wtorek, 21 czerwca 2022

Nowa książka Olgi Tokarczuk

 Miałbym lęk przed napisaniem recenzji powieści autorki niedawno uhonorowanej niedawno Literacką Nagrodą Nobla. Ale spisuję tu wrażenia z moich lektur, a to nie wymaga aparatu krytycznoliterackiego, wystarczy uważna lektura i jakiego takiego oczytania, w tym choćby częściowej znajomości autorki.
Zanim dostałem książkę, raptem parę dni po uroczystej premierze, przeczytałem dwa wywiady z nią.
Ale gołym okiem widać, że powieści nie da się w w jakiś sposób nie skojarzyć z Czarodziejską Górą Tomasza Manna, którą przeczytałem ze dwadzieścia lub więcej lat temu i pamiętam ją dość ogólnie. Ale mamy uzdrowisko, w którym kurują się, jedni latami, inni krócej, z gruźlicy. Tu są wyłącznie mężczyźni, a kobiety pojawiają się w głębokim tle. Nawet ojciec głównego bohatera, lwowskiego studenta politechniki Mieczysława Wojnicza jest wdowcem, ale mającym żeńską służbę, w tym jedną z czułością wspominaną.
Autorka zręcznie umieściła bohaterów w przededniu Pierwszej Wojny Światowej w pensjonacie dla mężczyzn. I do tego już w dzień po przybyciu Wojnicza do Goerbersdorf, w pobliżu dzisiejszego Wałbrzycha, "uśmierciła" żonę właściciela pensjonatu, w wyniku czego czytelnik obserwuje tylko mężczyzn: chodzących do domu uzdrowiskowego na zabiegi, wspólnie spożywających posiłki, zwiedzających okolice, odbywających dłuższe wyprawy. I dyskutujących. Każdy z przybyszów, pochodzących z różnych miejsc Środkowej Europy, ma jakieś , na ogół dość osobliwe zainteresowania i - jak się okazuje - tajemnice i słabostki. Wspólnym tematem jest natura kobiet. W zasadzie tylko w tej sprawie się zgadzają: są one istotami gorszego gatunku, mniej rozumnymi, kierującymi się instynktem i w gruncie rzeczy służące tylko do obsługiwania i zaspokajania mężczyzn. Wojnicz, najmłodszy chyba w tym towarzystwie, a może równolatek studenta historii sztuki z Berlina, powstrzymuje się od wygłaszania sądów, słucha i czasem zadaje pytania, ale też i nie oponuje.
Tytuł powieści objaśniła w części autorka w wywiadach i na spotkaniach autorskich. Odnosi się do sympozjów, czyli uczonych dyskusji. A Empuzjon od Empuzy, postaci mitologicznej, zjawy w osobie kobiety zmieniającej swój wygląd, kuszącej mężczyzn i pożerającej i pożerającej swe ofiary, występującej też w sztuce Arystofanesa Żaby.


Autorka tytuł Empuzjon opatruje podtytułem horror przyrodolecznicy. I nie - niewyjaśniona -  śmierć żony właściciela pensjonatu stwarza tu nastrój grozy, lecz padające co jakiś czas przestrogi ze strony wszystkich kuracjuszy pod adresem Wojnicza, że może być ofiarą kolejnego morderstwa, które zdarza się tu każdego listopada.
Powieść pisana przeszło sto lat po czasie akcji i rozmów kuracjuszy pozwala na długi dystans do ich "mądrości", zwłaszcza tych o kobietach. Dziś jeszcze tylko w wygłaszanych przez księży fragmentach Ewangelii, np. podczas ślubu, pobrzmiewają echa przesądu o przeznaczeniu kobiety i żony.
Bardzo ciekawy jest sposób narracji, jak to u Tokarczuk takiej, jaką lubię - niespiesznej, przetykanej nieoczekiwanymi z pozoru metaforami, ale w tym przypadku właściwie wolnej od roztrząsania użytych słów i ich oczywistych i mniej oczywistych znaczeń. A jeśli już takie roztrząsania się zdarzały, wkładała je w myśli Wojnicza. Czytelnik śledzi bieg zdarzeń opowiadany tradycyjnie w trzeciej osobie liczby pojedynczej, czasem jakby oczami czytelnika w trzeciej osobie liczby mnogiej, a czasem z pozycji podglądacza, gdy odkrywa on skrywane tajemnice osobowości i w pewien sposób odziera z powagi wygłaszane przez nich poglądy.
O mistrzostwie narracji najdobitniej świadczy rozdział "Symfonia kaszlu", w którym ukazana jest cała rozmaitość zmagania się przez kuracjuszy, szczególnie nocą, z gruźlicą na różnych stadiach rozwoju choroby. Samo nazwanie tych rozmaitych napadów kaszlu symfonią oddaje koszmar tych nocy.
Realia miejsca akcji autorka uzupełnia dawnymi zdjęciami kurortu, mapkami, a przytaczanym tekstom, niewykluczone, że autentycznym, nadaje formę stylizowaną na łamy dawnych gazet czy nadruków na szyldach.
Książkę pięknie wydało krakowskie Wydawnictwo Literackie




2 komentarze:

  1. Ja jeszcze nie czytałam, ale po twojej recenzji mam obawę, czy temat nie jest przygnębiający. W "pewnym wieku" , chciałoby się uciec od myśli o chorobach i możliwych ich nastepstwach. Mam nadzieję, że podyskutujemy w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie jest lektura przygnębiająca. Większość pensjonariuszy to ludzie w wieku podeszłym, lubiący popisywać się erudycją w kręgu własnych zainteresowań, a że dr Semperweiss zaleca stosowanie w terapii miejscowej nalewki Schwaermerei, więc są bardzo gorliwi w stosowaniu tego "leku", a właściciel pensjonatu dba, żeby go nie brakło. Wszak doliczy to do rachunku

    OdpowiedzUsuń