Jeszcze tydzień temu niczego nie przeczuwając, choć wiekowy był, wysłałem Mu życzenia urodzinowe. A dwa dni potem otrzymałem wiadomość ze Szczecina, że Staszek Krzywicki otrzymał około setki życzeń, ale zmarł 31 maja w wieku 89 lat.
Poznałem Go w maju 1981 r. podczas Krajowego Zjazdu Delegatów Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. Obaj kandydowaliśmy do funkcji przewodniczącego Zarządu Głównego. Choć jakby w innych fazach wyborów.
Jako interesujący się bibliotekarstwem wiedziałem, że był dyrektorem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Szczecinie. Na miejscu dowiedziałem się, że istnieje Zespół Bibliotekarzy Partyjnych przy Wydziale Kultury KC PZPR i Staszek jest jego przewodniczącym. Ta jego funkcja akurat wiosną 1981 r. zresztą Mu nie pomogła. Okazało się zresztą, że były takie zespoły pisarzy, wydawców, artystów teatrów i innych dziedzin sztuki.
Z racji pełnionych funkcji spotykaliśmy się przez osiem lat regularnie mniej więcej co kwartał, jak nie na posiedzenia Zarządu Głównego SBP, którego Staszek był członkiem, to w Komitecie Centralnym partii, gdzie byłem na posiedzenia Zespołu zapraszany. Ale to były oficjałki, podczas których raczej nie była czasu na luźne rozmowy.
Niedługo potem, może rok, a więc w trakcie trwającego jeszcze stanu wojennego, z racji funkcji miałem okazję wzięcia udziału w konferencji, takiej ni to naukowej, ni organizacyjnej. I tam dopiero okazało się, że Staszek jest KIMŚ, zwłaszcza w skali lokalnej. Na konferencji obecni byli funkcjonariusze państwowi i partyjni wyższego szczebla niż na zjeździe SBP. Oczywiście gościli też miejscowi notable. Podczas trzech dni mieliśmy zapewniony objazd autokarem po bibliotekach odległych o kilkadziesiąt kilometrów od Szczecina. Oczywiście poznaliśmy też Bibliotekę Wojewódzką. Dzięki zabiegom jej Dyrektora zgromadzono tu znaczną część rękopiśmiennej spuścizny zamieszkałego bodaj w 1949 r. Konstantego I. Gałczyńskiego, ale też Witkacego oraz pisarzy związanych z Pomorzem Zachodnim, łącznie z ich księgozbiorami. W efekcie każdy, kto naukowo zajmował się twórczością tych pisarzy nie mógł nie skorzystać z gościnności tej biblioteki. Opowiedział, w jaki sposób zapewniał bibliotece spuścizny żyjących szczecińskich pisarzy, np. żyjącego jeszcze wtedy małżeństwa Joanny i Jana Kulmów. Prosił po prostu o deklarację przekazania całości lub części zbiorów bibliotece. W pamiętniku krakowskiego uczonego literaturoznawcy Henryka Markiewicza przeczytałem, że zapisał całość swych liczących ponad 60 000 zbiorów Książnicy Pomorskiej, jak z czasem (w 1994 r.) została nazwana ta biblioteka. Za życia zbiory znajdowały się we wszystkich zakamarkach, łącznie z piwnicą mieszkania uczonego, a on z tytułu przechowywania depozytu pobierał coś w rodzaju renty.
A Staszek z sukcesem rozwijał bibliotekę i budował jej pozycję. Oprócz kwartalnego biuletynu uruchomił w 2001 r. serię "Monumenta Pomeranium". Biblioteka pod jego kierunkiem publikowała też katalogi swoich cymeliów, a miała cenne kolekcje starodruków, grafiki i malarstwa, muzykaliów, a także rzadkość w skali krajowej - zbiory buddystyczne. Rosnące szybko zbiory, dziś liczące ok. 1,5 mln. jednostek, wymagały ciągłego poszerzania przestrzeni, a w 1999 r. Książnica otrzymała nowy gmach, który jakby pomieścił dotychczasowy, z zachowaniem jej fasady. Jak Staszek podkreślał z dumą, w otwarciu uczestniczył ówczesny prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski.
Wielkie uznanie uzyskał uruchamiając wypożyczalnię obrazów. Użytkownik biblioteki mógł na kilka miesięcy wypożyczyć do domu oryginalny obraz w ramie. Nie pamiętam, ale wynosiła opłata, z pewnością symboliczna. Oczywiście krok po kroku znaleźli się naśladowcy w całym kraju.
Podnosił też rangę biblioteki nadając jej najpierw nazwę Książnicy Zachodniopomorskiej, a w 1994 r. już oficjalnie Książnicy Pomorskiej, przysparzając jej zadań, ale i prestiżu.
Potem jeszcze kilkakrotnie byłem gościem Staszka i kierowanej przezeń Książnicy, już to z odczytami, już w roli uczestnika konferencji lub seminariów. Raz nawet kwaterowałem w filii zamiejscowej w Buku niedaleko Golczewa, gdzie zgromadzone były właśnie zbiory buddystyczne. Pamiętam, że będąc kilka dni w Szczecinie zwiedziliśmy ze Staszkiem kilka eleganckich lokali gastronomicznych.
Któregoś wieczoru ni stąd ni zowąd Staszek zniknął. Pomyślałem, że poszedł do toalety, ale po pół godzinie zacząłem zwiedzać miejsca, w których razem byliśmy, bo może coś zgubił i szuka, a w końcu wróciłem do hotelu. A rano Staszek jakby nigdy nic o 8.00 pojawił się w pracy. Wyjaśnił, że bał się, że wypije o kieliszek za dużo. Przy okazji wyjaśnił mi swoją regułę. Jak się rano budzisz w piżamie, znaczy, że było jak należy. Jak w ubraniu, ale bez butów, to znaczy, że przekroczyło się miarę. A jak rano budzisz się w ubraniu i butach i niekonicznie w domu, należy sobie przypomnieć, gdzie skończyło się biesiadowanie i na wszelki wypadek długo się w tym miejscu nie pokazywać. W ogóle był znakomitym biesiadnikiem, rozmownym i z ogromnym poczuciem humoru. Co prawda lubił się też wtedy przechwalać... Miał czym, jako dyrektor postępach w rozwoju biblioteki, jako emeryt sukcesami dzieci i wnuków oraz domem z przyległościami w Warpnie, gdzie jako tzw. weteran pracy osiadł.
Staszek utrzymywał też kontakty zagraniczne, dzięki którym wzbogacał zbiory, ale też do Książnicy ściągali użytkownicy z Niemiec, wszak Książnica powstała na bazie zbiorów poniemieckich znajdujących się w Szczecinie i na Pomorzu Zachodnim. Z tego tytułu raz czy dwa spotkaliśmy się w małym miasteczku nad Mozelą, gdzie wydawnictwo Lange & Springer organizowało doroczne spotkania z przedstawicielami współpracowników.
Od około pięciu lat spotykaliśmy się na Facebooku. Nie za często, ale powiadamialiśmy się co u nas słychać, a Facebook przypominał nam o urodzinach Kolegi. Osobiście widzieliśmy się podczas obchodów 100-lecia SBP. Był jak zwykle wyprostowany, poruszał się dziarsko. Ale to było 5 lat temu
Wspaniała, inspirująca znajomość.
OdpowiedzUsuńBez dwóch zdań!
OdpowiedzUsuń