W pierwszy dzień "bezkrólewia" w Watykanie gościł we Wrocławiu pochodzący stąd prof. Jan Hartman, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmujący się heurystyką filozoficzną, filozofią polityki oraz bioetyką. Jest postacią znaną, gdyż często wypowiada się w mediach i jest autorem bloga na portalu "La Liherte", a w swoich wypowiedziach jawi się jako zdecydowany krytyk kościoła.
Jego wykład na spotkaniu zorganizowanym przez Klub Przedsiębiorczości Ruchu Palikota, w znacznej
części poświęcony został historii Kościoła na tle równolegle wykształcających
się systemów władzy, państw oraz narodów. Pomogło to dowieść gościowi tezy, że
przez wieki kościół niejako wyprzedzał rozwój społeczny i był niejako katalizatorem
rozwoju społecznego. Z czasem jednak
zaczął stawać się hamulcem, co doprowadziło do wojen religijnych w pierwszej
połowie XVII w., a w całej jaskrawości pokazała to Rewolucja Francuska. Dziś
Kościół ze swoimi dogmatami i stosunkiem do zmian społecznych stał się w sposób ewidentny wsteczny. I na
sprawach świata doczesnego koncentruje swoją uwagę.
Niektóre z wątków ledwie
zaznaczonych w wykładzie gość rozwinął w odpowiedziach na kierowane doń liczne
pytania, spostrzeżenia lub polemiki. Szczególnie dużo uwagi prof. Hartman
poświęcił relacjom państwa polskiego z Watykanem oraz będącym ich wyrazem
Konkordatem z 1993 r.. Jest on w jego opinii nie tyle dla Polski niekorzystny,
co wprost poniżający. Daje on Stolicy Apostolskiej liczne prawa, a na państwo
polskie składa wyłącznie zobowiązania. Konkordat z 1925 r. nakładał
przynajmniej na biskupów obowiązek przysięgi na wierność Polsce. Obecny nawet z
tego ich zwalnia, więc są oni de facto przedstawicielami Watykanu. Obecny konkordat został przy
tym wielokrotnie przez stronę kościelną złamany, przez co kwalifikuje się do
wypowiedzenia lub uznania za nieważny. Tak jak Państwo Podziemne uznało za nieważny konkordat z 1925 r., gdy Watykan po najeździe hitlerowskim wyznaczył niemieckich biskupów w diecezjach na ziemiach polskich. W ocenie gościa spotkania ani obecny
rząd, ani żadna partia, która dojdzie do władzy, na ten krok się nie poważy.
Jest to w stanie uczynić tylko Ruch Palikota jako partia rządząca lub silny
koalicjant.
Tymczasem wysiłki poszły w inną stronę, czyli na zbudowanie koalicji z byłem prezydentem i różnymi drobnymi partiami lewicowymi w perspektywie wyborów do Europarlamentu. Mam obawy, że jest to zbyt słabe spoiwo, żeby zmobilizować szeregi przed ważniejszymi dla Polaków wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Ale może się mylę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz