niedziela, 15 sierpnia 2021

Wieś dolnośląska w kilka lat po wojnie. Roślinność uprawna

Zastanawiając się nad treścią tego, co chciałbym tu napisać, uświadomiłem sobie jak wiele jest do opisania. 

Przez cały czas PRL-u prywatna gospodarka rolna była rozdrobniona i wielokulturowa. Zwłaszcza w tak małej wsi, jak Uniejowice, w której  przez pierwsze blisko 15 lat po wojnie nie było sklepu, a do najbliższego miasta można było dostać się tylko pieszo lub zaprzęgiem konnym. Owszem, przejeżdżały dość regularnie samochody ciężarowe z naczepą przykrytą plandeką i wyposażoną w ławki wzdłuż burt i z jedną pośrodku. Ale przewoziły one robotników do kopalni rud miedzi w odległych o kilkanaście kilometrów Iwinach w połowie drogi do Bolesławca lub w Wilkowie za Złotoryją. Dojeżdżało do nich po kilka osób z naszej wsi, ale nikogo więcej nie zabierano. Chyba że za danie w łapę kierowcy. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych podobne pojazdy, zwane popularnie budami, zaczęły jaździć jako pasażerskie pod firmą PKS. Kilka lat później pokazały się autobusy "San". Pamiętam, że taką budą, a potem już  autobusem jeździłem z mamą do Złotoryi na targ i pomagałem sprzedawać jaja, a potem byłem prowadzony do fryzjera.
Umożliwiły one dojazd paru osobom do pracy w Złotoryi oraz uczniom tamtejszego liceum i szkół średnich w Legnicy. Ci drudzy w Złotoryi przesiadali się na pociąg.
Więc gospodarstwo rolne musiało zapewnić nie tylko wywiązanie się tzw. obowiązkowych dostaw (mój tato musiał co roku dostarczyć za psi grosz, za mniej więcej połowę ceny urzędowej, dwie tony zboża ii 260 kg żywca), ale i zaspokoić potrzeby żywnościowe rodziny. Siano więc i sadzono zboża, rośliny okopowe, pastewne, oleiste, warzywa i drzewa owocowe. W ogrodach hodowano też rośliny ozdobne.

Zboża. Oczywiście uprawiano głównie pszenicę, żyto, jęczmień i owies. Pierwsze dwa nie  tylko na sprzedaż, ale i do przerobienia w jakiejś części na mąkę, a drugie dwa na karmę dla zwierząt domowych. Zresztą, pszenicę też mielono na śrutę do karmienia świń.
Ale często siano też po kilka do kilkunastu arów kukurydzę, proso i grykę. 
Zboża koszono na różne sposoby. Pamiętam obrazy rzęcia sierpem. Było to zajęcie głównie kobiece. Koszono też kosą, wyposażoną w kabłąk, który pozwalał utrzymywać ścięte łodygi w pozycji pionowej, dzięki opieraniu się ich o zboże jeszcze nie skoszone. Kosił mężćzyzna, a zbierały kobiety i wiązały snopy witymi na bieżąco powrósłami. Jako dzieciak też umiałem robić powrósła i iwiązać snopy, wyręczając w tym mamę, która mogła być bardziej wydajna jako zbierająca. Po kilka snopów układało się w kopy. Kiedy nagle zaczął padać deszcz, kopy służyły jako krótkotwałe schronienie. A potem pojawiły się już żniwiarki i snopowiązałki. Na żniwiarce ciągniętej przez konia na siodełku siedział "operator z grabiami, który w razie zgromadzenia się na taśmociągu ściętego zboża w ilości wystarczającej na snop,  zsuwał je grabiami na ściernisko. Na snopowiązałce zaś ów operator pilnował sznurka i sprawności maszyny w wiązaniu snopów. A sznurek rwał się często. Trzeba było zatrzymać ruch maszyny i na nowo nawlec sznurek. W póżniejszych latach pojawił się sznurek sizalowy. Był on silniejszy i łatwiej przesuwał się w maszynie. Jako licealista i student wlatach szęśćdziesiątycfh i na początku siedemdzieisiątych zarabiałem jako operator snopowiązałki, ciągniętej już wtedy przez traktor.

Pamiętam, jak po omłotach, odsianiu plew w wialniach, odstawieniu do punktów skupu obowiązkowych dostaw, rodzice ładowali na wóz worki z pszenicą, kukurydzą, prosem i gryką na wóz i jewchali do młyna, gdzieś dalej niż Złotoryja, a wieczorem wracali z różnego rodzaju mąką pszenną (mniej lub bardziej drobno zmieloną), kaszami kukurydzianą, jaglaną i gryczaną oraz odpadami z procesów mielenia, głównie otrębami z pszenicy. A potem przez jesień, zimę i wiosną i wczesne lato szło się na strych, żeby z worków nabrać mąki lub kasz. Otręby do karmienia zwierząt trzymano w sąsiadującą z chlewem i oborą stodole. Może kiedyś napiszę, co się z mąki i kasz robiło. 
Zboża młócono wtedy pozostałymi po Niemcach młocarniami, przewiewano zaś też pozostawionymi przez Niemców wialniami. Jeszcze z napisami marki złotoryjskiej (Goldberg) wytwórni. Wiązki gryki i prosa wsadzano zaś do worka i młócono cepem  lub drążkiem. Najgorzej było z kukurydzą. Dojrzałe kolby brało sie w ręce i tarło jedną o drugą, na skutek czego ziarna się oddzielały i spadały do podstawionego sita lub rzeszota i co i raz nimi potrząsało, żeby zostały  same ziarna, które zsypywano do worka. Zanim kukurydza całkiem dojrzała i wyschła, szło się do ogrodu ico dorodniejsze kolby wybierane były do gotowania i zjadane. Lubię gotowaną kukurydzę do dziś.

Rosliny oleiste. Tak naprawdę w rachubę wchodzi tylko rzepak. Część rolników kontraktowała te roślinę, zapewniając sobie tym sposobem jej sprzedaż, bo możliwości negocjowania warunków i cen w państwie realnego socjalizmu nie było. Panował dyktat państwa. Więc wiosną tu i ówdzie pola się zażółcały. Ale uprawa była dość ryzykowna, zbyt zależna od aury i rozmaicie bywało z wydajnością, gdyż kultura rolna była jednak niska. Bywało, że na skupie nie przyjmowano dostawy, gdyż ziarno uznawano za zbyt suche lub zbyt wilgotne, a indywidualny rolnik w zderzeniu z państwem zwykle stał na straconej pozycji.
Pojedynczy rolnicy mieli niewielkie działeczki lnu i konopi, które skupowano jednak nie jako rośliny oleiste, lecz dostarczające surowca na tkaniny. Rodzice tych roślin nie uprawiali, więc nie wiem, w jakim stanie były dostarczane do skupu, który w tym przypadku odbywał się nie w sąsiedniej wsi, będącej siedzibą prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej, lecz w najbliższym mieście, czyli w Złotoryi.

O innych uprawach następnym razem






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz