środa, 29 maja 2024

Darek

 Mieszkaliśmy z Darkiem w akademikach uniwersyteckich przez wszystkie lata studiów. Przyjechał do Wrocławia na studia z Łodzi, gdzie ukończył dwuletnie studium bibliotekarskie i był przewodnikiem miejskim. Przeżywał jeszcze traumę po śmierci młodszego brata, zamordowanego w Jarocinie, gdzie uczył się w  Technikum Leśnym. W miarę jak zaczął wracać do równowagi ujawniał się jego charakter, równego kolegi, skłonnego do żartów i robienia kolegom kawałów. Początkowo upatrzył sobie zwłaszcza mnie. I robił to dotąd, dokąd nie zareagowałem obojętnością. Wtedy powiedział, po co to. Mianowicie żebym nie traktował siebie nazbyt poważnie i wyzbył się kompleksu prowincjusza. Pomogło i jestem mu za to wdzięczny. W ogóle lista dowcipów robionych przez niego lub z jego poduszczenia jest długa. Może kiedyś o nich jeszcze opowiem, bo wiele było dość oryginalnych.
Od pierwszego dnia zachwycił się Wrocławiem. W czasie jakiejś rozmowy powiedział, że gdyby ziejącymi wtedy pustkami okolicami wzdłuż ul. Powstańców Śląskich zapełnić śródmieściem Krakowa okolonym Plantami, Wrocław byłby najpiękniejszym miastem w Europie. No cóż, nie jeździło się wtedy do Włoch czy Hiszpanii... Niemal z marszu zapisał się na kurs dla przewodników po Wrocławiu i chyba po roku zostały mu tylko zajęcia praktyczne, czyli oprowadzanie po mieście. My, koledzy z pokoju stanowiliśmy dlań grupę turystów. Co parę dni zabierał nas na wycieczkę. Oprowadzał ze znawstwem i dowcipem. Do dziś utrwaliły mi się zwłaszcza nazwy patronów kościołów i świątyń innych wyznań. Czym kilka lat później zaimponowałem mamie i treściowej.
Wrocławiem interesował się do końca życia. Zamieszczał artykuły i wzmianki w lokalnej prasie, polemizował z innymi autorami, a gdy pojawiły się media społecznościowe pisał o Wrocławiu na swoim profilu w Facebooku.
Studiowanie przychodziło mu z łatwością, dzięki czemu w porę zaliczał wszystkie przedmioty i zdawał egzaminy. Ale i tu ujawniała się jego zdolność do żartów. Przygotowywał szczegółowe pytania i odpowiedzi, którymi przerzucaliśmy na tzw. giełdzie, czyli pod drzwiami pokoju, w którym odbywały się egzaminy. Reakcją był ni to podziw, ni przestrach koleżanek wyrażający się okrzykami typu "Ale oni są obryci!". Ale wychodziliśmy z egzaminów z ocenami średnimi lub nieco więcej niż średnimi.
Po studiach zatrudnił się wraz z całą grupą koleżanek i jednego kolegi z roku w Bibliotece Politechniki Wrocławskiej, która chętnie zatrudniała absolwentów bibliotekoznawstwa. Ożenił się wtedy z naszą koleżanką z roku, ja zaś z koleżanką studiującą o rok niżej. Był świadkiem naszego kościelnego ślubu. Spotykaliśmy się wtedy dość regularnie. Ostatni raz w pełnym składzie spotkaliśmy się późnym latem 1974 r. Wspólnie oglądaliśmy pamiętny mecz Polski z Argentyną podczas Mundialu w Niemczech, zakończony dla Polski zdobyciem srebrnego medalu. Małżeństwo jednak nie przetrwało. Oboje zresztą niebawem wstąpiło w nowe związki. Drugie małżeństwo okazało się szczęśliwe i trwałe. Nie miałem okazji poznać drugiej żony Darka, ale mówił o tym swoim małżeństwie nie ukrywając satysfakcji. Sprawdziło się ono także w ostatnich latach, gdy Darka dotknęła, jak się okazało nieuleczalna choroba.
Kiedy przy jakiejś okazji spotkaliśmy się kilka lat później, Darek z entuzjazmem opowiadał o swojej nowej pracy w utworzonym  w 1974 r. przedsiębiorstwie POSTEOR, zajmującym się wdrażaniem postępu technicznego. Zajmował się tam informacją naukową i widać było, że to było coś dla niego, bo dawało mu poczucie pracy nad czymś nowatorskim. A gdy znów spotkaliśmy się po kilku latach, chyba podczas spotkania koleżeńskiego w ćwierćwiecze ukończenia studiów, Darek pracował w energetyce, co sprawiało dość wędrowny tryb życia. Chwalił się  swoim synem, że ukończył dobre liceum, potem, że studiuje, a potem, że ma ciekawą pracę z granicą i wiele podróżuje.
Spotykaliśmy się podczas kolejnych spotkań, a potem częściej gdyśmy obaj przeszli na emeryturę, choć obaj nie od razu całkiem. Darek  prowadził jeszcze firmę zajmującą się pośrednictwem pracy. Zdarzało się, że nasze rozmowy przerywały telefony - ktoś poszukiwał pracy, ktoś informował, że już ukończył kurs kwalifikacyjny, a ktoś inny dziękował za pomoc w znalezieniu pracy.
Wtedy poznałem trochę innego Darka: refleksyjnego, więcej słuchającego innych niż opowiadającego o sobie, zadającego dociekliwe pytania. Chyba podczas naszego ostatniego spotkania powiedziałem mu wprost, że jest mądrym człowiekiem, z którym rozmowa daje dużą satysfakcję.
Potem już tylko telefonicznie dzieliliśmy się uwagami o tym, co się wokół nas dzieje, wciąż bowiem interesowały go sprawy naszego miasta, co się dzieje w świecie. Mówił, że ma trudności z chodzeniem, więc już raczej trudno będzie się spotkać. Dwa lata temu opowiedział, że dopadł go rak podniebienia i przysłał zdjęcie Darka, jakiego nie znałem - szczupłego, starszego pana, siedzącego przy torcie urodzinowym. Stuknęło mu 75 lat.  Bo zawsze był dosyć okrągły. Raz opowiedział mi, że syn przez cały dzień obwoził go po miejscach, które darzył sentymentem. Obiecywał sobie, że latem następnego roku usiądziemy sobie w ogrodzie w jego posesji i długo porozmawiamy. Ale rak zaatakował tym razem gardło. Kiedy zadzwoniłem do niego jesieni zeszłego roku, już niewiele zrozumiałem z tego, co był w stanie wydobyć z siebie przez zaatakowaną krtań. Potem jeszcze kilka razy próbowałem się dodzwonić. Telefon był czynny, ale głuchy. To nie zwiastowało niczego dobrego.
I oto dziś dowiaduję się, że Darek Niszewski, mój bliski, a przez lata wręcz serdeczny kolega, zmarł przeżywszy 77 lat, właściwie niespełna 78.
We wtorek 4 czerwca o godzinie 13.00 na Cmentarzu Grabiszyńskim odprowadzimy Go w ostatnią drogę

Brak dostępnego opisu zdjęcia.



wtorek, 28 maja 2024

Pożegnanie z Breslau

Dwa lata temu miałem już do czynienia z powieścią w formie pamiętnika, gdym przeczytał i opisał tu swoje wrażenia z lektury powieści Dom sióstr Charlotte Link. I znów na taką trafiłem. Autorka powieści Niebieska walizka : pożegnanie z Breslau (wyd. 2, Silesia, 2024) Marianne Wheelaghan w prologu pisze, jak to przypadkiem w sypialni zmarłej w Szkocji matki niebieską walizkę z nalepkami różnych miejscowości, świadczącej o licznych podróżach właścicielki, a w niej listy, pocztówki, wycinki z gazet oraz notesiki z  zapiskami znajomym pismem matki.

Po wahaniach autorka zdecydowała się je uporządkować, złożyć w całość i zrobić użytek z części listów, przetłumaczyć na angielski i przy okazji "wygładzić" narrację, a listom z dzieciństwa matki nadać bardziej dojrzałą postać.
Przedmowy tłumacza powieści Marcina Melona i wrocławskiego literaturoznawcy Wojciecha Browarnego maja uwiarygodnić autentyczność odnalezionych dzienników i listów, choć wydawca zaznacza, że to jednak jest powieść.
Dziennik dwunastoletniej Toni Natchitzki, uczennicy szkoły katolickiej, zaczyna się w połowie 1932 roku. Dziewczynka zajęta jest swoimi sprawami, niezbyt lubianą szkołą, w której można oberwać od siostry Gertrudy trzcinką, relacjami rówieśniczymi i rodzinnymi. Wraz z rodzicami - ojcem urzędnikiem miejskim, matką lekarką, dwiema dorastającymi  siostrami i dwoma nieco starszymi braćmi zamieszkuje w eleganckiej kamienicy przy reprezentacyjnej wtedy Kaiser Wilhelm Strasse, a dziś ulicy Powstańców Śląskich. Z pamiętnika rysuje się obraz mieszczańskiej wielkomiejskiej rodziny, w której ojciec w sposób dość apodyktyczny decyduje o edukacji i przyszłości córek, mniej rygorystyczny jest wobec synów, matka zaś troszczy się o byt codzienny i nie potraf zdobyć się na okazanie dzieciom czułości. Z okazji urodzin czy świąt dzieci dostają prezenty, nawet zabierane są do wytwornych restauracji, ale nie mogą wychylić się poza uroczysty, sztywny rytuał. Pod rygorem kary.
 Ojciec decyduje, że najstarsza córka pójdzie do klasztoru (okoliczności sprawiają, że jednak wyjdzie za mąż, a stan zakonny pisany jest młodszej córce. Wojna i tak pokrzyżuje plany całej rodzinie.
Militaryzacja III Rzeszy sprawia, że rodzice Toni tracą pracę i w celu zarobkowania  osiedlają się dzisiejszym Wleniu, gdzie ojciec kupuje kawiarnię. Toni jednak tęskni za dużym miastem i  wraca do Breslau i zamieszkuje u starszej siostry Tam przeżywa czas wojny, zatrudnia się jako trawmwajarka, ale jak wzyscy mieszkańcy musi zadowalać się malejącycmi przydziałami żywności, a szczególnie chleba, a gdy Breslau staje się twierdzą zmuszona jest do udziału w wypędzeniu z miasta. Jednak wyczerpana ryzykując zabiciem wraca do miasta i tu  przeżywa jego zniszczenie, zmuszona do pracy przy odgruzowywania miejsca pod pas startowy dla samolotów złorzeczy dowództwu twierdzy. Jak inne Niemki boi się sołdatów sowieckich, owianych legendą okrutników, rabusiów i gwałcicieli. Podobne wieści dostaje w listach od siostry, która osiadła z mężem w Berlinie i też przeklina dowództwo armii i władz miasta. Szczęśliwie omija ją najgorsze. Po wojnie wraca do Wlenia, gdzie układają się jej nawet relacje z polskimi osiedleńcami. Jednak w październiku 1947 r. jest wyczytana do wysiedlenia.
Pamiętnik uzupełniają, i przydają mu autentyczności, listy i zdjęcia. Opowiedziałem jej treść pobieżnie, w nadziei, że zachęci innych do przeczytania całości.
Poruszająca lektura, pozwalająca spojrzeć na III Rzeszę i jej upadek oczami zwykłych Niemców, nie tylko dorosłych.
Książka została starannie wydana przez wydawnictwo Silesia Progress, a zasadniczy zrąb poprzedzony opowieścią tłumacza Marcina Melona o tym, jak trafił na tę powieść i zdecydował się  uprzystępnić ją polskim czytelnikom oraz słowem wstępnym wrocławskiego polonisty Wojciecha Browarnego.
Literatura piękna - Niebieska walizka. Pożegnanie z Breslau