niedziela, 13 maja 2018

Mobilne bibliotekarstwo

W listopadzie napisałem o zamiarze udziału w XII dorocznej Bałtyckiej Konferencji "Zarządzanie i organizacja bibliotek" w Gdańsku.
No i pojechałem, zgłaszając temat mieszczący się w kategoriach studium przypadku bibliotekarza w różnych obszarach aktywności (a w tym przypadku zgoła nadaktywności) zawodowej i pozazawodowej. Owym przypadkiem był profesor Antoni Knot, pierwszy powojenny dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu, a przez trzy lata także przywiezionej części zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Odtworzył on obie biblioteki, a uniwersytecką w dość szybkim tempie spolonizował, czyli nasycił książkami i czasopismami polskimi. Biblioteka powstała bowiem na gruncie zachowanej w dużej części Biblioteki Miejskiej oraz uniwersyteckiej, a także księgozbiorów przejętych instytucji i prywatnych zbiorów niemieckich. Nie chcę tu streszczać mojej prezentacji, ale za tytułową mobilność uznałem działania wykraczające poza zorganizowanie biblioteki i kierowanie nią, lecz także działalność naukową i dydaktyczną, wydawniczą i edytorską (w znaczeniu naukowej edycji zachowanych tekstów, głównie rękopiśmiennych), działalność organizatorską (powołanie Zaocznego Studium Bibliotekoznawstwa, a potem Katedry Bibliotekoznawstwa) oraz wykraczającą poza uczelnię, czym był m.in. udział w tworzeniu Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego, a w jego ramach Komisji Bibliografii i Bibliotekoznawstwa. Był wreszcie politykiem, zasiadając w ówczesnych radach narodowych oraz przewodnicząc lokalnemu komitetowi Stronnictwa Demokratycznego.
Dzisiejszy IPN pewnie doceniłby jego działania na rzecz polonizacji biblioteki, ale jego samego przekreśliłby jako działacza SD, uznanego za partię satelicką PZPR.



Już przeglądając program konferencji i wczytując się w abstrakty artykułów i prezentacji, zorientowałem się, że mobilność została przez ich autorów oraz organizatorów bardzo szeroko pojęte. Ogólnie rzecz biorąc mowa była o różnych aspektach obecności bibliotek, ich narzędzi pracy, zbiorów oraz samych bibliotekarzy poza murami bibliotek. Z zaciekawieniem słuchałem więc (i oglądałem prezentacje, jeśli nie były nadmiernie przeładowane tekstami i rycinami w rozmaitych konfiguracjach, które z daleka słabo widziałem) wystąpień o rozmaitych rozwiązaniach ułatwiających zdalny  dostęp do informacji o zasobach bibliotek oraz do samych zbiorów lub ich części (np. materiałów ikonograficznych) oraz o nowych technologiach usprawniających ów dostęp, o zmieniających się funkcjach i zadaniach bibliotekarzy, o zbiorach wędrujących po kraju i świecie w drodze wypożyczeń międzybibliotecznych, a zwłaszcza użyczeń na wystawy oraz o zbiorach wędrujących w bibliobusach.
Obrady odbywały się w auli Akademii Sztuk Pięknych, w której niemal każde z ponad 150 miejsc było zajęte przez uczestników, naprzeciw nowocześnie urządzonej biblioteki uczelnianej. Nie wiadomo, czy na stałe, czy na okres konferencji umiejscowione były w niej organy z elektronicznymi, wydającymi głęboki rezonujący dźwięk. Na koniec pierwszego dnia mogliśmy wysłuchać ponadpółgodzinnego recitalu. Żeby mieć poczucie, że organy nie(wiele) ustępują tym oliwskim wisiała nad nimi instalacja przedstawiająca płuca, serce i wątrobę (czyli organy) w oliwie :).
Akademia mieści się w samym sercu gdańskiej starówki, więc aż prosiło się, żeby przejść się Długi Targiem do Motławy, a wrócić Mariacką i Piwną, a przy okazji samemu uzasadnić słuszność nazwy tej ulicy. Com kosztem jednej z sesji obrad uczynił.

Od paru lat moje wystąpienia na konferencjach poprzedzane są podaniem mego imienia i nazwiska i uwagą, że nie ma potrzeby szerszego mnie przedstawiania. Bo rzeczywiście, w konferencjach bierze udział dość znacząca liczba moich dawnych i niedawnych studentów (należy do nich organizatorka konferencji bałtyckich prof. Maja Wojciechowska), wielu musiało dowieść znajomości mojej książki Sylwetki polskich bibliologów, ale powoli zaczynam zauważać, że młodszym bibliotekarzom i bibliotekoznawcom moje nazwisko niewiele już mówi. Patrzą na moją plakietkę zupełnie obojętnie. Ale jednak wciąż jestem zapraszany na konferencje, a ich organizatorzy liczą na to, że ukażę w nich jakiś oryginalny aspekt poruszanych zagadnień. Mam wrażenie, że w Gdańsku to się udało. Może za dwa tygodnie w Nowym Sączu będzie podobnie

5 komentarzy:

  1. Nie zgodzę się z Panem, że SD było partią satelicką i prokomunistyczną. Nie było też klasyczną opozycją, bo takowej w ówczesnym układzie być nie mogło. Zrzeszało jednak na tym niższym szczeblu ludzi, którzy nie byli całkiem obojętni społecznie, ale z oczywistych względów do prosowieckiej partii należeć nie mogli, nie chcieli. Bez przynależności do SD byliby skazani na bezwarunkową porażkę, a często też na restrykcje (np. akcja "Bitwa o handel"). Wśród szarych członków Stowarzyszenia była duża grupa rzemieślników oraz przedwojenna inteligencja (ta niekomunizująca). Władza naczelna SD z pewnością dogadywała się z PZPR, ale przecież każda władza ma powinowactwo ze sobą, a dopiero potem z resztą świata... Jakie motywy kierowały profesorem Knotem, trudno mi zgadywać, jednak tę dygresję proszę potraktować jako dopełnienie prawdy historycznej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli z mojego wpisu wynika, że to ja uznałem SD za partię satelicką PZPR, to znaczy, że nie dość jasno zawarłem dystans do tego, co uważa IPN. A to właśnie ta instytucja chciała doprowadzić do zmiany nazwy skweru prof. Stanisława Kulczyńskiego we Wrocławiu ze względu na jego członkostwo w SD, którego był członkiem władz centralnych.
    Osobiście znam ludzi, którym ze względu na ich wysokie kwalifikacje zawodowe oferowano stanowiska kierownicze, ale stawiano warunek - zapisanie się do partii. Ale zadowalało przystąpienie do SD. I wielu ludzi na ten kompromis przystało, ograniczając potem swoje członkostwo do płacenia składek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy znajdę gdzieś informacje, w którym roku profesor Antoni Knot otworzył obie biblioteki? Czyżby 1945?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytelnia Biblioteki Uniwersyteckiej przy Szajnochy została otwarta w listopadzie 1945. Mowa o tym jest m.in. we wspomnieniu A. Knota w tomie 1. "Trudne dni". Jest też w aktach Archiwum UWr.
    A o Ossolineum powinno być w tomie materiałów z okazji zeszłorocznego 200-lecia biblioteki. Przypuszczam, że w 1946 r.

    OdpowiedzUsuń