Można rzec, że wakacje jeszcze w trakcie, bo niespodziewanie wypadną jeszcze dwa tygodnie nad morzem, ale już po sezonie. Ma to swoje dobre strony, bo plaże i Trójmiasto będą już mniej zatłoczone, ale i gorsze, bo trzeba się cieplej ubrać i być przygotowanym na większe kaprysy pogody.
Ale w tym roku tak jakoś trafialiśmy, że trafialiśmy w większości na pogodne, a czasem wręcz upalne dni.
Tym razem zaczęliśmy je pod koniec czerwca od Krakowa, dokąd podążamy niemal co roku, począwszy od 1995 r. Od kiedy są problemy z parkowaniem, a więc już od kilkunastu lat jedziemy tam autobusem - wygodnie i taniej niż same opłaty za przyjazd autostradą, a kwaterujemy zwykle blisko dworca autobusowego i zarazem krakowskiego Rynku. Odwiedzamy - można rzec - stare kąty. A więc właśnie Rynek, przechadzka Drogą Królewską do Wawelu i powrót Kanoniczą, Kazimierz i w tym roku po raz pierwszy Podgórze z imponującym sanktuariom, widocznym już w całej okazałości z Kładki ojca Bernatka. Ale oczywiście zwiedziliśmy dokładnie wnętrze wraz z kaplicami. W Krakowie bowiem wszystkie ważniejsze kościoły są otwarte. Nawet Kościół Mariacki, choć za opłatą. Chyba, że chce się z dala zobaczyć nawę główną i ołtarz Wita Stwosza.
Nie tak, jak we Wrocławiu, gdzie większość ważniejszych kościołów (poza katedrą) można zobaczyć tylko przez kratki zaraz po wejściu, albo i tyle nie.
Nie mogliśmy pominąć ul. Floriańskiej i wypić kawę w słynnej Jamie Michalika, gdzie mieliśmy pierwszą randkę we wrześniu 1969 r.
Jeden tydzień lipca spędziliśmy w Wielkopolsce, skuszeni możliwością zwiedzenia miasteczka Pyzdry, przez które na przełomie stuleci przejeżdżaliśmy parę razy w drodze z Kalisza do Gniezna. Miasteczko pięknie prezentowało się na wysokim brzegu nad Wartą w telewizyjnym cyklu "Polska z Góry". Ze wspominanego zamku królewskiego nie ostały się nawet ruiny, tylko kawałek muru nad samą rzeką, stanowiący fragment murowanej ściany z wielkim muralem z widokiem miasta. Muzeum miejskie zastaliśmy zamknięte, podobnie jak wyglądający imponująco od strony Warty kościół pod wezwaniem Ścięcia Głowy Jana Chrzciciela i inny kościół w pobliżu rynku zadrzewionym skwerkiem i pomnikiem przedstawiającym grupę powstańców wielkopolskich.
Zakwaterowaliśmy się zaś w dworku we wsi Podstolice kilka kilometrów od Wrześni. Piękne miejsce! Dworek zadbany. Od frontu niewielki taras, z którego (podobnie jak z okien naszego pokoju) rozciągał się widok na dość rozległy trawnik, za nim staw z fontanną, a z tyłu przestronny park. Wokół wiele krzeseł i ław, wiat na wypadek deszczu i wiata z kilkoma miejscami dla przyjezdnych samochodów. Posiłki podawane na na talerzach i w innych naczyniach Rosenthala, a korytarz wiodący do naszego pokoju z meblami z przełomu XIX i XX wieku, był jednocześnie wystawą dyfuzorów znanej firmy Berger. Oczywiście nie tylko do zobaczenia, ale i zamówienia i kupienia.
Najpierw postanowiliśmy odwiedzić Wrześnię, przez którą przejeżdżaliśmy zwykle jadąc do rodziny żony do Gniezna, lub dalej - nad morze.
czwartek, 11 września 2025
Wakacje "weterana pracy" bibliotecznej
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz