Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sandor Marai. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sandor Marai. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 września 2025

Powieść w powieści "Siostra"

Uznałem, że pora poznać twórczość wybitnych pisarzy węgierskich. Wcześniej przeczytałem - moim zdaniem znakomitą - powieść Miklosa Vamosa Księga ojców. Zacząłem od Sandora Marai'a (niektórzy piszą "Marai'ego"). W bibliotece osiedlowej nie znalazłem żadnej jego książki, a w pobliskiej księgarni była tylko powieść Siostra (wyd. 2, Czytelnik, 2024). Kupiłem i od razu zamówiłem drugi tom Dziennika, bo pierwszy, obejmujący lata II wojny jest niedostępny. Pewnie jest gdzieś w którejś bibliotece. Bo nie wiedzieć czemu lubię czytać dzienniki pisarzy, którzy na ogół odnoszą się w nich do tego, co dzieje się w ich krajach i w świecie.
Powieść po pierwszych stronach kojarzyła mi się trochę z Czarodziejską Górą Manna lub Empuzjonem Tokarczuk. Oto kilka osób (zdrowych) u progu II wojny spędza święta Bożego Narodzenia i kilka dni przed nimi (po nich pewnie też) w niewielkim pensjonacie na szczycie wzniesienia gdzieś w Siedmiogrodzie. Autor kreśli z grubsza gromadzące się na posiłkach osoby, w tym starsze małżeństwo, które akurat w przeddzień świąt zostaje zamordowanych. Przypuszczalnie w drodze samobójstwa.
Ale narratora intryguje postać starszego pana zajmującego sąsiedni pokój. To sławny wirtuoz fortepianu, już nie koncertujący, który stara się nie zwracać na siebie uwagi. Sąsiedztwo staje się jednak okolicznością sprzyjającą nawiązanie rozmowy. Kończy się ona wyznaniem muzyka, nie gra, gdyż ma niesprawne palce u jednej z rąk. I że on też pisze i obiecuje, że przyśle mu efekt swojej pisaniny, a pisarz zrobi z nim, co uzna za stosowne. I nagle opuszcza pensjonat.
Kiedy narrator stracił nadzieję na otrzymanie obiecanych płodów pisarstwa muzyka, dowiaduje się, że ten kilka miesięcy po upuszczeniu pensjonatu zmarł, ale na jego życzenie obiecany tekst został wysłany.
I przytoczony w powieści w całości. I to jest ta powieść w powieści. Muzyk otrzymał zaproszenie z Florencji na swój recital. Obiecuje sobie, że znów  odwiedzi ulubione miejsca, muzea i kościoły. Ale po recitalu ni stąd nie zowąd zasłabł i przez profesora miejscowej kliniki zostaje do niej zawieziony. Odczuwa potworne bóle, łagodzone raz mocniejszymi, raz słabszymi preparatami, które dają iluzoryczną ulgę, ale pielęgniarki (zakonnice) na polecenie profesora twierdzą, że to w obawie przez uzależnieniem. Profesor i jego asystent zapewniają, że go uleczą, choć jeszcze nie wiedzą, co to za choroba. I zapewniają, że go nie okłamują. Dialogi pacjenta z lekarzami wywołane dociekliwością pacjenta to skrzące się intelektualną biegłością rozmówców do smaczek sam w sobie w tej powieści.
Nagle, po usłyszeniu we śnie głosu ukochanej kobiety, żony starszego od niej dyplomaty, pacjent staje na nogi. A gdy dowiaduje się, że ta kobieta przez czas jego choroby wydzwaniała do szpitala chcąc wiedzieć, co z ukochanym (platonicznie?) postanawia do niej jechać i zamawia bilet do Aten. Tymczasem jednak wdaje się w rozmowę z jedną z pielęgniarek, z oznakami toczącej ją śmiertelnej choroby. Używającą w swej pracy tylko utartych zwrotów udaje się pacjentowi skłonić do wierzeń osobistych. Chyba pod jej wpływem i wiadomości, że na ostatnie dni życia zabrano ją ko klasztoru, zmienia decyzję i zamawia bilety na pociąg do domu - do Budapesztu.
Nie ma tu wartkiej akcji, są znakomite obserwacje i dialogi. Można rzec, nawiązując do reklamy pewnego piwa, że  to nie jest powieść do połykania strony za stroną, to jest powieść do smakowania

Siostra Marai Sandor