niedziela, 20 października 2013

Wrocław 1910 jako sceneria kryminału

Po sukcesie Marka Krajewskiego, który uczynił Wrocław przedwojenny (a ostatnio także i powojenny) scenerią swoich powieści kryminalnych w jego ślady poszli inni. O książce "Wypędzony" Jacka Inglota, która niezależnie od intrygi polityczno-kryminalnej w znacznym stopniu wzbogaciła moją wiedzę o powojennych realiach tego miasta, już pisałem. Kilkanaście dni temu w czasie spaceru po dawno przeze mnie nie odwiedzanym centrum miasta wpadłem do księgarni, żeby kupić najnowszego "Krajewskiego", ale miła księgarka pokazała mi jeszcze jedną książkę kryminalną, której akcja dzieje się we Wrocławiu. I to w okresie jeszcze wcześniejszym niż ukazanym przez Krajewskiego, bo w roku 1910.
Kupiłem i po powrocie do domu zabrałem się do lektury owych "Kronik Klary Schulz : sprawa pechowca" (Wrocław : Bukowy Las, 2013). wrocławskiej młodej pisarki Nadii Szagdaj. Intryga kryminalna jest wielce udatnym urzeczywistnieniem Hitchcockowskiej recepty na thriller, wedle której zaczyna się od trzęsienia ziemi, po czym napięcie stale narasta. Oto w czasie przedstawienia opery Mozarta "Czarodziejski flet" ginie na scenie (a właściwie już pod nią) aktor wcielający się w rolę Papagena. Miał się powiesić, ale zostać uratowany. Tymczasem zawisł na dobre (a właściwie złe). Za kulisy podąża obecny na widowni lekarz, a za nim jego zona, niespełniona policjantka Klara Schulz. Nadarza się życiowa szansa na realizację przynajmniej części ambicji, jak nie w roli detektywa, to przynajmniej jego pomocnika. Szybko jednak okazuje się, że trzeba jej samej stawić czoła sytuacji.


Niepodobna streszczać całej powieści. Dość, że akcja toczy się wartko, zwroty akcji co rusz zaskakują czytelnika. A gdy trzeba bieg zdarzeń przyspieszyć lub poznać sposób myślenia detektywki w sukurs autorce idą cytowane fragmenty jej zapisków, owe tytułowe kroniki. Czasem te funkcję pełnią jej rozmowy z ludźmi, których zaprzęgła do pomocy. Ale nie dowiedziałem się, kto jest owym pechowcem. I po prawdzie zauważyłem ten podtytuł dopiero, gdym kopiował okładkę książki.
A co z Wrocławiem? Otóż jest z tym pewien kłopot, który być może mogą mieć tylko czytelnicy związani z tym miastem. Otóż odnosi się wrażenie, że akcja powieści mogłaby dziać się właściwie w każdym większym mieście europejskim, mającym swoją operę.Wystarczy wziąć dawny plan miasta, żeby posłużyć się dawnymi nazwami ulic i placów i ewentualnie podać ich nazwy aktualne i już można osadzać akcję powieści. Czytelnik dowie się z powieści, że akurat w czasie jej dziania się kończona była budowa dzisiejszego Mostu Grunwaldzkiego. W przeciwieństwie do powieści Krajewskiego czy Inglota nie czuje się tu czegoś, co nazwałbym duszą miasta, z jego historią, mieszkańcami, zabudową, rzekami i ich kanałami.
Z drugiej jednak strony, czy jak czytam wieść kryminalną, której akcja rozgrywa się w Brukseli, Berlinie czy Londynie, szukam tam owej duszy? Właściwie nie.Ale gdy niedawno czytałem kryminał islandzkiego autora, dowiedziałem się przy okazji czegoś o historii i dniu dzisiejszym Reykjaviku oraz problemach społecznych tego kraju. Była to jakaś, jak to się często dziś mawia, wartość dodana. Przypuszczalnie ta wiedza na nic mi się w życiu nie zda, ale jednak mam jakąś satysfakcję, że dowiedziałem się - mimochodem - czegoś więcej o świecie.
Z zakończenia powieści o śledztwie Klary Schulz można wnosić, że w następnej powieści jej bohaterka trafi będzie tropiła morderce w Lyonie. I choć pewnie nie wzbogacę swojej wiedzy o życiu w tym mieście na początku minionego stulecia, bez wątpienia zechcę sięgnąć po kolejną książkę Nadii Szagdaj.
okładka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz