wtorek, 12 czerwca 2018

Noc bibliotek i lektury

Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na włączenie do akcji "Noc bibliotek". Nie mamy wprawdzie w zbiorach skarbów, którymi można się pochwalić, nie jesteśmy zlokalizowani w centrum miasta lub choćby dużego osiedla mieszkaniowego, ale mogłem postawić na  kreatywność i postawę ludzi, z którymi na co dzień pracuję - w samej bibliotece, jak i w jej otoczeniu. Nie liczyliśmy więc od razu na wielki sukces, ale chcieliśmy zdobyć wiedzę praktyczną, którą można wykorzystać w przyszłości, żeby uzyskać sukces. Frekwencyjny i w zadowoleniu uczestników.
I to się udało. Zespół biblioteki przygotował atrakcyjny, urozmaicony program i włożył wiele sił i pomysłowości w nadaniu poszczególnym działaniom właściwej formy. Jak można było się spodziewać (i pod tę frekwencję zaplanować działania) przybyli seniorzy z ośrodka Semisystem (z grami planszowymi oraz górą owoców) oraz pracownicy naszej uczelni z dziećmi i wnukami. Czekały tu na nich liczne gry planszowe i komputerowe oraz  zabawa w "ucznia bibliotekarza". Ja zaś czekałem przy szachownicy na przeciwników. Zgłosiły się bardzo młode rywalki, ale grające dużo lepiej (i uważniej) niż ja w ich wieku. Gdyby bardziej skupiły się na chęci zadania mi mata niż na zbijaniu pionków i figur, to miałbym się z pyszna. A tak mimo mniejszych sił wygrywałem. Nie wypadało bowiem oddawać celowo pola i okazywać tym sposobem lekceważenie dla partnerek.
Atrakcją był wykład dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych naszej uczelni prof. Pawła Rudnickiego o mistrzach komiksu. Przedstawił trzech, w jego przekonaniu największych: Grzegorza Rosińskiego, Guy'a Delisle'a i Alana Moore'a. Kiedy na początek informowałem seniorów o tym wykładzie, stwierdzili, że to sztuka dla dzieci. Ale przyszli i słuchali z większą uwagą niż dzieci, przeglądali przyniesione przez wykładowcę przykłady i wyszli z przekonaniem, że to jest jednak sztuka dla wszystkich, a nawet zwłaszcza dla dorosłych. Mnie to task zainteresowało, że poprosiłem o pożyczenie dwóch, dość grubych ksiąg. Kroniki birmańskie Guy'a Delesle'a wciągają poza akcją także dość rozległą wiedzą o tym kraju,  zwanym dziś Myanmar.
Niestety, mimo zapewnień nie przybył policjant z psem ratownikiem. Mimo to wszystko się udało. Na przyszłość trzeba jednak zgłosić zamiar odpowiednio wcześniej i postarać się o dotarcie z informacją do mediów. O imprezach w niektórych bibliotekach można było usłyszeć w radio lub zobaczyć w telewizji.


Poza książkami, które czytałem  we fragmentach z obowiązku lub chęci pogłębienia wiedzy o polityce, która zajmuje mnie ostatnimi laty bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przeczytałem ostatnio powieść węgierskiego pisarza Miklosa Vamosa Księga ojców (Albatros, 2008) Prawiek i inne czasy, jedną z pierwszych powieści Olgi Tokarczuk i Mój 1968 Umberto Eco (Wydawnictwo Literackie, 2008).
Pierwsza to rozciągnięta na trzy ostatnie stulecia saga węgierskiego rodu, którego męscy przedstawiciele zapisywali kolejne strony rodzinnej kroniki. Dramatyczne przypadki, w wyniku których zdumiewająco wielu "kronikarzy", wykonujących różne zawody, czasem angażujących się w politykę, czasem padając ofiarą własnych namiętności, zmarło w tragicznych okolicznościach osadzone są mocno w realiach historycznych, ekonomicznych i obyczajowych. Mamy tu więc i węgierskie dążenia do niepodległości, i wojny światowe, i rządy komunistów, a w ich czasach i proces Laslo Rajka i powstanie 1956 r.
Wielokrotnie nagradzana powieść naszej dziś uznawanej dziś za najwybitniejszą prozaiczkę jest powszechnie znana, więc nie ma sensu jej tu opowiadać. Zachwyca mnie refleksyjność zawarta w opowiadaniu historii, które gdyby nie to, że magia, stwory z pogranicza jawy i baśni, mogły zdarzyć się tysiącom rodzin. No i te "inne czasy", które pozwoliły na wplecenie w główny nurt wielu pobocznych epizodów, a mimo to zachować jasność narracji. Na dobrą sprawę można tę powieść czytać strona po stronie, a można czytać według czasów poszczególnych postaci. Nie próbowałem jednak.  Za to z pewnością sięgnę po kolejne książki tej autorki, która nawet wypoczywając po trudach pisania wielkich powieści odpoczywa pisząc.

Książeczka Eco zaś to dwa reportaże z podróży autora do Warszawy na kongres semiotyków w sierpniu 1968 r., wydrukowane pół wieku temu w prasie włoskiej.  Dowiedziawszy się o najeździe wojsk Układu Warszawskiego Eco zawrócił do Pragi, żeby z bliska przyjrzeć się znaczącemu wydarzeniu historycznemu i zachowaniu żołnierzy najeźdźczych armii oraz Czechów. Uwagę jego zwróciła z jednej strony bojowość młodzieży praskiej, a z drugiej pewną obojętność żołnierzy, którzy dopiero na miejscu zdali sobie sprawę, że ich interwencja nie była potrzebna, że propaganda  rządów krajów Europy Wschodniej nie znalazła potwierdzenia w faktach, że więc ich obecność na ulicach Pragi i innych miast Czechosłowacji nie ma uzasadnienia.
Z kolei w sierpniu w Warszawie autor odbył rozmowy z pracownikami naukowymi i w ogóle z przedstawicielami inteligencji. Przebijało z nich zniechęcenie, brak wiary, że bunt studentów w marcu tego roku cokolwiek zmienił. A jeśli zmienił, to na gorsze, bo z pracy zwolniono tysiące ludzi, z uczelni wyrzucono i uczonych, i studentów, a tysiące Polaków pochodzenia żydowskiego, bywało, że takich, którym o ich pochodzeniu przypomniano, więc jakby to ujął Henryk Grynberg zostali "zdepolonizowani", zmuszono lub nakłoniono do emigracji, przerywając nie tylko kariery zawodowe, lecz także naukę szkolną lub studia oraz więzi natury prywatnej.
Dziś, gdy Czechy, Słowacja i Polska przeszły transformację ustrojową, czyta się to z pewnym dystansem. Nawet mimo odwrotu od demokracji liberalnej. Ale przypomina ten czas i tę atmosferę.

Obraz może zawierać: 1 osoba, siedzi, tabela i w budynkuZdjęcie użytkownika Dolnośląska Szkoła Wyższa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz