Im dalej od wojny tym lepiej znamy historię wysiedlenia lub przesiedlenia (jak mówi historiografia polska) lub wypędzania (jak piszą Niemcy) Niemców z dzisiejszych naszych Ziem Zyskanych, jak pisze o nich Zbigniew Rokita. Już nie tylko z rozpraw naukowych i dokumentów osobistych (dzienników, pamiętników, wspomnień), ale i osnutej na tym epizodzie historii beletrystyki.
Ale niewiele lub zgoła nic nam nie wiadomo, jak to wyglądało po wojnie w Czechosłowacji. Ogólnie wiadomo, że odniemczanie dawnego terenu zamieszkałego w większości przez Niemców przebiegło dość bezwzględnie i dokładnie.
Autorka, czeska pisarka Katerina Tućkova, bohaterką powieści uczyniła Gertę Schnirch, dziewczynę żyjącą w Brnie w rodzinie mieszanej, jakich zresztą w tym mieście było wiele. Matka była Czeszką i kultywowała czesko-morawską tradycję, zaś ojciec Niemcem, pod którego wpływem był jej brat. Różnica postaw uwyraźniła się w czasie wojny, podczas której matka Gerty zmarła, ojciec, którego dziewczyna wręcz nienawidziła, gdzieś w zawierusze wojennej przepadł, a brat poszedł na front.
A po upadku Niemiec zaczęło się wypędzanie Niemców. A właściwie Niemek, ich dzieci i starszyzny, bo mężczyźni w sile wieku albo zginęli, albo trafili do sowieckiej niewoli. W Brnie to wypędzenie przybrało postać podobną do opisywanych już wojennych marszów śmierci, jak w przypadku zmuszonych do opuszczenia Breslau jej mieszkańców, (też właściwie głównie mieszkanek z dziećmi). Spotkało to też Gertę, która pod koniec wojny została matką. Setki wypędzonych zmarło z braku sił, jedzenia i picia pędzona z użyciem broni przez milicję, która nie wahała się jej użyć, jak nie posługując się kolbę, to strzałami, ale i cywilnych Czechów, uzbrojonych w kije i łopaty. Był wśród nich stróż z kamienicy, gdzie rodzina Schnirchów mieszkała, a Gerta bezskutecznie próbowała prosić, żeby zgłosił, że jest córką Niemca i Czeszki.
Większość wypędzonych trafiła do nieodległego od Brna obozu koncentracyjnego, gdzie też szalała śmierć.
Gertę wraz z kilko innymi młodymi Czeszkami uratowały ich maleństwa. Trafiły do bogatego gospodarza, gdzie od świtu do nocy pracowały w polu za samą tylko strawę, a dziećmi zajęła się matka gospodarza. We trzy spały na jednej pryczy.
W końcu dzięki znajomego sprzed wojny młodego człowieka, który dostał się do władz Brna, wróciła z dzieckiem do swego miasta. Dopóki miała - przez dwa lata - opiekę tego urzędnika odżywała, zwłaszcza, że była wraz córką zaopatrywana w żywność. A potem już żyła jako obywatelka drugiej kategorii. Jako Niemka wykonywać mogła tylko pracę fizyczną i to za stawkę specjalnie określoną dla Niemców. I taką też dostała emeryturę.
Przy życiu trzymała ją tylko konieczność zapewnienia życia dziecku i przyjęła postawę, że na nic nie ma prawa liczyć.
Wszystko to rzucone na tło rządzonej przez komunistów Czechosłowacji, w której za każdy przejaw krytycyzmu wobec władz szło się do najniżej wynagradzanych i często uciążliwych prac. Spotkało to też jej chwilowego opiekuna, który uparł się, że napisze raport o marszu śmierci zgodnie z prawdą.
Trudno tu opowiedzieć całą historię, łącznie z ostatnimi dniami życia bohaterki.
To trzeba przeczytać
sobota, 6 lipca 2024
Wypędzenie po czesku
Subskrybuj:
Posty (Atom)