Wydawca książki (Znak) dał taki blurb "Książka ostrzeżenie przed tym, co może się stać, jeśli edukację naszych dzieci oddamy w ręce fanatyków". A mnie z każdą stronicą nachodziła myśl, co może się stać z polską szkołą, jeśli PiS porządzi jeszcze kilka lat, a Przemysław Czarnek nadal będzie ministrem nauki i edukacji.
W samą porę, u progu nowego roku szkolnego (i akademickiego) ukazał się reportaż, będący zapisem obserwacji i słów poczynionych w 1939 r. przez dyrektora szkoły amerykańskiej (ewakuowanej do Stanów po rozpoczęciu wojny) Georga Ziemera Jak wychować nazistę : reportaż o fanatycznej edukacji. Wydał ją w Stanach w 1941 r., a teraz nastała pora, że polskim czytelnikom dać przed oczy przestrogę przed złem, które może się zdarzyć.
Autorowi udało się dotrzeć do ministra wychowania i edukacji narodowej III Rzeszy dra Bernharda Rusta (taki Czarnek w mundurze SS i z większymi uprawnieniami, popełnił samobójstwo w dniu kapitulacji Niemiec, dzięki czemu uniknął stanięcia przed Trybunałem Norymberskim) i uzyskać zgodę na odwiedzenie placówek edukacyjnych na terenie całego państwa.
Zaczęło się jak u Hitchcocka. Odwiedził szpitala, w którym taśmowo podstawiano łóżka z przygotowanymi do zabiegu młodymi kobietami. Jeden nacinał łono, drugi coś zeń wyjmował, a trzeci zaszywał ranę. Okazało się, że tak w wieku ośrodkach w Niemczech sterylizowano obce rasowo i ideologicznie kobiety. Następnie odwiedził kilka ośrodków, ulokowanych w hotelach i pensjonatach, często przejętych od Żydów, którzy na ogół trafiali do obozu koncentracyjnego, w atrakcyjnych miejscowościach od morza po góry. Zamieszkiwały je młode niezamężne kobiety, od nastolatek poczynając, które zaszły w ciążę. Były tam nie tylko przygotowywane do macierzyństwa, ale też intensywnie instruowane co do ich ról jako matek, a powinny według instruktorów (płci obojga) rodzić jak najczęściej i najwięcej i przygotowywać synów do przyszłych etapów edukacji aż do pójścia go wojska i gotowości bycia zabitym w służbie Fuehrerowi, a dziewczynki do ról kobiet, czyli rodzenia i usługiwania mężczyznom od gotowania potraw przez inne czynności gospodarcze i seksualne.
I taką gotowość do tych zadań wpajać miały wszystkie kolejne przedszkola i szkoły (osobne dla dziewcząt i chłopców). Dziewczęta i chłopcy należeć musieli do organizacji dziecięcych i w ich ramach odbywać intensywne ćwiczenia - gimnastykę, wyczerpujące kilkugodzinne marsze, zajęcia terenowe, a w czasie przerw szkolenie polityczne. Dziewczęta poza tym w rolach dorosłych kobiet (szycie, cerowanie, gotowanie itp.), chłopcy do ról przyszłych żołnierzy. Bywało, że dzieci docierały do celu kompletnie wyczerpane i już w czasie marszu wymagały pomocy medycznej.
Kolejne etapy edukacji (po szóstym, dziesiątym, czternastym i osiemnastym rokiem życia) kończyły się uroczystymi promocjami, z udziałem prominentnych funkcjonariuszy NSDAP lub SS i wstąpieniem do kolejnych organizacji. Najwyższym stopniem było wstąpienie do Hitlerjugend w 14 roku życia. Kto odpadł na którymś etapie, wypadał z systemu edukacji i przestawał być przedmiotem zainteresowania państwa. A bywało, że i ich rodzice tracili szanse na awans zawodowy. Dlatego niektórzy zmuszali dzieci do starań nad ich siły, nie troszcząc się o ich zdrowie fizyczne i psychiczne. Owszem, w szkołach uczono też innych przedmiotów, ale wszystkie były podporządkowane ideologii nazistowskiej. Np. w ramach geografii nauczano, które ziemie i kraje Niemcy zdobędą, gdzie zlokalizowane złoża będą służyły Niemcom, lekcje historii miały służyć wskazaniu bohaterstwa Niemców i złoczyństw innych narodów wobec Niemców, a język i kultura Niemiec pokazaniu wyższości języka, kultury i literatury niemieckiej. Autor cytuje fragmenty utworów prozy i poezji niemieckiej, bajek dla dzieci oraz teksty pieśni. Nawet bajki miały służyć indoktrynacji!
W systemie nazistowskim odrzuca się religie tradycyjne i zastępuje religią jaką jest nazizm, odrzuca się demokrację i wyśmiewa państwa demokratyczne. Materiałem poglądowym są zdjęcia ze Stanów Zjednoczonych w okresie Wielkiego Kryzysu, jako czołowego państwa demokratycznego. Kto by się bowiem przejmował chronologią, gdy idzie o indoktrynację!
Zdumiewać może głębokie zindoktrynowanie, graniczące z kompletną demoralizacją kadry nauczycielskiej. Ze względu na metody ich pracy i stosunek do wychowanków nazywa ich nie nauczycielami tylko instruktorami. Sugeruje zresztą rozumienie słowa "Erziehung" w nazwie ministerstwa nie jako "wychowanie", lecz właśnie "instruktaż".
Autor chyba nie zdążył odwiedzić uczelni wyższych, więc opisał system kształcenia "akademickiego" na podstawie dostępnych mu dokumentów. Młodzi ludzie byli kierowani na uczelnie zgodnie z potrzebami państwa, bez oglądania się na ich uzdolnienia i aspiracje. Semestr trwać miał 2 miesiące, z możliwościami urlopów na szkolenia ideologiczne. Biblioteki uczelniane wytrzebiono z publikacji uznanych za nieprawomyślne lub były dziełem osób obcych rasowo.
Z książki nie wynika, że równie silnie poddany rygorom wychowania do służenia Hitlerowi i śmierci, panował także na wsi. Odwiedzał bowiem tylko zlokalizowane poza miastami zakłady dla niezamężnych matek i obozy dziecięce. Ale i tak uzyskał efekt przerażający i nie całkiem nieprawdopodobny. Gdyby tylko Czarnek dostał od kaczelnika wolną rękę...
Tekst autorski poprzedził wstępem prof. Bogdan de Barbaro, który wskazał, że zło można ludziom wpoić, zwłaszcza gdy oswaja się z nim od dzieciństwa i stwarza warunki dla jego czynienia. Co od paru lat sami możemy obserwować
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz