Nie pamiętam od czego zaczęła się moja znajomość ze sztuką piosenkarską Jerzego Polomskiego. W czasach, gdy zacząłem słuchać radia, w właściwie jeszcze kołchoźnika, chętnie słuchałem polskich piosenek, bo poza nimi właściwie nadawano tylko, a i to rzadko, radzieckie. Potem się okazało, że niektóre były jednak francuskie lub włoskie, ale z polskimi tekstami. W tzw. krajach socjalistycznych niespecjalnie bowiem przejmowano się prawami autorskimi , licencjami na wykonania, tantiemami (trzeba by płacić tzw. dewizami, czyli walutami wymiennymi). Klasycznym przykładem był słynny przebój lat pięćdziesiątych "Kaczuszka i mak", wykonywany przez Mieczysława Wojnickiego, który "przywiózł ją z podróży do Włochy, a był w swoim czasie wziętym śpiewakiem operetkowym i mógł podróżować po Europie, i sam napisał polski tekst. A w radio podawano tylko tytuł i wykonawców piosenek. Słuchałem popularnych w owym czasie koncertów życzeń, koncertów cieszących się renomą orkiestr radiowych - Edwarda Czernego, Stefana Rachonia czy Jerzego Miliana wraz ze związanymi z nimi piosenkarzami i - zwłaszcza -piosenkarkami: Marią Koterbską, Ireną Santor, Sławą Przybylską, Reną Rolską, Nataszą Zylską, Katarzyną Bovery, Januszem Gniadkowskim, Tadeuszem Woźniakowskim, Jerzym Michotkiem i właśnie Jerzym Polomskim. Występowali oni też w popularnych programach radiowych jak "Podwieczorek przy mikrofonie", "Zgaduj Zgadula" czy "Program z dywanikiem". W sobotnie wieczory słuchało się też audycji "Z melodią i piosenką po kraju". Podróżowano po małych miasteczkach i wsiach, które charakteryzowały się takimi sukcesami jak aktywnie działająca Ochotnicza Straż Pożarna, Spółdzielnia Produkcyjna, zbudowanie domu kultury lub zelektryzowanie wsi.
Były też cotygodniowe programy, podczas których emitowano nowe piosenki, a radiosłuchacze mogli pocztą głosować na piosenkę miesiąca, w a styczniu spośród tych piosenek głosowano na piosenkę roku. Pamiętam, że tą drogą piosenką roku 1961 r. ogłoszono "Dla ciebie miły" w wykonaniu zaczynającą wówczas karierę Violetty Villas.
Zdaje się, że jeśli chodzi o Jerzego Połomskiego, to na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych emitowane były piosenki przejęte z repertuaru innych wykonawców: Janusza Gniadkowskiego ("Za kilka lat gdy się spotkamy"), Andrzeja Boguckiego ("A mnie jest szkoda lata") i innych. Ale pamiętam też audycję radiową, w której nauczano na pamięć tekstów piosenek i śpiewanie ilustrowano wykonaniem piosenkarzy, z których repertuaru one pochodziły. Tam sposobem nauczyłem się tekstu piosenki cenionego kiedyś poety Andrzeja Bianusza do piosenki "Jak to dziewczyna", jego z pierwszych przebojów Jerzego Połomskiego. Potem już przyszła piosenka "Woziwoda", "Arlekin" (polski tekst piosenki z repertuaru bułgarskiego piosenkarza Emila Dimitrowa) i wiele innych. W początkach kariery zaśpiewał też piosenki ze zgrabnymi, lirycznymi tekstami do wiodącego motywu z "Jeziora łabędziego" Piotra Czajkowskiego oraz do motywu z trzeciej części drugiego koncertu fortepianowego Sergiusz Rachmaninowa. W pewnym sensie odczarował w moich uszach muzykę klasyczną, bo pokazał, że jest ona nie tylko dla wtajemniczonych melomanów, ale i "dla ludzi". Dziś gdy sam stałem się takim melomanem, słuchając wykonań obu tych utworów, gdzieś z tyłu głowy słyszę głos Pokomskiego.
Pamiętam też wywiad piosenkarza w popularnym programie "Tele-echo" prowadzonym przez Irenę Dziedzic. Zdziwił mnie, że młody człowiek miał już bardzo wysokie czoło, zwiastujące rychłe wyłysienie. Byłem oczarowany wysoką kulturą języka, nienaganną dykcją i skromnością.
Nie wiedziałem wtedy, że był absolwentem szkoły aktorskiej, a prowadząca program wręcz tresowała swoich gości przed nagraniem. Był dość często zapraszany do wywiadów, bo i bez tresowania był sobą - pogodnym, serdecznym, kulturalnym starszym panem.
Drugie zdziwienie nastąpiło, gdy w dwa czy trzy lata później zobaczyłem na estradzie opolskiej, występującego tam regularnie chyba przez wierć wieku, na Festiwalu Piosenki Polskiej Połomskiego z bujną fryzurą. Powszechnie mówiło się, że kazał sobie wszczepić owłosienie. Okazało się jednak, że po prostu używał peruki. Zawsze elegancko ubrany, acz bez żadnej ekstrawagancji, zgodnie z panującą modą. Czyli gdy była moda na rozszerzane u dołu nogawki, czyli tzw. dzwony, to były dzwony, jak szerokie klapy u marynarki, to były szerokie, jak wydłużone kołnierzyki u koszuli, to też taką wdziewał. Był niewysoki, więc pomagał sobie grubszymi podeszwami, jak kiedyś Humphrey Bogart. I niemal co roku przywoził jakiś nowy przebój, który potem śpiewała cała Polska. A że wyróżniał się kulturą wykonania, znakomitą interpretacją tekstu i muzyki, muzykę pisali dla niego wybitni kompozytorzy, a słowa znakomici poeci lub tekściarze.
Lata temu przeczytałem wspomnienia Ludwika Sempolińskiego, znakomitego aktora i piosenkarza (Droga połowa życia, Warszawa 1985), który nie krył dumy ze swego wychowanka w ówczesnej Wyższej Szkole Teatralnej, uważał go za swego pupila i wróżył mu wielką karierę estradową. On też uprzedził go, że nazwisko Pająk nie ułatwi mu kariery. I zasugerował nazwisko Połomski.
Gdyby będąc w pełni swej kariery był mieszkańcem wolnego kraju, pewnie zrobiłby karierę międzynarodową. A mógł najwyżej liczyć na wyjazdy zagraniczne z grupami artystów i śpiewać głównie do Polonii. Zresztą, tuż przed stanem wojennym wyjechał do Stanów, a gdy stan został ogłoszony, pozostał za granicą. Ale wrócił po niespełna dwóch latach, gdy tylko stan został odwołany.
Nagrał mnóstwo płyt. Nie tylko z ze znanymi własnymi przebojami, bo między nimi znajdowały się też takie, które nie uzyskały rozgłosu. Nagrał też płyty z przebojami przedwojennymi, a w wolnej Polsce oczywiście też z kolędami.
Mam płyty ze złotymi przebojami Jerzego Połomskiego i co jakiś czas je sobie przesłuchuję. Jedną wożę w samochodzie, żeby posłuchać na dłuższych trasach. Ale nie autostradach, bo pęd auta zagłusza muzykę i słowa.
Z wielką estradą rozstał się jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, ale występował jeszcze okazjonalnie. W jednym z wywiadów wyznał, że dorabiał do emerytury występując na estradach miejscowości uzdrowiskowych. Ostatnio było o nim głośniej, gdy przeniósł się do Domu Zasłużonych Artystów, ale mimo dobrej opieki nie czuł się tam tak dobrze, jak w domu, gdzie mieszkał sam. Między wierszami autorzy doniesień zdawali się zapowiadać, że Jego życie dobiega końca.
Zmarł 14 listopada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz