niedziela, 12 lutego 2017

Biblioteki i edukacja. Konferencja w Chorzowie. I o zmarłej koleżance Łucji.

Z poczuciem przyjemności pojechałem znów na na doroczną konferencję, organizowaną przez koleżanki z Biblioteki Wyższej Szkoły Bankowej w Chorzowie. Jest bowiem okazja spotkania się w gronie znajomych, wśród których są nie tylko koleżanki i koledzy po fachu, z których część to moi słuchacze sprzed kilku lub kilkunastu lat na Uniwersytecie Śląskim, gdzie przepracowałem dwanaście lat. I miło jest usłyszeć, gdy jest się zapewnianym, że cenili sobie moje zajęcia i że jakoś one ich zawodowo ukształtowały. Zaproponowałem też udział w konferencji naszej najmłodszej koleżance, która żywo interesuje się współczesnym bibliotekarstwem i pracuje nad swoim debiutanckim wystąpieniem. Niech pozna atmosferę konferencji, zobaczy choć trochę, jak się je organizuje, pozna szersze środowisko zawodowe i sama da się poznać.
Pracując niemal przez całe zawodowe życie w bibliotekach akademickich mam coś do powiedzenia, więc poproszony zostałem o wystąpienie o działaniach na rzecz dydaktyki w szkołach wyższych, przystałem na nie chętnie.



Własne doświadczenia i obserwacje, to jednak za mało, żeby zając uwagę słuchaczy przez pół godziny, które zostały mi (i innym wykładowcom, bo chyba jednak nie prezenterom?) przydzielone. Okazało się jednak, że w świetle literatury mi dostępnej zostałem w gruncie rzeczy skazany na moją osobistą wiedzę. Nawet cała gruba księga materiałów z konferencji na Politechnice Łódzkiej (Biblioteki w procesie dydaktycznym i badaniach naukowych, 2008), zawiera tylko wyniki dość prostych badań satysfakcji użytkowników, zaś artykuł cenionego przeze mnie prof. Jacka Wojciechowskiego (Biblioteczne zaplecze studiów w: "Forum Akademickie", 2004 nr 2) sprowadza całą problematykę do dostępności studentów do podręczników akademickich i innych zalecanych lektur. Z natury rzeczy dalej nie idzie prawo, które stwarza tylko ramy dla funkcjonowania bibliotek uczelnianych. Przydatna okazała się tylko dostępna w internecie szczegółowa prezentacja Biblioteka akademicka na rozdrożu z konferencji na Politechnice Śląskiej cztery lata temu przez prof. Wiesława Babika, bodaj najaktywniejszego ostatnimi laty specjalisty w zakresie informacji naukowej, regularnie publikującego (ostatnio pod jego redakcją ukazał się gruntowny i obszerny podręcznik akademicki Nauka o informacji, Wydawnictwo SBP, 2016) i będącego uczestnikiem licznych konferencji naukowych. Mimo nie najlepszego samopoczucia był też kolejny raz na konferencji w Chorzowie. Wprawdzie i ona nie odpowiada wprost na pytanie o to, w jaki sposób poza zapewnieniem dostępu do zbiorów i zasobów informacji biblioteki akademickie mogą czynić na rzecz dydaktyki, ale obrazowo przedstawia współczesny kontekst funkcjonowania tej kategorii bibliotek, warunki ich dalszego istnienia oraz oczekiwania pod adresem bibliotekarzy.
Daremne okazały się też poszukiwania wskazań w literaturze z zakresu dydaktyki akademickiej. Żaden podręcznik z tego zakresu nie wspomina nawet o studiach wyższych rozumianych jako studiowaniu tekstów, ani o znaczeniu bibliotek. Przytoczyłem więc epizod z początku moich studiów, gdy dodatkowo chodziłem na wykłady prof. Władysława Floryana, znawcy literatury staropolskiej oraz romantycznej, poświęconych w całości analizie Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim Mikołaja z Wilkowiecka. To była sztuka studiowania! Bez jej opanowania, bez szczegółowego poznania pism klasyków danej dyscypliny niemożliwe jest wyjście do własnych badań, a do tego wieść powinny studia wyższe, kończące się wszak praca dyplomową (inżynierską, licencjacką czy magisterską).
Wskazałem więc na ten aspekt studiowania, którego warunkiem rzeczywiście jest dostępność do tekstów. Tyle tylko, że studiowanie nie sprowadza się do lektury wskazanych tekstów. Polega ono też na opanowaniu umiejętności doboru tekstów do własnych potrzeb: przygotowania się do ćwiczeń, napisania eseju, pracy semestralnej lub dyplomowej. Te zaś mają postać drukowanych książek i czasopism, ale też innego typu materiałów w postaci fizycznej (regionalia, ikonografia, kartografia itd.) oraz zasoby internetowe, w tym zwłaszcza na ogół już pełnotekstowe bazy danych. I tu już zarówno nauczający, jak i nauczani potrzebują pomocy bibliotekarza, który wprowadzi do umiejętności korzystania z zasobów i urządzeń biblioteki oraz ukaże rozmaitość elektronicznych zasobów informacji i poinstruuje w zakresie ich optymalnego i relewantnego doboru i wykorzystania.
Współczesna biblioteka akademicka musi też zapewnić studiującym i nauczającym odpowiednia infrastrukturę, pozwalającą na poznawanie tekstów w formie niekonwencjonalnej, dyskusji nad tekstami, co jest istotne w przypadku stosowanej często metody projektów, realizowanych przez grupę studentów, skopiowania tekstów, możliwie długich godzin otwarcia biblioteki a także stworzyć warunki na...  chwilę relaksu.
A więc wsparcie dydaktyki akademickiej nie sprowadza się do dostępu do tekstów, ale też potrzebna jest odpowiednia infrastruktura oraz aktywność bibliotekarzy.
Nie o  wszystkim jednak zdołałem opowiedzieć z powodu ograniczonego czasu na prezentację. Wprawdzie za to co powiedziałem byłem komplementowany, ale sam nie odczuwałem osobistej satysfakcji.
Dużo więcej uwagi poświęcone zostało w programie jednodniowej konferencji bibliotekom szkolnym i pedagogicznym, których rola w edukacji szkolnej jest bardziej złożona.
I na ich znaczeniu oraz pracy bibliotekarzy szkolnych (w tym momencie zostałbym pouczony przez przedstawicielkę Towarzystwa Nauczycieli Bibliotekarzy w Polsce, że nie bibliotekarzy szkolnych tylko właśnie nauczycieli bibliotekarzy) skoncentrowali się uczestnicy dyskusji będącej uwieńczeniem konferencji. Tyle, że nie bardzo ma sens przekonywanie się we własnym gronie jacyż to my jesteśmy fajni, mądrzy i niezbędni. Ale można to było uznać za jakąś formę autoterapii. Też przydatną.
Jak zwykle wróciłem z dobrymi wrażeniami  z organizacji konferencji, troskliwości o uczestników ze strony naszych chorzowskich koleżanek oraz spotkań z moimi studentami sprzed kilku i kilkunastu lat. Nawet ci, których temperament raczej nie wskazywał na pójście do pracy w bibliotekach trafili do nich i znakomicie się w zawodzie usadowili. Opowiadali o swojej pracy z pasją, jakiej się po nich nie spodziewałem. A może nie dość dobrze ich poznałem?

|
Zdjęcie użytkownika Biblioteka Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

A dzień później poszedłem na pogrzeb naszej koleżanki ze studiów,  a potem koleżanki po fachu, przez kilka lat też koleżanki z tej samej Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu Lucyny Bednarskiej (z domu Krakowieckiej). Jako studentka była osobą pilną i akuratną, koleżeńską, uczestniczącą w różnego rodzaju spotkaniach koleżeńskich, wycieczkach i rajdach pieszych po Ziemi Dolnośląskiej. Pamiętam Ją zabawnie przebraną za Chinkę na jedynej w czasie naszych studiów żakinadzie (w jej trakcie zawaliła się część balustrady na tzw. Wzgórzu Partyzantów, jedna osoba zginęła, kilka zostało rannych, w wyniku czego impreza została przerwana i na wiele lat zaniechana), a bliżej poznałem podczas wspólnych praktyk wakacyjnych w Bibliotece ówczesnej Akademii Medycznej przy ówczesnej ul. Rosenbergów (dziś Parkowej) i mamy nawet wspólne zdjęcie zrobione na dachu budynku biblioteki, gdzie w wolnych chwilach wychodziliśmy na kąpiele słoneczne. Mamy nawet wspólne zdjęcie. Jeśli je odnajdę, pozwolę sobie je tu umieścić.
Po studiach spotykaliśmy się rzadziej. Ona pracowała w bibliotece Instytutu Geograficznego Uniwersytetu, gdzie, jak wiem z opowieści wspólnych znajomych była ceniona za rzetelność, życzliwość i koleżeńskość,  ja jako nauczyciel akademicki, a potem dyrektor biblioteki, ale nasze drogi rzadko się przecinały. Od 1995 r. spotykaliśmy się na organizowanych co pięć lat zjazdach koleżeńskich i raz na spotkaniu u nas w domu. W ostatnich dwóch zjazdach (w 2015 r. z okazji 45-lecia ukończenia studiów i niespełna trzy miesiące temu z pięćdziesięciolecie ich rozpoczęcia) już nie wzięła udziału z powodu kłopotów zdrowotnych. Jak się dowiedziałem zasłabła tuż przed świętami Bożego Narodzenia, długotrwała reanimacja sprawiła, że żyła jeszcze nieprzytomna przez półtora miesiąca. 

Byłem  na potrzebie w towarzystwie raptem dwóch koleżanek, bo resztę tych z Wrocławia zawiadomiłem o terminie i miejscu dopiero późnym wieczorem w przeddzień pogrzebu, a do tego nie nie do wszystkich z powodu pośpiechu wysłałem wiadomość.

Lucyna przebrana na żakinadę na tle naszego starosty Janka Kaznochy, który już zdjął strój średniowiecznego żaka, a obok koleżanki, z którymi towarzyszyłem Lucynie w jej ostatniej drodze - Krysi i Ali w strojach mieszczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz