środa, 12 kwietnia 2023

"Przekrój" i jego twórca Marian Eile

 "Przekrój" czytałem od późnego dzieciństwa. Był dostępny w naszej - wtedy Gromadzkiej - Bibliotece Publicznej, w której bywałem przynajmniej raz w tygodniu. Zaczynałem od ostatniej strony, na której był nowy wiersz Ludwika Jerzego Kerna, na ogół dowcipnie ujmujący aktualne problemy i zjawiska, ale z dala od polityki, zabawne lapsusy z gazet i czasopism, aforyzmy oraz króciutkie historyjki obrazkowe  z profesorem Fllutkiem Zbigniewa Lengrena lub graficzki podpisującej się Ha-Ga Hanna Gosławska-Lipińska) oraz aforyzmy, często przypisywane psu będącemu pupilem redaktora naczelnego.
A dopiero potem zabierałem się do lektury artykułów, wywiadów reportaży czy felietonów. Jako licealista już sobie "Przekrój" czasem kupowałem, bo nie zawsze był czas, żeby pójść do biblioteki.  Już jako uczeń podstawówki pilnie czytałem rubrykę "Demokratyczny savoir-vivre" podpisywany "Jan Kamyczek", za którym to kryptonimem kryła się wieloletnie redaktorka, także jako zastępczyni naczelnego, Janina Ipohorska. Miałem jakieś aspiracje, a poza tym chciałem w najbliższym otoczeniu imponować kulturą bycia. Porady zebrane w książce zatytułowane tak jak tytuł rubryki oczywiście sobie kupiłem. Wiedziałem więc jak się witać (bez tzw. cmok-nonsensu), przedstawiać, zachowywać się w różnych sytuacjach, randki nie wyłączając.  Jako student szybko podjąłem się roli kolportera czasopism w akademiku. Uniwersytet na potrzeby domów studenckich kupował stały zestaw tygodników i miesięczników. A po studiach trafiłem do biblioteki, która "Przekrój abonowała. I niezmiennie byłem jego czytelnikiem. Zmienił się tymczasem (dwa razy) redaktor naczelny, ale linia redakcyjna została zachowana, jak też i zespół redakcyjny oraz autorzy, z którymi w części redaktor Eile znał się już przed wojną. Czytałem pismo dokąd się ukazywało, choć czasem już to nie było to. Przestałem dopiero gdy zaczął ukazywać się jako kwartalnik. Kupiłem pierwsze dwa czy trzy numery, ale stał się nieforemny, grupy grzbiet sprawiał, że pismo samo się zamykało, co wraz z  drobną czcionką utrudniało lekturę.
A piszę o moim życiu z "Przekrojem", gdyż właśnie trafiłem na książkę Tomasza Potraja "Przekrój" Mariana Eilego (WAM, 2019), przedstawiającą biografię Mariana Eilego-Kwaśniewskiego To drugie, to nazwisko żony, które w czasie wojny służyło mu jako pierwsze, gdyż musiał ukrywać swoje żydowskie korzenie. Obiecał żonie, po wojnie inspicjentce w Starym Teatrze, że nigdy się z nią nie rozwiedzie. Nie rozwiódł się wprawdzie, ale wiązał się z różnymi kobietami, najdłużej z Janiną Ipohorską, z które spędzał wakacje, bywał w teatrach i kinie.
Eile miał doświadczenie w pracy redakcyjnej, gdyż już przed wojną najpierw współpracował, a potem był członkiem redakcji "Wiadomości Literackich, dzięki czemu poznał styl pracy Mieczysława Grydzewskiego i trochę na nim się wzorował.
"Przekrój" według zamysłu Eilego miał być pismem dla inteligencji, w jakimś stopniu nawiązującym do "Wiadomości Literackich" oraz ilustrowanych magazynów ukazujących się na Zachodzie. Ale całkowicie apolitycznym, bo jako opozycyjne nie miało szansy na ukazywanie się, a afirmujące nowy ustrój byłoby przez środowiska kulturalne i aspirujące do kultury sekowane. Ale od czasu do czasu musiał jednak świadczyć serwituty władzy, jak np. po śmierci Stalina, i godzić się na ingerencje cenzury. Lub tak redagować pismo, żeby ingerencji było możliwie najmniej, czyli stosować autocenzurę
Udało mu się pozyskać znakomitych autorów, m.on. Gałczyńskiego, Kydryńskiego, Waldorffa, Mrożka, Koźniewskiego. Pismo poświęcało też wiele uwagi modzie, o której pisała Barbara Hoff, sam zaś rektor bywający często za granicą, głównie w Paryżu, pisał o tym,  "co się nosi" w stolicy światowej mody. Zatrudniał też wybitnych plastyków, m.in. właśnie Lengrena, Daniela Mroza, Adama Macedońskiego czy znanego jeszcze sprzed wojny Jerzego Zarubę. Sam zresztą mimo braku wykształcenia artystycznego, parał się grafiką, malarstwem i scenografią teatralną i miał w tym zakresie wyrafinowany gust.
Dzięki temu pismo miało w najlepszych latach nakłady bliskie milionowi egzemplarzy.
W 1969 r., gdy trwała w Polsce antysemicka heca, Eile wyjechał do Paryża, co jakiś czas zgłaszając się do konsulatu z wnioskiem o przedłużenie ważności paszportu. Zdalnie zrezygnował ze stanowiska naczelnego, co dało asumpt do pogłosek, że postanowił emigrować. Ale po mniej więcej roku wrócił. I właściwie od razu znalazł się na marginesie. I  sam miał poczucie, że życie mu się nie udało. Miasto zapewniło mu mieszkanie, gdzie miał też pracownię malarską, wiązał się z młodszymi kobietami, którym imponował erudycją, talentem artystycznym i wcześniejszą sławą. Malował i nawet miał wystawy swoich prac, opracowywał scenografię do widowisk teatralnych (wybitna reżyserka Roma Pruchnicka z ulgą przyjęła wiadomość, że już więcej scenografią nie będzie się zajmował) i słabł. Zmarł w 1984 r. w wieku niespełna 75 lat.
W Krakowie jeden ze skwerów nosi jego imię.
Czytając miałem wrażenie, że autor musiał nie znać realiów PRL-u, zwłaszcza tego, w jego szczytowym okresie. W rezultacie narracja czasem sprawia wrażenie prezentystycznej, czyli zbyt łatwo ferowane są oceny postawy Eilego i całego zespołu redakcyjnego, który chciał dać publiczności o pewnych aspiracjach intelektualnych trochę głębszego oddechu, ale za  cenę pewnych koncesji wobec rządzących. Inaczej niż ukazujący się też w Krakowie "Tygodnik Powszechny", który zresztą także musiał godzić się z realiami, a gdy zdarzyło mu się ostrzej "bryknąć" karany był oddaniem w ręce zdeklarowanych ugodowców, często zaś ograniczeniem przydziału papieru (w PRL-u papier drukowy był przydzielany centralnie), a więc niższym nakładem i niższymi wpływami ze sprzedaży.
Książka jest opracowana gruntownie, opatrzona licznymi fotografiami, przypisami i indeksem nazwisk.

Okładka książki „Przekrój” Eilego. Biografia całego tego zamieszania z uwzględnieniem psa Fafika Tomasz Potkaj



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz