czwartek, 20 marca 2014

Książki z Krakowem w tle

Czytając z należną uwagą zapis dialogu między Davidem Lyonem i Zygmuntem Baumanem (Płynna inwigilacja : rozmowy. Kraków, 2013), o którym piszę w innym miejscu (http://stefankubow-stefan.blogspot.com/2014/03/jestesmy-inwigilowani-na-wasne-zyczenie.html) zajrzałem do książek, lżejszego kalibru.
Jedna z nich to autobiografia znanego głównie z telewizji i estrady Krzysztofa Materny, który nie chcąc być gorszy od swego wieloletniego współpracownika i przyjaciela Wojciecha Manna postarał się o własną książkę. I napisał ja w swoim stylu, czyli lekko, dowcipnie, z dystansem do siebie i swoich artystycznych poczynań.
Miarą tego dystansu niech będzie to, co napisał o motywach podjęcia studiów reżyserskich. Ujrzawszy w jakimś lokalu aktorkę, która wpadła mu w oko i z którą chciał zawrzeć znajomość podszedł i powiedział o sobie, że jest aktorem. Dziewczyna potraktowała go jednak obcesowo słowami "Sp..., czekam na reżysera!". Wniosek był oczywisty: reżyserzy mają u dziewczyn większe "branie", więc trzeba zostać reżyserem. I te studia, w przeciwieństwie do aktorskich, przebrnął już bez problemów. Anegdot tego typu znaleźć można w książce więcej.
Rozdziały  autobiograficzne (w tym chyba najobszerniejszy o peregrynacjach z wojskiem) przeplatane są rozdziałami poświęconymi osobom, z którym współpracował lub w inny sposób wpłynęły one na jego karierę. Pisze m.in. o Marku Pacule, Wojciechu Mannie, Jerzym Gruzie oraz o swoich profesorach w szkole aktorskiej.                
Autor studiował w Krakowie w latach, w których poznałem Kraków z racji odbywanej tam praktyki wakacyjnej i zafascynowałem się tym miastem, jego aurą, życiem artystycznym i historią. Ta fascynacja została mi do dziś. Kiedy jeszcze pracowałem w Katowicach zdarzało się, że kupowałem bilet do Krakowa, żeby po zajęciach wpaść tam choćby na kawę do Jamy Michalika i przejść się Floriańską, a jak starczało czasu do Grodzką do Wawelu, a potem Kanoniczą z powrotem do Rynku i na dworzec. I ta miłość do Krakowa była głównym motywem sięgnięcia po tę książkę. Maternie zaś ona przeszła. Osiadłszy w stolicy żył wspomnieniem o mieście, w którym cały świat artystyczny mimo swej różnorodności trzymał się razem. Kiedy przyjechał tam pod koniec lat dziewięćdziesiątych, okazało się, że środowisko jest podzielone, przepełnione wzajemnymi uprzedzeniami, nie mające wspólnych miejsc spotkań.
Dla mnie jednak Kraków wciąż ma ten sam urok.
Powodowany tym głębokim zainteresowaniem podwawelskim grodem (mam o nim w domu wiele książek i stale coś dokupuję)) sięgnąłem do jeszcze jednej książki, której tłem jest Kraków. Tu bowiem spędziła całe swoje życie profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Ewa Miodońska-Brookes, znawczyni literatury i dramatu okresu Młodej Polski, córka legendy polskiej laryngologii prof. Jana Miodońskiego.Opowiada ona o swojej karierze naukowej, aktywności w związku zawodowym "Solidarność" (i rozstaniu z nim podczas rządów PiS) swoich artystycznych fascynacjach, o swoim mieście i jego życiu naukowym oraz teatralnym oraz o swoich mistrzach dwojgu swoim byłym studentom Joannie Zach i Mateuszowi Antoniukowi. A że jej ojciec miał wśród swoich znajomych i przyjaciół wiele znakomitości nauki i sztuk, że dzięki temu i dbałości rodziców o wszechstronny rozwój  swoich córek (siostrą bohaterki książki była historyczka sztuki prof. Barbara Miodońska), więc i ona mogła ich poznać osobiście, a w teatrze widzieć legendy polskiej sceny jak Ludwik Solski, Jerzy Leszczyński, a także stawiających pierwsze kroki na scenie niedawne jeszcze i dzisiejsze tuzy sztuki scenicznej.
Niestety, choć książkę wydało renomowane wydawnictwo (Universitas), zawiera ona zbyt liczne niezręczności stylistyczne, przekręcone nazwiska lub niewłaściwie podane imiona przywoływanych postaci. Z ostatnio dostrzeżonych:  aktor Mieczysław Voit występuje jako Voight, zaś inny aktor Zygmunt Kęstowicz jest tu Zygmuntem. Raziło mnie w trakcie czytania używanie czasownika "oglądać" w formie "oglądnęłam". Może jest i ono poprawne, ale sam powiedziałbym (lub napisał) "obejrzałem".. Wydaje mi się, że oglądać można coś w sposób ciągły, a jednorazowo można coś obejrzeć.
Mimo to książkę zamykałem z żalem, ale i satysfakcją, gdyż bliżej poznałem wybitne postaci krakowskiej polonistyki, jak profesorowie Wyka, Pigoń (w czasie praktyki mieszkałem w tzw. "Pigoniówce", akademiku przy ul. Garbarskiej, przy której dzieciństwo spędziła bohaterka książki), Tomasz Weiss czy Stanisław Balbus. Planujemy z żoną spędzić część tegorocznych wakacji w Krakowie. Koniecznie musimy  wdepnąć  na Karmelicką i Garbarską, gdzieśmy się 45 lat temu poznali podczas  moich imienin.  

okładka    okładka                                                                                                                         

8 komentarzy:

  1. p.Stefanie,piszesz Pan pamiętniki o sobie to i zainteresowania brak.Po co tego
    nieudacznika Krzysztofa Maternę tu wkleiłeś? Satyryk z Bożej Łaski! Wojciech
    Mann to klasa! Naprawdę Materna jest reżyserem?Nie wiedziałam o tym.On coś
    gdzieś wyreżyserował? Widziałam go w TVN "Drugie śniadanie mistrzów" u
    młodego M. Mellera (kiedyś Playboy).Prawie cały program ścigali się z drugim
    artystą A.Grabowskim,który lepiej przyłoży J.Kaczyńskiemu i całemu PiS (?).
    Żałośnie to wyglądało tym bardziej,ze było jeszcze dwóch innych "mistrzów".
    których nie dopuszczali do głosu no i prowadzący,który starał się zmienić temat.
    Pewnie ta dziewczyna,która powiedziała mu "Spiedalaj ..."ogladając to dodałaby
    już jako dojrzała kobieta...z wizji". Gratuluję długoletniego pożycia z żoną.
    Czytając p. post zauważyłam po prawej stronie - "Moja lista blogów" i na III miejscu "simplement Eliza" pozwoliłam sobie wkleić:
    Eliza D. 20 marca 2014 23:41
    Drogi Sarmato, Ty jak zwykle odwracasz kota ogonem! Zawsze najmądrzejszy z najmądrzejszych. Bijesz na pysk mędrca nad mędrcami, samego wielkiego też zawsze cwaniaka L. Wałęsę - Bolka. Szkoda czasu, jesteś śmieć ze Śremu. A śmieć nie zasługuje ani na uwagę ani na kopa w dupę, czy parszywą i fałszywą mordę! Masz mordę nie do końca Mongoła, bo rodzice pili KUMYS(ajrag), napój alkoholowy tylko na bazie mleka osła. Podstawą tego napoju jest mleko klaczy. Jesteś prostak, cham, kawał chuja, więc luzik, bo śmieć i tak idzie do kosza, po co się zniżać do twojego szamba?

    OdpowiedzUsuń
  2. Materna jest reżyserem. Teraz idzie jego przedstawienie w teatrze Krystyny Jandy. I ma świetne recenzje i komplety na sali. Ale głównie rezyseruje widowiska estradowe. Ja go lubię i cenię, m.in. za felietony w Newsweeku. A Eliza pisze raz lepiej raz gorzej. Nie lubię, jak mi ktoś dyktuje, kogo mam czytać, a kogo nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Stefanie -"Nie lubię, jak mi ktoś dyktuje, kogo mam czytać, a kogo nie."
    A,czy ktoś naprawdę Panu to dyktuje? Pan nikomu, niczego nigdy nie dyktuje?
    "Raziło mnie w trakcie czytania używanie czasownika "oglądać" w formie "oglądnęłam". - Ja zawsze po...bardzo lubiłam oglądać jak kurczył się i malał penis mojego chłopaka, narzeczonego.Nie zmrużyłam oka dopóki tego nie oglądnęłam do końca.Dziś coraz rzadziej mam okazję oglądać to zjawisko u mojego męża. - Dyktuje Pan, a nawet narzuca swoje zdanie np. w polityce...
    Co Pan myśli na temat tego, że Henryka Krzywonos znalazła się na listach PO
    do parlamentu europejskiego?Nie wiem jakie ma wykształcenie,języków obcych
    na pewno nie zna.Mówi głupoty,głównie atakuje p.Jarosława Kaczyńskiego i PiS.
    Jest (była) ŁAMISTRAJKIEM. W Sierpniu'80 wbrew zaleceniom i prośbom kolegów
    z zajezdni tramwajowej w Nowym Porcie (Gdańsk) wyjechała na trasę.Dojechała
    do Opery i Filharmonii Bałtyckiej.Kiedy na polecenie Komitetu Strajkowego wył.
    prąd, powiedziała:"Ten tramwaj dalej już nie pojedzie".Porzuciła pojazd i poszła do Stoczni Gdańskiej. Fuksem znalazła się w Prezydium MKS"Solidarność". Już we
    wrześniu koledzy z ZKS przy WZKM GG (Wojewódzkie Zakłady Komunikacji
    Miejskiej Gdańsk-Gdynia) pozbawili ją wszystkich funkcji w Związku "Slidarność".
    Później była wykorzystywana(jako dawna UW) przez B.Geremka i B.Borusewicza
    do osłabienia roli innych np. Anny Walentynowicz oraz próby przejęcia pieczy nad obchodami 30-tej Rocznicy przez Rząd RP. (PO). Współtwórcą tego pomysłu był
    Bogdan Lis, który był m.innymi organizatorem 25-tej Rocznicy Sierpnia'80 usilnie
    zabiegał aby na obchodach był obecny tow.W.Jaruzelski(NKWD - Wolski).Henryka
    dzięki wsparciu w/w prowadziła rodzinny dom dziecka.Na jedno dziecko brała od
    podatników(dostawała od Państwa) 3.000 PLN. + opłaty,czynsz itp.itd. etc.Później
    jeździła po Warszawie odkrytą limuzyna z Jolantą Kwaśniewską-Kongres Kobiet i
    jego Stowarzyszenie (tam gdzie kasa!). Wredna baba, spasiona jak świnia...







    OdpowiedzUsuń
  4. Szanowna Pani, mam swoje poglądy, tak jak Pani ma swoje, mam swoja wiedzę, tak jak Pani ma swoją. Informuję o moich poglądach, lekturach, spostrzeżeniach, doznaniach i przeżyciach, ale nikomu ich nie narzucam, ani nikomu ich poglądów nie perswaduję.
    A jak będzie Pani wypisywała tu takie rzeczy, że ktoś jest spasiony, to nie będę ich publikował. Tu jest strefa, w której na takie teksty miejsca nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyżbym dobrze Pana zrozumiała? Naprawdę przeczytał Pan tylko jedno,ostatnie
    zdanie? Czy pisząc "spasiona" popełniłam grzech? Nawet jeżeli - myślę, że nie ciężki? Czy będę musiała się z tego spowiadać? Przecież prawdą jest, że ona
    jest bardzo gruba i na pewno nie od aerobiku.Twierdzi Pan, że ja perswaduję...
    Może Pan wie p.Stefanie, czy Eliza D.i begonijka to jedna i ta sama osoba?
    @begonijka 21 marca 2014 00:05
    Bożesz Ty mój !!! To jednak prawda,że wracając w czerwcu ub.r.(Wandy/Jana), późną nocą do domu,pijana,spadłaś z podmytego nasypu kolejowego.Wezbrane wody rzeki Kaczej podmyły wcześniej nasyp pod torowiskiem w Gdyni Redłowie. Wielkie,spiętrzone masy wody w korycie rzeki płynęły z największą prędkością! W tej kipieli znalazła się najwybitniejsza komentatorka tego bloga,pijana jak parząca meduza i koląca kolucha,niejaka begonijka!Już w czasie spadania,zanim wszechświat usłyszał wielkie PLUUUM! Spadło z niej letnie odzienie,już w wodzie biustnik i stringi! Przez moment jej nie było,lecz zadziałało prawo Archimedesa i jak przystało na 95 kg.piłeczkę wyskoczyła do góry,by spaść do wody i płynąć z szalonym nurtem w dół równolegle do ul.Spacerowej przeciąć Orłowską w pobliżu rybackiej przystani,niedaleko mola w Orłowie wpaść do Zatoki Gdańskiej, Bałtyku,dalej już wpław do Szwecji.Miała takie marzenia w pijackim widzie,czy pomroczności jasnej,ale ocucił ją b. głośny huk. Jakby ktoś z całej siły walnął w bęben! Było to jednak następstwem uderzenia pustą głową begonijki o twardy konar.Zaniosło ją jednak w miarę całą do ujścia Kaczej,gdzie wyłowili ją orłowscy,ale rybacy! Początkowo myśleli,że to Syrena,później gdyńska mewka.Wzięli ją bliżej księżycowego światła i jeden z rybaków krzyknął: znam ją! To przekupka z ulicy Inżynierskiej.Kiedyś handlowała pod halą targową w Gdyni! A,że była jeszcze trochę ciepła,więc zaczęli ją nacierać wpierw muszlami,a później flądrą.Zaczęła głośno rechotać w niebo głosy! To któryś rybak: może napełnimy ją kawiorem? Tak! Czerwonym,łososiowatym (ikra - komórki jajowe ryb) odparł inny.- A co z mleczem (białawy płyn nasienny występujący u samców ryb) zapytał głośno trzeci,bo ja nie mam ,b.długo żegnałem się z żoną - dodał. Radość begonijki trwała krótko,bo z innymi rybakami było podobnie. Zgodnie stwierdzili,że najedzą się czerwonego kawioru prosto z cipy! Nie mając na łodzi sztućców posłużyli się bosakami...
    P.S. 1. - W 2006 roku Komisja Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych
    określiła Kaczą jako rów.
    2. - Panie Stefanie na tym będę kończyła. Myślałam, że jest Pan bardzo miły,ale... wprawdzie ujął mnie Pan tymi swoimi Imieninami sprzed 45 laty. Zapewne był Pan bardzo szarmancki, imieniny obchodził Pan na Karmelickiej i Garbarskiej. Ciekawi mnie, czy jeszcze pamięta to pańska żona? Jednak uważam,że jest Pan apodyktyczny - taki, który narzuca swoją wolę innym i nie znosi sprzeciwu; bezwzględny, arbitralny, despotyczny, bardzo stanowczy (może apodyktyczny szef?). Pozdrawiam, życzę wszystkiego najlepszego z okazji...

    OdpowiedzUsuń
  6. Szanowna Pani, nie ma znaczenia, czy zdanie wyrażające pogardę dla innego człowieka było na końcu czy na początku wpisu. Ono nie powinno było paść. A skoro padło, świadczy nie o tej osobie, lecz o tym, kto nie widzi w używaniu takich określeń niczego niewłaściwego.
    Może sobie Pani wypisywać o mnie, co tam Pani w duszy gra. Decydując się na pisanie bloga musiałem się liczyć z tym, że komentarze i autorament ich autorów będą rozmaite. Wyżej cenię sobie zdanie o mnie tych, których sam poważam i z którymi mam codzienny kontakt z racji życia w rodzinie, pracy zawodowej bądź sąsiedztwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj! Panie Stefanie -
      Skupił się Pan akurat na tym jednym zdaniu:"Wredna baba, spasiona jak świnia." Tak jakby Pan nie czytał co o niej napisałam wcześniej. Faktem
      jest,że to zdanie padło na końcu wpisu, jednak nie jako pogarda dla człowieka. Ta kobieta prostolinijna i bezczelna, potrafiąca wchodzić w nieczyste układy jest na listach PO do parlamentu europejskiego.Ona ma
      reprezentować Polskę? Urodzona w Olsztynie 27marca 1953r. ukończyła SP dla Pracujących w Gdańsku,dopiero w 1971r. - dlaczego? W 2004r. absolwentka Centrum Kształcenia Ustawicznego dla Dorosłych w Gdańsku,czyli jak miała"zaledwie" 51lat.Jaki zawód,tytuł,wykształcenie
      zdobyła nigdzie nie można wyczytać - dlaczego? Pisze Pan : " Wyżej cenię sobie zdanie o mnie tych, których sam poważam i z którymi mam codzienny kontakt z racji życia w rodzinie, pracy zawodowej bądź sąsiedztwa." No i dobrze, Pana sprawa, niech tak będzie i zostanie...Ja
      jednak pozostanę przy swoim. - Ja tej Pani nie poważam!

      Usuń
    2. Łaskawa Pani, z wracam uwagę, że ja tu pisałem o książkach o Krakowie, a nie o pani Henryce. Ona nawet gdyby nie miała matury, budziłaby mój szacunek.

      Usuń