piątek, 13 maja 2016

O jakości w pracy bibliotek na konferencji w Gdańsku

Moja jeszcze nie tak dawno studentka na Uniwersytecie Śląskim Maja Wojciechowska jest już profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Zanim do tego doszło była laureatką Nagrody Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich za najlepszą pracę magisterską (było nią opublikowanie jej w formie książkowej), świetnej rozprawy doktorskiej, również (o zarządzaniu zmianami w bibliotekach), również opublikowanej oraz rozprawy habilitacyjnej o zarządzaniu zasobami niematerialnymi w bibliotekach. Stworzyła też czasopismo naukowe "Zarządzanie biblioteką", którego jest redaktorką naczelną.
W 2007 r. Maja , jeszcze jako dyrektorka biblioteki Wyższej Szkoły "Ateneum" w Gdańsku zaprosiła zainteresowanych na I Bałtycką Konferencję "Zarządzanie i marketing w bibliotekach" Konferencja była jednodniowa i udział w niej był bezpłatny, w związku z czym w auli uczelnianej zgromadziło się grubo ponad sto osób. Byłem i ja, z referatem, choć dziś już nie pomnę na jaki temat. A w dniach 11 i 12 maja tego roku byłem już po raz ósmy, na dziesiątej konferencji, już obrosłej tradycją, dobrą renomą, z udziałem doborowych firm sponsorskich i... już od kilku lat płatną. Ale umiarkowanie. 
Poświęcona była nowatorskim rozwiązaniom w zapewnianiu jakości pracy bibliotek, szczególnie w relacjach z użytkownikami. 
W  auli Biblioteki Uniwersyteckiej pierwszego dnia zasiadło ponad sto osób z całego kraju, a wśród nich całkiem wiele osób z tytułami i stopniami naukowymi. W większości praktyków w zawodzie bibliotekarskim, łączących codzienną pracę z realizacją wężej lub szerzej zakrojonych projektów badawczych, czasem podjętych ad hoc, pod kątem udziału w konferencji, ale też byli "czyści" teoretycy, przedstawiający zagadnienia ze swego warsztatu badawczego.


Wysłuchałem około trzydziestu z ogółem około pięćdziesięciu wystąpień. Jak zwykle jedne były bardziej inne mniej związane z tematem konferencji, jedne wypływały z głębokiej refleksji i wiedzy doświadczonych specjalistów, inne były wprawkami do oryginalnych badań, pozwalających na wygłoszenie opartych na ich podstawie twierdzeń lub wniosków praktycznych, jeszcze inne były  ciągiem nie bardzo wiadomo czemu służących statystyk (nierzadko pokazywanych na slajdach i jednocześnie z uporem odczytywanych, mimo mitygujących sygnałów ze strony prowadzących sesje, że czas kończyć), a jeszcze inne były efektem odkryć teorii dawno ogłoszonych i wielokrotnie zweryfikowanych.
Osobną kategorię stanowiły krótkie wykłady na temat jakości, metod ich badania i zastosowań w działalności bibliotek. Najciekawsze z natury rzeczy były te wygłoszone przez bibliotekoznawców łączących teorię z codzienną praktyką zawodową lub intensywną praktyką badawczą. Dlatego trzeciemu z pierwszych wystąpień, Arturowi Jazdonowi, powiedziałem, że po tym, co powiedział on oraz prof. prof. Ewa Głowacka i Katarzyna Materska, mógłbym już jechać do domu, bo więcej inspiracji nie będę już w stanie zinternalizować. Ale potem wysłuchałem jeszcze paru ciekawych i zgrabnie zaprezentowanych wystąpień, m.in. o zarządzaniu jakością przez wartości (Małgorzata Dąbrowicz), o bezpieczeństwie informacji (Andrzej Koziara), o problemie otwartości czasopism w Open Access (Natalia Pamuła-Cieślak), czy o zarządzaniu relacjami z klientem, wygłoszonego z talentem przez łódzkiego studenta Michała Żytomirskiego.
Szczególnej satysfakcji dostarczyło mi jednak wystąpienie poświęcone ocenie jakości witryn internetowych bibliotek czołowych uczelni niepublicznych, autorstwa Agnieszki Adamiec z SGGW i Ewy Urbanowskiej z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Podały one około dwudziestu ustalonych przez siebie kryteriów i co chwila padała nazwa Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, której biblioteka spełniała je w najwyższym stopniu. Wygłoszony na koniec wniosek brzmiał: Nie ma idealnych stron internetowych. Ale najbliższe ideału są strony Biblioteki DSW we Wrocławiu i Akademii Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Krakowie. Trudno było ukryć dumę.
A do tego wieczorem otrzymałem informację, że nasza biblioteka otrzymała Medal Europejski, przyznawany przez Business Center Club oraz Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny w Brukseli za wyróżniający produkt (wyrób lub usługę) kwalifikujący się do promocji w całej Europie. Chyba jako pierwsza biblioteka w Polsce. Nie omieszkałem się pochwalić każdemu, komu mogłem. 8 czerwca będę go odbierał na gali w Teatrze Wielkim w Warszawie.
Zgłosiłem moje wystąpienie, w których w uzgodnieniu z organizatorką konferencji miałem przedstawić praktyczny wymiar funkcjonowania Systemu Zapewniania Jakości ISO w kierowanej przeze mnie bibliotece. Ale ze względu na przebyty przed dwoma tygodniami zabieg usunięcia zaćmy, po którym mam jeszcze pewne kłopoty z widzeniem poprosiłem o zwolnienie z wystąpienia z nim. 
I pożałowałem tego. Mogłem przecież podobnie jak mój kolega Artur Jazdon po prostu o tym w skrócie opowiedzieć, bez pokazywania slajdów, skupiając się na ukazaniu korzyści z posiadania certyfikatu ISO, a spisałem ich dość długą listę oraz pewnych, mało istotnych niedogodności.
I byłyby to całkiem inne korzyści na tle tych, o których usłyszałem z wykładów specjalistów od zarządzania jakością, wygłaszanych pewnie też podczas kursowych zajęć ze studentami. Tymczasem są to korzyści ewidentne i wymierne w każdym dniu pracy w wielu aspektach funkcjonowania biblioteki. Oraz takie wyjątkowe, jak osiągnięcie poziomu jakości pozwalającego na skuteczne ubieganie się o wymieniony medal, który wzmocni wizerunek biblioteki i całej uczelni.
Artykuł, który stanowi ujętą w słowo wiązane treść przygotowanej prezentacji, powinien ukazać się za kilka miesięcy w kolejnym numerze pisma "Zarządzanie biblioteką".

Nie dotrwałem do końca konferencji, bo trzeba było wracać do Wrocławia, żeby móc osobiście przywitać rektora naszej uczelni, który zapowiedział swoje przyjście z życzeniami z okazji Tygodnia Bibliotek oraz z nagrodą dla naszej koleżanki. A przy okazji mogłem wreszcie przyjąć od załogi życzenia z okazji moich urodzin i ugościć ją tym, co żona na tę okoliczność pod moją nieobecność przygotowała (trzy rodzaje sałatek i szarlotka).
Nie mogłem więc wziąć udziału w dyskusji, którą zaplanowano na sam koniec obrad. W ogóle dyskusje są piętą achillesową konferencji naukowych, przynajmniej gdy chodzi o te bibliotekarskie, bo na nich głównie bywam. Dla mnie wzorem są zebrania naukowe w ramach Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń i Instytucji Bibliotekarskich (IFLA), na których panuje żelazna zasada: dwa referaty, ewentualnie referat - koreferat, lub dodatkowo pięciominutowy komunikat i pół godziny na dyskusję. Od kilkunastu lat na tej samej zasadzie organizujemy konferencje w Dolnośląskiej Szkole Wyższej, selekcjonując zgłoszone propozycje referatów na te do wygłoszenia, gdyż zawierają jakieś tezy warte omówienia i na te o charakterze sprawozdań z badań, które prawdopodobnie nie wzbudzą kontrowersji. Ale albo zbyt rzadko organizujemy te konferencje, albo formuła nie wydaje się przekonująca. A przecież konferencje i inne imprezy naukowe organizuje się nie tylko po to, żeby w ich następstwie opublikować pracę zbiorową złożoną z artykułów stanowiących bardziej rozbudowaną i opatrzoną aparatem naukowym treść wystąpień, lecz także, żeby w wyniku dyskusji uległy one weryfikacji i stały się doskonalsze.
Tak było na kilku konferencjach medioznawczych, w których brałem udział. Dyskusje  na koniec każdej sesji były czymś oczywistym i nierzadko autorzy prezentacji zapewniali w rezultacie, że wezmą zgłoszone wątpliwości pod uwagę lub postarają się odpowiedzieć na zadane pytania w ostatecznej wersji swoich artykułów.

Nie mogę na koniec nie podkreślić znakomitej organizacji konferencji, w której przebieg duży wysiłek włożyła też Biblioteka Politechniki Gdańskiej,  dbałości, żeby wszyscy poczuli się mile widzianymi gośćmi i zechcieli przyjechać do Gdańska za rok. Jeśli jej temat będzie taki, w którym będę miał coś oryginalnego do powiedzenia, to znów się wybiorę

 Tak wygląda ten medal



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz