niedziela, 16 grudnia 2018

Dwie wyspy


Od pewnego czasu nie mam apetytu na pisanie, a mam w tym zakresie pewne obowiązki i poczucie powinności, wzrósł zaś apetyt na czytanie.Nawet nie prasy, a  książek.

Zaspokajam więc ten apetyt czytania sięgając do różnych książek, nawet posuwając się do tego, że kończąc rozdział jednej, sięgam po drugą, by też przeczytać rozdział lub inny fragment.
Jednak dwie książki doczytałem ostatnio do końca.
Pisałem tu o przeczytanych przeze trzech opasłych tomów dzienników Jana Józefa Szczepańskiego, nie znając w gruncie rzeczy samej jego sztuki pisarskiej A to jest wielka sztuka. Wziąłem się oto za wydane już pół wieku temu dwie powieści. Ukończone w odstępie dwóch lat i początkowo osobno wydane. Potem jednak już na ogół wydawano je razem. Bo w rzeczy samej jest to dylogia ze wspólnym bohaterem, młodym polskim emigrantem, który po upadku powstania styczniowego wywędrował do Paryża.  Nieciekawy żywot wychodźcy, od jednej dorywczej pracy do drugiej, od jednego zasiłku ze strony polskiej emigracyjnej organizacji do drugiej pchnęła do do beznadziejnego czynu, do którego zainspirował go przyjazd cara Aleksandra II. Zamach się nie udał, a młody człowiek skazany został na galery. 
Tak się kończy pierwsza powieść,  za tytułowana "Ikar". Bo w swych naiwnych myślach od czasu do czasu autor widział się w locie i widział świat inaczej niż z pozycji zwykłego zjadacz niepewnego chleba.

"Wyspa" to Nowa Kaledonia, na którą Berezowskii został zesłany. W drodze i na miejscu doświadcza niemal wszystkich okrucieństw, z którymi musiał się liczyć i takich, które wydawały się niewyobrażalne, a stały się realne. Mimo przeciwieństw zachowuje jednak w sobie istotę człowieczeństwa. Za happy end można uznać ostateczną  zamianę wyroku z galer na przymusowe osiedlenie. Częsty los skazanych za przestępstwa polityczne.


Paryski rozdział dziejów młodego polskiego emigranta, w której bohater ukazany został w relacjach z polskimi wychodźcami, nie tylko fikcyjnymi, ale znanymi z kart historii polskiego wychodźstwa, co świadczy o uprzednich dokładnych studiach literatury przedmiotu, kojarzył mi się z powieścią Josepha Conrada  "W Oczach Zachodu". Autor nie tylko znakomicie znał twórczość auta Jądra ciemności, tłumaczył jego pisma na polski i poświęcił mu kilka swoich esejów. Uderza w niej jednak oryginalny artyzm słowa i prawda psychologiczna zręcznie wpleciona w narrację, myśli i słowa występujących postaci.

Druga część z kolei zdaje się nawiązywać do prozy Aleksandra Sołżenicyna: atmosfery codziennych udręk i strach przed tym, co jeszcze złego może spotkać więźnia jeśli nie ze strony nadzorców, to współtowarzyszy niedoli i determinacji, żeby samemu nie stać się bestią.


A dlaczego dwie wyspy? Bo oto trafiła w moje ręce wznowione niedawno dwa opowiadania Olgi Tokarczuk, a jedno z nich ma tytuł "Wyspa" (a drugie "Profesor Andrews w Warszawie").  Oba w klimacie pisarstwa tej autorki. Tyle, że w jednym z nich nie ma w nich nic z baśniowości ale bohaterowie mają wrażenie, że znaleźli się w świecie nierealnym. Profesor trafił do Warszawy w dniu rozpoczęcia stanu wojennego. Nieczynne telefony, kwatera w bloku nieodróżnialnym od setek innych, w sklepach pustki, a jedyny przypominający te, które zna na co dzień, akurat zamknięty. Nie znający języka tubylców, nie rozumiejący ich codziennych zachowań, zauważa, że jego wiedza psychologiczna, która zapewnia mu światową renomę, na nic się tu nie zdaje.

Drugi bohater, rozbitek z zatopionego statku trafia na bezludną wyspę z konieczności nie tylko musi radzić sobie, żeby przeżyć, zdobywać pożywienie i jeść coś, czego zdawałoby się w normalnych warunkach by nie tknął. I chcąc nie chcąc żeby przeżyć uczy się prawideł przyrody. I jeszcze na dodatek trafia na wyrzucone na brzeg ledwo żywe malutkie dziecko. Nie mając właściwie nic, jeszcze mniej umiejąc,  zwłaszcza jako mężczyzna, ratuje mu życie i napędzany tym obowiązkiem buduje łódź, żeby dopłynąć na wyspę zaludnioną.
PS.

Będę coraz mniej pisał o naszej bibliotece, Po 21 latach jej tworzenia, najpierw w pojedynkę, a potem wraz ze świetnym zespołem, ekipa zaczęła maleć i żeby jeszcze bardziej zmaleć, niebawem dotknie to i mnie. Psychicznie już się z tym oswoiłem
OkÅ‚adka książki Ikar. Wyspa 

1 komentarz:

  1. Drogi Panie Stefanie!

    Proszę pozwolić na parę zdań od siebie. Mam takie wrażenie, że kończy się pewien rozdział polskiego bibliotekoznawstwa, ale także i szkolnictwa wyższego (niepublicznego). W latach 90-tych powstawało wiele szkół prywatnych, które poprzez własną kadrę bibliotekarzy wniosło nowy duch. To właśnie dzięki takim mentorom jak "TY" chciało się być, zostać bibliotekarzem. Coroczne konferencje zorganizowane przez Sekcję Bibliotek Niepublicznych Szkół Wyższych przy Zarządzie Głównym Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich stwarzało możliwości spotkań i dokształceń. Takie spotkania, niezapomniany ISBNik jeszcze bardziej łączył rodzinę bibliotekarską. Miło się słuchało a później oglądało efekty tych konferencji i szkoleń. Pamiętam spotkania w Łodzi, w Gdańsku, w W-wie, na Śląsku. Pamiętam uroczyste otwarcie Biblioteki DSW (o ile mnie pamięć nie myli 2007 r.) Jakoś nie umiem sobie wyobrazić biblioteki DSW bez dyr. S. Kubowa. Jak powiedział Legolas: "Cokolwiek się zdarzy, wielkich czynów nic nie umniejszy". Ale "Kiedy jest najciemniej,wtedy błyska znów nadzieja".Mam taką prośbę. Pisze Pan, że będzie pisał mniej o swojej bibliotece. A ja mam taką propozycję - proszę poświęcić jeszcze z jeden, dwa posty. Np proszę opisać kilka wspomnień o swoich pracownikach. Jak potoczyły się ich losy? Aga, Madzia, Paweł etc. Pozdrawiam noworocznie i z niecierpliwością czekam na kolejny post od Pana

    OdpowiedzUsuń