokolenia,które tego kurestwa nie zaznało..Alleluja!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, jesteśmy szczęściarzami żyjąc w spokojnej w ostatnich dziesięcioleciach części świata.
OdpowiedzUsuń